poniedziałek, 17 lutego 2014

Ferie part 1., czyli angielski, obtarcia i dzikie delty

 Nie ma to jak obudzić się kilkanaście minut przed ósmą rano, zdać sobie sprawę, że właśnie zaczyna się pierwszy, oficjalny dzień ferii zimowych... i że za kilka chwil ma się rozpocząć pisanie próbnej matury z języka angielskiego. Szlag! Ale tak to jest, gdy nie prowadzi się osobistego terminarza.
Wyskoczywszy więc z łóżka, pobiłam osobisty rekord w ubieraniu się (podkradając mamie bluzkę i zakładając dwie różnie skarpetki) i, mając nadzieję, że mój oddech nie zabije nikogo przez te kilka godzin, jakie miałam spędzić w szkole, wpakowałam sobie do ust dwa listki ulubionej gumy do żucia.
 Pod drzwiami prowadzącymi do sali językowej spotkałam K. dopijającego kawę ze szkolnego automatu. Musiałam swoim wyglądem reprezentować nazbyt nieprzyjemny widok, gdyż bez słowa wyciągnął w moją stronę rękę, w której trzymał kubek z parującym, ciepłym napojem. Następnie, swoim charakterystycznym spojrzeniem, zmusił mnie do wypicia paru łyków czegoś, co smakiem przypominało gorzką wodę zabarwioną na brązowo z niewielką dawką substancji przypominającej imitację mleka.

-         Obrzydliwe – burknęłam pod nosem, gdy już wyrzuciłam kubeczek do pojemnika na odpady z papieru.
 K. nic nie odpowiedział. Spojrzał na mnie tylko z tym swoim charakterystycznym uśmieszkiem, którego wyjątkowo nadużywa zawsze, gdy zabawia w moim towarzystwie.
Oczywiście, jako spóźnialscy, otrzymaliśmy oboje honorowe miejsce... przy biurku nauczycielki.
 Muszę przyznać, że jeszcze nigdy pisanie próbnej matury z rozszerzonego angielskiego nie sprawiało mi takiej frajdy jak dzisiaj. Oczywiście była to zasługa K., który bawił mnie do łez, gdy za każdym razem, kiedy to nie zrozumiał jakiejś wypowiedzi podczas słuchania, mówił do siebie: „Co on, ku**a, pieprzy?!” lub kilkanaście razy pytał się mnie o znaczenie słówka „manage”. A gdy się już wydawało, że zapamiętał polski odpowiednik...
-         Prosta... nie, czekaj, nic nie mów! To znaczy menażeria, prawda?
 Naturalnie wszystko wypowiedziane szeptem słyszalnym na samym końcu klasy.
  Po angielskim wraz z K. skierowaliśmy swoje kroki w kierunku pierwszego piętra, gdzie w sali matematycznej odbywał się kurs przygotowujący do matury rozszerzonej z matematyki, na który oboje uczęszczamy.
Po prawie trzech godzinach maglowania kosmicznych zadań na dowodzenie, zmagań z wielomianami, w których prawie zawsze wychodziły jakieś dzikie delty, jak np. pierwiastek z trzystu pięćdziesięciu jeden oraz „konsultowania wyników z dziedziną” (ulubione powiedzonko szkolącego nas faceta), miałam ochotę przycupnąć w pierwszym lepszym kącie i zapaść w długi i mocny sen zimowy.
 Od tego zamiaru odwlekła mnie jednak nie tylko iście wiosenna pogoda, ale też szalona D., która, po wyjeździe swojego chłopaka do Anglii, nie ma z kim pojeździć na desce. Dobra, przeżyłam angielski i matematykę, czemu miałbym nie przeżyć jazdy na longboardzie...
 Cóż... nie mów „hop”, póki nie podskoczysz... albo raczej – póki nie staniesz na tej diabolicznej desce. Jak się okazało, longboarding za nic nie zakorzenił się we mnie tak jak jazda na rowerze czy umiejętności pływania... Wszystko, czego nauczyła mnie moje kuzynka w Karlsruhe... zostało w Karlsruhe. Już po przejechaniu kilku metrów zaliczyłam pierwszą wywrotkę, gdy to nie zauważyłam dziwnego, asfaltowego zgrubienia. Kolejny upadek, który naznaczył mnie długą, czerwoną pręgą na lewym przedramieniu, przeżyłam, gdy przypadkowo nie dostrzegłam krawężnika.
 D. przez dobre pół godziny namawiała mnie do podjęcia kolejnej próby, która miała być jednocześnie tą „ostatnią” (wcale bym się nie zdziwiła, gdyby zakończyła się wypadkiem śmiertelnym).
 Veni, vidi, vici... no, powiedzmy, że tak właśnie było. D. niestety nie nadaje się na instruktorkę. W przeciwieństwie do mojej kuzynki jest to typ osoby, która twierdzi, że „skoro ona potrafi to jak to możliwe, że taki banał sprawia komuś problemy”. Wszelkie prośby o wskazówki bardzo ją irytują, temu wolałam zamknąć buzię na kłódkę i przypomnieć sobie chociaż strzępki wskazówek kuzynki. Coś wyszło – przejechałam ponad kilometr na longboardzie ani razu nie spadając z deski.

 Trzy siniaki, dwa obtarcia, złamany paznokieć – całkiem przyjemne podsumowanie pierwszego dnia ferii. Mam nadzieję, że na zakończenie nie dojdzie do tego „zestawu” gips lub szyna.


47 komentarzy:

  1. ej, przecież takich rzeczy się nie zapomina, a pamięć ciała?dobra dobra, wiem, już się zamykam:) cóż, trzeba na nowo swoje umiejętności podszlifować:) i hej, to nie takie duże straty, kto by tam liczył siniaki...XD ale gipsu to już ci nie życzę:)

    w ogóle, jak, ferie i próbne matury? czy ja czegoś nie rozumiem? za moich czasów w ferie odpoczywało się od matur, szkoły....XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamięć ciała? Gdzieś mi się to obiło o uszy, weź mi się tu nie zamykaj, tylko wytłumacz to, proszę Cię, dogłębniej ;P
      Znaczy, wiadomo - jak uczyłam się jazdy na rowerze czy pływania to w miarę możliwości regularnie to ćwiczyłam i doskonaliłam. A w przypadku longboardu to był zwykły spontan - moja kuzynka uprawia ten sport, jeździ na różne zawody, obozy. Chciałam po prostu spróbować, sama nawet własnej deski nie posiadam... A w moich okolicach nawet zbyt dobrych dróg do tego nie ma - nie to co w Niemczech, gdzie można śmigać nawet po zwykłych chodnikach (żeby nie było, nie fascynuje mnie wszystko, co "zachodnie", wiadomo, czemu Niemcy stać na piękne drogi, a Polskę charakteryzuje multum połatanych jezdni).
      A gips już miałam raz. Raczej nie chcę powtórki z rozrywki ;)

      Cóż, tak to sobie poukładali z tym angielskim. To tylko dzisiaj, ale i tak będę do końca ferii odwiedzać szkołę w związku z tymi kursami ;)

      Usuń
    2. ciało zapamiętuje tak samo jak umysł, w skrócie mówiąc. można rozwinąć to na odruchy, jak odruch skurczu i tak dalej, ale można przenieść to na np. pamięć narządów podczas przeszczepów, z czym jest trochę problem, bo...to już o mistykę zakrawa. to naprawdę długa dyskusja XD
      no tak, słynne polskie drogi, mój samochód na tym cierpi nieraz:)
      ło rety, tylko raz? to nie jest tak źle, ja lepiej swoich nie liczę XD

      to co to za ferie? żadnego oderwania?

      Usuń
    3. Wiesz, mnie takie tematy bardzo fascynują, więc tego typu dyskusje w żaden sposób mnie nie zniechęcją (chyba że ktoś zacznie ‘kozaczyć‘ typowo książkowymi terminami, a widać, że w ogóle... nie czuje danego tematu - jeżeli wiesz, co mam na myśli). Z moim przyjacielem np. kocham rozmawiać o oobe albo o cudach dokonywanych przez członków Klasztoru Shaolin :)
      Wycieczka takimi drogami kosztuje wiele nerwów, ale jak sobie przypomnę co niektóre trasy na Ukrainie... to jednak u nas aż takiej tragedii to nie ma :)
      Dla mnie to “aż“ - zwłaszcza, że to był wynik własnej głupoty :p

      Cóż... jak nam to wytlumaczono... “Nagrodą za pracowity okres ferii będą 4 miesiące wakacji“ - tak mniej więcej to szło.

      Usuń
    4. to mogę ci zaś, kiedyś pewien tekst na temat pamięci ciała podesłać, tylko mi musisz maila podać czy coś w tym stylu:)
      i wiem, wiem, miliony znawców, każdy z nas jest lekarzem, prawnikiem i bogiem:P
      oj tam, na Ukrainie nie jest tak źle, bo wiesz, co cię czeka XD albo tak na to patrzę, bo tam własnym autem nie jeździłem...XD
      z reguły to wynik własnej głupoty XD
      i w sumie tak, najdłuższe wakacje w życiu cię czekają:) no to te dwa tygodnie można odpuścić:)

      Usuń
    5. Wszystkie potrzebne dane masz w zakładce "Kontakt" ;)
      Bogiem... cóż, to akurat już takie fascynujące nie jest ;D
      Ja jeździłam autobusem - wrażenia niezbyt przyjemne dla żołądka i... zmysłów równowagi ;D
      Raczej dwa miesiące, jak już coś *.*

      Usuń
  2. Taki wstrząs jest dobry: po wysiłku umysłowym zmagania fizyczne - klin klinem wybijasz :D
    Ja dziś pisałam egzamin z angielskiego - tragedia. Szanowne biuro osób niepełnosprawnych nie udostępniło mi komputera, lektorka się tym nie przejęła. Celowo nie zrobiłam kilku zadań, żeby wyrobić się z pisaniem pieprzonego listu formalnego, przez licencjat w ogóle się na to nie uczyłam. Poryczałam się po wyjściu z sali, modlę się o dst ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepszy taki niż leżenie brzuchem do góry - aczkolwiek czymś takim też bym nie pogardziła :)
      Rety, to jest wręcz... kurcze, nie da się tego opisać słowami jak można tak zlekceważyć zdającego... ogólnie, jak można tak człowieka potraktować.
      Przykro mi z powodu tych nieprzyjemnych przeżyć, masz ostatnio tak ciężko i jeszcze taki jeden stresujący dzień. Można jedynie podejść do tego z nastawieniem: co Cię nie zabije to wzmocni.
      Trzeba liczyć na to, że więcej takich zamieszań nie będzie.

      Usuń
    2. Wszystko jest dla ludzi, byle we właściwych proporcjach :)
      Nie uwierzysz: mam +db mimo tego cyrku :D Ale za to statystyka oblana ;/ Życie.

      Usuń
  3. bo grunt to się nie poddawać... ;) optymistyczne podejście również mile widziane ;0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy wytrwałym dążeniu do celu optymizm jest jak najbardziej wskazany :)

      Usuń
  4. jeju to miałaś szalony dzień :)
    Nie każdy kto potrafi jeździć nadaje się na instruktora :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, na nudę narzekać nie mogłam dzisiaj :)
      Chyba ogólnie, nie każda osoba, uzdolniona w jakiejś dziedzinie, ma również dar do nauczania jej :)

      Usuń
  5. Bądź dobrej myśli!
    Stawiasz na aktywny odpoczynek? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię sport. Kiedyś nawet wyczynowo pływałam, czego teraz po mnie nie widać, gdyż przez pewne traumatyczne wydarzenia mocno zaniedbałam własne ciało (nie tylko ciało).
      A teraz to czasami nawet wolę się zmusić do aktywniejszego wypoczynku, bo jak np. zdecyduję się na odpoczynek w ciepłym łóżku to istnieje prawdopodobieństwo, że już z niego nie wyjdę przez resztę dnia :)

      Usuń
    2. Mam nie pytać..?
      Też tak miewam, kiedy ten odpoczynek następuje po dłuższym okresie pracy, nawet jeśli jest ona umysłowa. Poza tym to uczucie, kiedy po aktywnie spędzonym dniu kładę się do łóżka, a mięśnie łydek czy brzucha pulsują sprawia, że sama się do siebie uśmiecham. O to chyba chodzi w sporcie, prawda? Zaplanowałam dziś kupno karnetu na siłownie nawet :)

      Usuń
    3. To zależy, o co dokładniej chciałabyś zapytać.
      Tak, sport to jednocześnie przyjemność i wyzwanie. Już nawet nie chodzi o nie wiadomo jak aktywny wysiłek, czasami można podjąć się chociażby bardzo długiego marszu czy też jakiegoś dystansu przejechanego rowerem. Już jest powód do dumy :)

      Usuń
    4. Co się wydarzyło? Zrozumiem, jeśli nie chcesz o tym mówić.
      Obserwując nastolatków spędzających dziewięćdziesiąt procent swojego wolnego czasu przed komputerem dochodzę do wniosku, że sukcesem jest nawet dłuższy spacer z psem. ;)

      Usuń
  6. Ja od pewnego czasu wszystko sumiennie sobie notuję, bo inaczej to bym takie dni jak Ty miała codziennie. :D Przynajmniej ferie rozpoczęłaś z hukiem! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat nie pogardziłabym trochę spokojniejszym rozpoczęciem, ale powodów do zbytniego narzekania to również nie mam :)
      Ja nie jestem przyzwyczajona do takich notatek. I tak bym po drodzie gdzieś ten terminarz zgubiła :)

      Usuń
    2. Też nie byłam przyzwyczajona do notowania, ale z czasem zauważyłam jakie to jest pomocne w codziennym życiu. :) Można sobie taki nawyk wyrobić. Serio, nic trudnego, polecam! :)

      Przynajmniej coś się u Ciebie działo. Lubię takie zwariowane dni. :)

      Usuń
    3. Może jak zacznę nowy etap w życiu to spróbuje to zastosować, może bardziej się wtedy ogarnę (przydałoby się :)).
      Ja to przeważnie coś niechcący wykombinuję, co urozmaici moją codzienną rutynę :)

      Usuń
  7. Niezły początek ferii! Na którąś z pierwszych próbnych podstawowych polskich (a było ich chyba z milion) nie zadzwonił mi budzik, też pędziłam wtedy jak wariatka :D
    DZIKIE DELTY <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja akurat na wszystkie próbne przychodziłam punktualnie... o. tej to prostu zapomniałam :)

      Usuń
  8. Czyli miałaś mile spędzony dzień :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Zdajesz rozszerzoną matematykę i angielski? Diabeł jakiś z Ciebie. :P Też miałam próbne matury podczas ferii ale nie zawitałam na nich. :P A na deskę chyba bym się nie przemogła wejść. :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Mimo wszystko to był bardzo ciekawy dzień, ale naprawdę zachęcam do kupienia sobie kalendarza :) To całkiem fajne go prowadzić i możesz wtedy pamiętać więcej terminów, które Cię czekają :) Dziwi mnie tylko, że mieliście dwie matury próbne jednego dnia i to jeszcze rozszerzone :/ Czy to nie nadużycie? :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Zdawać angielski i matme rozszerzoną ; o chciałabym wiedzieć jak to jest. Z matmy jestem tak tępa, nienawidzę jej całą sobą ! Niestety nie każdemu jest dane rozumieć ten przedmiot :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiednie podejście to już połowa sukcesu :) Pozwala zrozumieć podstawy, które naprawdę nie są trudne. Z rozszerzeniem są już bardziej strome schody, tu już po prostu trzeba więcej samozaparcia... i sympatii do tego przedmiotu również :)

      Usuń
  12. Próbna matura w czasie ferii? Dobrze zrozumiałam? :)
    Szaleństwo bardzo wskazane, ale oprócz siniaków nic już sobie nie zrób, oki? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, tak właśnie sobie wymyśliły nasze nauczycielki z języka angielskiego ;) Lekcji im się tracić nie chciało ;)
      Postaram się ;)

      Usuń
    2. Toż to rozbój w biały dzień :p

      Usuń
    3. Nie oszczędzają nas ;)

      Usuń
    4. Ale bez przesady :p ferie mają być do odpoczynku a nie egzaminy :P

      Usuń
  13. Chyba jednak powinnaś zainwestować w kalendarz, choćby i kieszonkowy. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie i tak szybko zapomniałabym o jego istnieniu ;P

      Usuń
    2. Szalona. :D Ja od kilku lat nie rozstaję się z kalendarzem.

      Usuń
  14. gdyby nie to, że musisz pisać te matury i ten wypadek na końcu notki to bym stwierdziła, że zazdroszczę Ci ferii.

    OdpowiedzUsuń
  15. matura próbna w ferie? o ;)
    no,ale później zabawa była na całego :D

    OdpowiedzUsuń
  16. Najważniejsze, że nie spędzony w domu ;p

    OdpowiedzUsuń
  17. W tak piękną pogodę, aż żal siedzieć w domu :)

    OdpowiedzUsuń
  18. ciesz sie fermiami i odpoczywaj :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Życie maturzystów to jednak ciężkie życie, ale przynajmniej będziesz miała mega fajne wspomnienia ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Hahaha ;D Rozbawiłaś mnie tym wpisem ;D

    OdpowiedzUsuń
  21. przyjemnie się czyta posty w takiej formie.
    u mnie ferie zakończyły się tydzień temu, przygotowań do matury nie było, nadal się obijam, zamiast rozwiązywać zadania z matematyki, której nie zdam, a jeśli tak się stanie - będzie to drugi cud nad Wisłą!

    OdpowiedzUsuń
  22. Ja bym w życiu na longboarda nie 'wsiadła' - brak mi odwagi. :D Może te ferie wcale nie będą takie złe .. ? ;)

    taka-se-nazwa.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń