piątek, 13 czerwca 2014

Niepoprawna feministka

 To były jeszcze czasy gimnazjum. Jako piętnastolatka praktycznie pozbawiona pozaszkolnego życia towarzyskiego, miałam mnóstwo czasu nie tylko na bujanie w obłokach, ale również poważniejsze przemyślenia. W dodatku traumatyczne przeżycia z ostatnich dwóch tygodni wakacji trzymały się mnie niczym rzep psiego ogona, powodując na przemian nagłe ataki płaczu bądź agresji.
I właśnie w trakcie jednego z takich gorszych dni naszła mnie myśl, którą właściwie oberwałam jak obuchem w głowę: kobiety w mojej rodzinie nie mają szczęścia do mężczyzn. Wszystko wydawało mi się takie logiczne: dwukrotnie rozwiedziona babcia ciągle narzekająca na wszystkich ludzi płci męskiej, jej starsza córka – siostra Mamy, moja matka chrzestna – dwa razy rozwiedziona, ciągle przeżywająca miłosne zawody… wreszcie moja Mama – najpierw rozwiedziona z moim biologicznym ojcem, a po dziesięciu latach wdowa po swoim drugim mężu. Nie wiem, czy kiedykolwiek pozbędę się tych okrutnych wspomnień, kiedy kto po tragicznej śmierci Taty siadałam pod drzwiami łazienki, gdzie też Mama zamykała się w samym środku nocy i wsłuchując się w jej pełen bólu szloch sama dawałam swobodę własnym łzom jednocześnie kłując i rysując swoje nadgarstki ukradzionymi w szkole szpilkami (nie potrafiłam zdobyć się na żyletkę czy nóż).
To właśnie wtedy podjęłam decyzję o „wiecznej wolności” – o tym, że nigdy na poważnie nie zwiążę się z żadnym mężczyzną, nie wpakuję się w żadną niechcianą ciążę, żadne małżeństwo, żadne noce przepłakane i nieprzespane z powodu złamanego serca… a nawet, jeżeli postanowię nawiązać jakąś znajomość z osobą płci przeciwnej – wtedy to ja odejdę jako pierwsza, paląc za sobą wszystkie, nawet najmniejsze mosty.
 Chciałam być silną, niezależną od nikogo kobietą. Chciałam ochronić się przed "rodzinną klątwą". Nie oznaczało to, że miałam zamiar zupełnie unikać chłopaków tudzież mężczyzn. O dziwo w ostatnich miesiącach gimnazjum zaczęłam dogadywać się z wieloma osobami z mojej klasy. Lubiłam niektórych moich kolegów, z którymi mogłam porozmawiać na różne życiowe tematy, czasami pomóc im w zmaganiach z matematyką bądź chemią – nie trzeba było co przerwę ganiać za nimi do łazienki i ciągle powtarzać, że ładnie wyglądają, by nie napytać sobie biedy.
Podobała mi się moja niezależność – zero ulegania jakimkolwiek afektom miłosnym, przejmowania się dwuznacznymi zaczepkami. Koledzy, którzy zdążyli mnie lepiej poznać, wiedzieli, że w ostateczności nie zawaham się nawet użycia pięści. Często nazywano mnie Virgin For Life.
 Później zaczęłam okres liceum… i poznałam O. – dwumetrowego, zielonookiego, wygadanego aroganta, który zaczął mi dogryzać dosłownie kilka minut po tym jak na jednej z długich przerw, spędzanych w szkolnej kawiarni, zostaliśmy sobie przedstawieni. O. potrafił prześwietlić mnie na wylot i w krótkim czasie wiedział jak to nienawidzę swoich kręconych włosów, że zawsze bałam się o swoje oceny i jestem słaba w biegach krótkodystansowych – oczywiście wszystko wykorzystywał przeciwko mnie. A kiedy odkrył we mnie "niechęć" do mężczyzn i zalążki feministycznych poglądów… zaczęło się piekło.
Za każdym razem, gdy próbowałam wtrącić się do jakiejkolwiek dyskusji, gasił mnie tekstami typu „Kobiety i ryby głosu nie mają!”, a kiedy mówiłam o swoich planach związanych z chemią odpowiadał, iż lepiej, bym zbyt nie rozmyślała o niebieskich migdałach, „bo miejsce kobiety jest przy garach i desce do prasowania”.
Coraz bardziej nie potrafiłam znieść tego typa. W końcu, na jednej z prywatek, doszło między nami do poważniejszej kłótni. Oboje byliśmy wtedy lekko zamroczeni alkoholem i nie szczędziliśmy sobie przykrych słów… dopóki O. nie wystrzelił z paskudną ripostą z cyklu „Twój stary (…)”… pomyślałam o Tacie… wspomnienia nadal były zbyt świeże… Zupełnie nie panując nad sobą… wzięłam łyk piwa po czym wyplułam go wprost na twarz chłopaka. Resztę imprezy spędziłam zamknięta w cuchnącej toalecie, dławiąc się własnymi łzami.

 Czas mijał. W końcu skończyłam siedemnaście, a później osiemnaście lat i nagle… zapragnęłam mężczyzny. Byłam przerażona. „Przestań, głupia, naczytałaś się za dużo romansów i teraz ci odbija! To nie skończy się dla Ciebie zbyt dobrze!” – mówiłam tak sobie non stop, gdy tylko zaczynałam marzyć o przytuleniu się do jakiegoś silnego, męskiego ramienia. Pomagałam sobie wspomnieniami wszystkich słownych starć z O., do którego nie odezwałam się więcej już ani słowem po tamtej imprezie. Trochę mi to pomagało, jednak nie tak, jakbym tego chciała. Czułam, że z każdym dniem rodzi się we mnie coraz więcej sprzeczności. Miałam wrażenie, iż moja dusza jest malutkim dzieckiem, które wiecznie trzeba bujać w ramionach, tulić i głaskać – a ja chowałam to dziecko w najciemniejsze zakamarki, byle tylko nikt nie zadał mu rany.
Kiedy tylko miałam okazję, np. w klubach, bawić się w towarzystwie młodych mężczyzn, zawsze dawałam im otwarcie do zrozumienia, żeby nie wyobrażali sobie zbyt wiele, jednocześnie zastanawiając się w myślach, co by było, gdybym jednak zdecydowała się bardziej otworzyć.
 Aż w końcu zaczęły się koszmary. Potworne, brutalne, wypełnione krzykami, krwią, cierpieniem i łzami. Śnili mi się mężczyźni… mężczyźni krzywdzący kobiety. Czasami byli to gestapowcy, czasami zwykli chuligani z nożami… czasami mężczyźni z mojej rodziny. Z każdego snu budziłam się zlana zimnym potem i szybciej bijącym sercem. Nawet teraz, od czasu do czasu, jestem przez takie potworne mary nawiedzana.


 - Ale wiesz, że nie wszyscy mężczyźni są tacy jak O. – powiedział mi niedawno K., jeden z lepszych kolegów jeszcze z czasów gimnazjum, z którym jednak mam okazję rozmawiać naprawdę sporadycznie.
 - Serio? Jakoś nie zauważyłam! – Nie była to szczera odpowiedź, bo w głębi duszy wiedziałam, że K. ma rację; nie chciałam jednak przyznać tego otwarcie.
 - Słuchaj, Prosta, powiem to tylko raz, więc lepiej słuchaj mnie uważnie. Znam cię już trochę. Kto jak kto, ale ty na pewno nie jesteś typem człowieka, który ma serce z kamienia. Pamiętam, jak kilka lat temu przyszedłem do ciebie, bo miałaś mi pomóc z matmy. Widziałem, jak troskliwie opatulałaś swojego brata szalikiem, nim gdzieś wyszedł, a niby taki z niego wkurzający potwór. Albo jak potem przytuliłaś się do swojej mamy, nim razem wyszliśmy, by zdążyć na próbę poloneza. Pamiętam jak płakałaś po śmierci M. i jak przeżywałaś maturę z angielskiego mojego brata, który mógł jej nie zaliczyć. Widziałem też łzy w twoich oczach, gdy dzieliłaś się ze swoimi znajomymi z klasy opłatkiem w ostatnią klasową Wigilię. A ponoć na żadnym z nich ci nie zależy. Nie odgradzaj się murem, bo widzę, że to tylko cię unieszczęśliwia. Zasługujesz na miłość tak samo jak potrafisz tą miłość okazywać, mimo że często też ostro zachodzisz ludziom za skórę. Wiesz co? Twój przyszły facet, którego na pewno będziesz mieć, obojętnie czy spotkasz go w Anglii, Polsce czy innym zakątku świata, będzie z tobą cholernie szczęśliwy.
 Szczerze? Nigdy jeszcze nie usłyszałam czegoś takiego. Chciałam znów przybrać kamienną twarz i powiedzieć K., by się nie wydurniał i przestał bawić w oratora… zamiast tego nieoczekiwanie wybuchłam płaczem. I długo nie mogłam przestać… pozwoliłam, by cała moja frustracja, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości wypłynęły ze mnie właśnie z tamtymi łzami.



91 komentarzy:

  1. Takiego to tylko za jaja powiesić. Nie przekreślaj wszystkich przez takich debilów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się pokonywać wewnętrzne opory, mam nadzieję całkowicie wyrzucić tego gościa ze swojej pamięci.

      Usuń
    2. Hurtem mi ono będzie chyba potrzebne ;P

      Usuń
  2. Prawda jest taka,że jeśli Twoja babcia, ciocia, mama nie miały szczęścia to nie znaczy,że Ty nie będziesz. Też kiedyś myślałam,że facet to potwór... Szwagier mnie molestował, potrafił mi zrobić siniaki i obmacywać jak tylko nie było rodziców... Zwierzyłam się z tego chłopakowi do którego jeździłam przez 2 lata, zwierzyłam mu się też z tego,że lekarz mnie macał i wysyłał smsy tak samo jak nauczyciel na prawko... Byłoby bardzo źle bo nawet był gotów na więcej niż tylko dotykanie. I to nie było byle co. A łapanie po udach, majtkach, piersiach... I nie potrafiłam nikomu zawierzyć, wierzyłam temu chłopakowi i wszystko opowiadałam... Wiesz co on zrobił? Zmusił mnie do seksu. Potem wyzywał od kurew, mówił,że muszę i pojechałam nawet do niego drugi raz!! W parku, dwa razy zgwałcił mnie w parku, nikt nie reagował... Jedyna osoba, której bezgranicznie ufałam zrobiła ze mnie szmatę, kurwę, wyzywała mnie ciągle, mieszała z błotem po wszystkim i jeszcze potrafiła nasłać na mnie innych by mnie nękali... Poznając Wilka.... Jedyne o czym myślałam to to,że jestem niczym,że powinnam mu się oddać bo do tego się nadaję i tylko będę uprawiać seks. Skoro wszyscy mężczyźni mnie postrzegali jako obiekt seksualny to niech mają... Wilk jest cudownym mężczyzną, odbudował moją wiarę w siebie, traktował jak księżniczkę (a teraz jak królową ) i nie zawiodłam się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eh, czasami brak mi słów na to, by skomentować zachowanie niektórych ludzi. Nie rozumiem jak można być aż taki egoistą i kierować się tylko własnymi pobudkami, np. popędem płciowym bez względu na krzywdę innych - swoich ofiar.
      Dobrze, że Wilk pojawił się w Twoim życiu i pomógł zejść na właściwą drogę.
      Nie wiem, jak to ze mną będzie. Z odwróceniem opisanych w tej notce przekonań czeka mnie bardzo, bardzo dużo pracy nad sobą...

      Usuń
    2. Sa one wykonalne. Moze zdarzy sie tak, ze porozmawiasz z jakims mezczyzna i bedzie lepiej ;) ja mimo wszystko mialam duzo meskich kumpli i byli naprawde super! Az zatesknilam ;)

      Usuń
    3. Jeżeli chodzi o relacje typu koleżeństwo, przyjaźń to nie mam z tym żadnych problemów. Ale jak zaczynam wyczuwać, że ktoś chce nawet tylko ze mną poflirtować to już zaczynam mieć się na baczności *.*
      Ah, te wspomnienia ;)

      Usuń
    4. To skoro są dobrymi kumplami to powinnaś zauważyć,że nie są źli... A o "fatum" rodzinnym nie można myśleć :)

      Usuń
    5. Jest we mnie świadomość, że źli nie są... przynajmniej jakaś tam część. Ale co innego kumpel, a co innego człowiek, któremu miałabym oddać własne serce. Co do tego drugiego przypadku mam najwięcej wewnętrznych barier w sobie.

      Usuń
    6. Trzeba malymi kroczkami pokonac. Warto postarac... Milosc jest piekna sprawa.

      Usuń
    7. Napewno nie postawię na tej sprawie krzyżyka - może zmiana otoczenia, która czeka mnie już niebawem, jakoś pchnie mnie do zmian.

      Usuń
    8. Możliwe :) Tego w takim razie Ci życzę :)

      Usuń
    9. Dziękuję, mam nadzieję, że jakoś się to ułoży ;)

      Usuń
    10. Czas przyjdzie na kazdego. Bo kazdy kogos kocha, roznie ale pokocha.

      Usuń
    11. Miłość niejedno ma imię, to akurat jest pewne. Grunt to tylko jej nie odtrącać.

      Usuń
  3. Ja jestem typem forever alone, więc nie mam prawa się za bardzo wypowiadać w tej kwestii, jednak będę trzymać kciuki, żebyś spotkała kogoś, kto Ci tę awersję do mężczyzn i związków wybije z głowy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Forever alone z wyboru czy z musu? ;>
      Oj, życzę powodzenia takiej osobie, jeżeli akurat zjawi się w moim życiu w takim momencie, gdy akurat nie będę miała ochoty nic zmieniać w swoich przekonaniach ;P

      Usuń
    2. Z wyboru. Wyboru innych. :D
      A ja wierzę, że na każdego przyjdzie pora. (Znaczy na każdego, oprócz mnie, taką jestem optymistką.) Więc uszy do góry i nie odrzucaj nikogo już na samym początku.

      Usuń
    3. Ciekawa kompozycja, nie powiem :p
      No, no, żebym tylko ja nie przejęła tego Twojego optymizmu - z moimi przekonaniami to chyba byłaby mieszanka gotowa zakończyć mój żywot :)
      Może kiedyś będę w stanie otworzyć się na coś więcej niż koleżeństwo i przyjaźń :)

      Usuń
    4. Niestety prawdziwa. :P
      Mój optymizm pod tym względem pochodzi chyba tylko i wyłącznie z przeczytanej dopiero co książki. :) Cóż, pożyjemy, zobaczymy...

      Usuń
    5. No, grunt to dobra książka :p
      Martwić się na zapas nie chcę, cieszę się mimo wszystko, że tutaj udało mi się to z siebie wyrzucić, bo mimo wszystko jeszcze niedawno miałam opory przed napisaniem tej notki.

      Usuń
    6. Wyrzucenie z siebie dręczących myśli zawsze pomaga. :)

      Usuń
    7. To prawda, aczkolwiek zupełnie inaczej, gdy pisałam o tym w swoim prywatnym pamiętniku, a zupełnie inaczej, gdy postanowiłam napisać o tym tutaj.

      Usuń
    8. Racja. Ale przecież jesteśmy tu tylko my - Twoi blogowi znajomi. I ewentualnie kilka obcych osób, które zajrzą tu przypadkiem.

      Usuń
    9. Właśnie przez wzgląd na Was zdecydowałam się o tym napisać - zawsze tak jakoś inaczej, gdy jest się świadomym, że ktoś przeczyta nasze zapiski.

      Usuń
    10. Wiadomo - inaczej. Ale zawsze ktoś powie parę słów, da Ci do myślenia, czasem podszepnie jakąś radę... :)

      Usuń
    11. No tak, czasami poznanie innych perspektyw patrzenia na ten sam problem naprawdę dużo daje ;)

      Usuń
  4. Aaaa taki piękny komentarz napisałem i się nie dodał! Ale od początku XD
    Fakt faktem, ja mam tyle szczęścia w rodzinie, że pomimo zjebanego ojca o czym wszyscy wiedzą, modele mam dobre. Choćby- moich dziadków. Wyobraź sobie, że ona miała 20 lat, on 19 gdy się zeszli. Uciekli z domu, żeby być razem. Dziś ona ma 84, on 83. Kochają się jak nikt. Szanują. Chodzą nadal na randki. Wychowali 5 córek. Nie wyobrażają sobie spać w osobnych łóżkach. Prowadzą długie dyskusje nocami. I jak tu nie wierzyć w miłość? Że może być piękna?
    Ludzie są różni, ludziom trafiają się różne rzeczy. Bardziej, lub mniej przykre. Niektórzy są chamami, są idiotami, zimnymi bryłami bez uczuć...ale nie możemy im pozwolić na to, żeby zabrali nam nasze ciepło. Naszą wiarę. Bo ponoć najgorsze to nie zostać zranionym, nie to, że odczujemy ból. Najgorzej to bać się tego. Ewentualna krzywda jest częścią życia, wkalkulowana w nasz być. Jest ceną za możliwość szczęścia. I jasne, do tego szczęścia może niekoniecznie ktoś nam potrzebny, sam żyję od wielu lat jako tzw. singiel i mi z tym dobrze, jestem szczęśliwy- ale wiem też, że cholernie dobrze jest być z kimś blisko, z kimś, kto jest przyjacielem i kochankiem, kto nas rozumie. otacza czułością. Bo dla każdego z nas taka odpowiednia osoba jest, no cholernie dobrze się zakochać. A prawdziwa miłość też nie zabija niezależności wiesz? Bo ludzie popełniają jedne błąd- chcą posiadać. A w miłości nie posiada się drugiej osoby, ale idzie się razem. To znacza różnica. Prawdziwa, dobra miłość czyni nas jeszcze silniejszymi i bardziej niezależnymi w świecie. I takiej ja ci życzę dziewczyno:) Pozwól sobie kochać, bo to pozwolenie na to, by być sobą. To nieraz pozwolenie sobie na życie, jeśli czujemy, że miłość jest nam jakoś potrzebna. Więc hej, odgońmy strachy i do przodu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trololo, no cóż to za siły nieczyste nie pozwoliły opublikować się Twojemu komentarzowi? Widać w przekazie musiało być coś niewłaściwego ;P
      Prawdę powiedziawszy jeszcze nigdy na własne oczy nie widziałam takiej pary jak Twoi dziadkowie. Owszem - słyszałam o takich ludziach, czytałam. Jestem wrażliwą osobą i niejednokrotnie wzruszałam się, gdy zapoznawałam się z historiami miłości takowych osób. Bo to jest piękne, nie ma co ukrywać. Nie wiem, czemu w mojej rodzinie tak się dzieje. Czemu w towarzystwie moich rówieśników więcej jest osób ze złamanymi sercami. Ponoć wszystko ma swój sens, nieprzypadkowo wybrałam sobie taką właśnie rodzinę z takimi problemami i taką życiową historię. Jednak chciałabym znaleźć chociaż cząstkę tego... wszystkiego.
      Właśnie ja najbardziej boję się zostać zranioną - znowu. Bo ileż to razy było tak, że przywiązywałam się do kogoś, oddawałam w jakiejś tam znajomości całą siebie... i bum! Zostawałam z jedną wielką raną w duszy. I żalem do samej siebie. Czasami ciężko jest mi wierzyć w tzw. ludzi XXI wieku - wieku coraz bardziej konsumpcyjnego, gdzie ludzi uczy się przede wszystkim brać.
      Zakochana jeszcze nigdy tak naprawdę nie byłam... może to nawet brzmi śmiesznie, ale w końcu nie bez powodu wziął się mój przydomek Virgin For Life. Nawet były chwile, gdy zastanawiałam się czy jest coś nie tak z moją orientacją seksualną, dopóki właśnie po skończeniu 17. roku życia nie zaczęłam odczuwać pierwsze chęci posiadania partnera. Aczkolwiek to "posiadanie" nie jest właściwym określeniem. Mojej podświadomosci wystarczyłby fakt, że ten k t o ś jest, wspiera mnie, który jest właśnie tym przyjacielem i kochankiem.
      Dalej nie rozumiem, co to tak naprawdę znaczy kochać. Kochac bezwarunkowo. Ponoć miłość niejedno ma imię - czy więc pojęcie kochania jest tylko jedno?
      Czy to, co teraz istnieje w moim sercu wystarczy, by pokochać, czy jednak ma się narodzić c o ś jeszcze innego. Tyle pytań, a wśród nich ja. Chciałabym ruszyć z tego miejsca, w którym jestem na chwilę obecną...

      Usuń
    2. Ano, jakieś siły nieczyste mnie ograniczyły tutaj na tym twoim blogu XD
      A ja mam taką parę na co dzień, widzę, jak się kochają, jak cudownie są ze sobą złączeni więc cóż..ja nie mam wręcz prawa mówić, że miłość nie istnieje. Chociaż wiem, że nie wszystkie małżeństwa, związki są udane. Sam przeżyłem rozpad swoich poprzednich, moi rodzice cóż..też nie byli dobraną parą. Różnie to się układa, ale właśnie nie można chyba sobie pozwolić na strach.
      Bo właśnie widzisz...zranienie, przynajmniej według mnie, jest integralną częścią życia. Nie można mu zapobiec, jak wielkich murów byśmy nie stawiali, prędzej czy później ono nas dosięgnie. Czy ze strony miłości tego rodzaju czy innej. Bez zranienia nie doceniamy szczęścia, tak samo obumieramy w środku, ono jest nam potrzebne. A gdy go w końcu posmakujemy, wiemy, że da się je przeżyć więc...bać się zranienia to jak dla mnie bać się po prostu integralnej części życia, bać się samego życia. Mi się wydaje, że nie warto odczuwać tego strachu, bo on sam jest w tym wszystkim najbardziej przerażający. No ale, to takie moje widzimisię:)
      I ludzie po prostu są różni na naszej drodze. Jedni tylko chcą brać, inni dawać..nie ma reguły. Ale warto próbować się otwierać przez tych, którzy dają nam ogromną ilość ciepła:)
      Więc wszystko przed tobą:) I jakoś nie wiem, czemu by to miało być śmieszne, młoda jeszcze jesteś, a nawet jeśli byś była starsza..po prostu każdy ma swoją porę, to nie wyścigi. Nigdy nie można patrzeć w kwestii uczuć po innych, porównywać się. Ty będziesz miała swoją porę. Ale właśnie jednak chce się być nieraz z kimś blisko, ma się tą potrzebę.
      Bo jest różnica właśnie być z kimś a mieć kogoś. Ja zawsze wybierałem to pierwsze:)
      I cóż..jeszcze się nauczysz pewnie. A raczej, ja ci tego życzę:) I jasne, miłość ma różne oblicza Chcesz, to ci nawet teksto o tym mogę podesłać:)
      I..ruszysz. Wiesz, samo to gdybanie- to już jakiś początek, co nie?

      Usuń
    3. Pewnie moje prywatne demony grasują tutaj po opublikowaniu tej notki - trochę się tego nazbierało ;P
      Myślę, że mając wręcz pod nosem taki żywy przykład prawdziwej miłości nawet nie ma co uciekać w zupełnie inne teorie. Zapewne cudownie jest wysłuchiwać opowieści takich ludzi - kiedyś byłam wolontariuszką w domu opieki społecznej to uwielbiałam te wszystkie historie z "dawnych czasów" - niektóre to naprawdę były niczym sceny wyjęte z jakiś filmów ;P
      Myślę, że cierpienie w pewien sposób uszlachetnia człowieka. Tylko czasami przybiera ono postać naprawdę ciężkiego do zaliczenia sprawdzianu. I masz rację, nie da się przed tym uciec, jeżeli jest to nam pisane. A ludzie, którzy zaliczyli tego typu życiowy sprawdzian... naprawdę mogą być z siebie bardzo dumni. Nie wiem, co prawda, jak ma się to do mojego przypadku i czy w ogóle jest sens cokolwiek prorokować. Napewno będę starała się żyć bez obaw przed zranieniem, bo jeszcze Prawo Przyciągania zadziała tak, że nieźle mnie c o ś do ziemi przygniecie. Musze się wewnątrz jeszcze przeprogramować ;)
      Pewnie, jeżeli ktoś naprawdę jest mi pisany to prędzej czy później odnajdę taką osobę. Oczywiście też jest kwestia tego czy nauczę się otwartości na coś więcej niż przyjaźń i nie będę patrzeć wilkiem na kogoś, kto zaproponuje mi randkę ;P Jak napisałam w notce, kiedyś taki styl życia był mi na rękę, ale cóż... zmieniłam się trochę... I faktycznie to piękne, gdy ludzie są ze sobą dopełniając się wzajemnie, ciesząc się każdą spędzoną razem chwilą.
      Tekst możesz mi podesłać, chętnie poczytam ;) Gdybanie zawsze było jednym z moich hobby - potem przychodziła lepsza część, czyli szukanie znaków, rozwiązań, odpowiedzi. Pewnie za jakiś czas i w tej kwestii zacznę jakieś czynne dochodzenie ;)

      Usuń
    4. Spoko, z każdymi demonami daje się w końcu dogadać XD
      Fakt, nie ma potrzeby szukać, czegoś innego, mniej namacalnego, skoro to dobre jest po prostu...tu i teraz, właśnie pod samym nosem i udowiadnia, że można, po prostu można.
      A historii też u mnie w domu można wielu posłuchać. Chociaż., moi dziadkowie akurat nie są typowymi staruszkami...zaczną się z tobą kłócić o Sienkiewicza i tak dalej XD
      I jasne, że cierpienie nie jest łatwe..no ale jednak, jest nam chyba jakoś potrzebne. Pozwala dostrzec samo szczęscie więc...niekoniecznie trzeba się go bać. Ja w pewien sposób nawet cieszę się, że wiele razy oberwałem po dupie. Bo to umacnia no:)
      A to programuj, programuj, w swoim czasie, powoli:)
      Naprawdę wierzysz w ten rodzaj przeznaczenia? Znaczy, ja go nie neguję, ja po prostu pytam:)
      To musisz mi podać maila albo na mojego napisać :P whitteerabbit@gmail.com
      Ale wszystko w swoim czasie XD

      Usuń
    5. Ewentualnie przepędzić je, dosłownie, w pizdu ;P
      Można, najwidoczniej można. Teraz tylko takiej miłości szukać w swoim życiu... albo czekać nie nią... Albo i to, i to.
      Eeee... okey, pokłócić się to ja bardzo chętnie się pokłócę, tylko, geez, nie o Sienkiewicza! ;D Zwłaszcza po mojej maturze, na której miałam "Potop" do wyboru bądź "Wesele" Wyspiańskiego.
      Hm, z perspektywy czasu można docenić niejeden swój upadek, niejedną porażkę. Nawet można wysnuć powód, dla którego oberwaliśmy w nasze zacne cztery litery. Jednak sam moment upadania jak i pierwsze reakcje na otrzymane rany są... cóż, niezbyt przyjemne.
      Akurat w takie przeznaczenie wierzę, owszem. Ostatnio jednak zrozumiałam również inny fakt, a mianowicie taki, że pierw człowiek musi pokochać samego siebie (nie mam tu na myśli żadnego narcyzmu, żeby nie było ;)), swoje wady i zalety, bo tak będzie szukał miłości u pierwszych lepszych osób, które chwilowo zwrócą na niego uwagę. Taka nawet ciut desperacja wychodzi, miałam okazję obserwować takie przypadki wśród moich znajomych: "Jest mi źle z tym człowiekiem, ale on twierdzi, że mnie kocha, więc nie mogę od niego odejść, bo bez niego jestem nikim".
      Aaa, skoro Ty już podałeś to ja do Ciebie napiszę ;P

      Usuń
  5. Jakbym czytała o sobie...
    Też zdarza mi się przybierać kamienną twarz i udaję, że nic mnie nie obchodzi.
    Trzeba jednak wierzyć, że są na tym świecie jeszcze normalni faceci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi tak często był (i nawet teraz jest) wygodniej - nie lubiłam, gdy ktoś jest świadkiem jak wpadam w stan zbyt dużych emocji.
      No, w wiarą w to będzie akurat u mnie ciężko - zbyt długo pielęgnowałam w sobie zupełnie odwrotne poglądy, ale cóż... zobaczę, co w mojej mocy. ;)

      Usuń
  6. Ten koleś o którym pisałaś , który mówił kobiety do garów - to jakaś masakra. Ja swojemu cały czas uświadamiam że nas związek musi być partnerski(on też będzie sprzątał i zajmował się domem itp.) jak nie to go zostawię lub się rozwiodę- jak będziemy małżeństwem. Nawet powiedziałam ostro jeśli szukasz kury domowej to powinniśmy się rozstać. Nie można się dać :) zagłuszyć :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do normalnych to on napewno się nie zalicza, bo innych z mega szacunkiem to też nie traktował, ale za co sie do mnie przyczepił? Do dziś tego nie wiem... może nawet to lepiej.
      Harmonia musi być, to jasne ;) jakaś forma współpracy, bo z pasożytami to długo nikt nie wytrzyma ;)

      Usuń
    2. Zostanie wiecznym kawalerem , bo żadna nie wytrzyma z takim na dłuższą metę. Chyba, że jakieś zahukane dziewcze.

      No właśnie. Czasy się zmienił, ale dalej jest z tym problem przez matki facetów. Bo rozpieszczają synka że potem masakra - (wydaje mu się potem, że on król i nic nie musi) Za mało kobiety wychowują synów. Wiadomo , że dzieci się rozpieszcza też trochę, ale pewne zasady powinny nauczyć. A nie tekst typu : "synuś nic nie musisz robić jak znajdziesz żonkę ona będzie za ciebie robić jak mamusia "

      Usuń
    3. Ewentualnie spotka taką dziewczynę, która potraktuje go równie okrutnie - może to go by otrząsnęło, chociaż trochę...

      Eh, mój biologiczny ojciec jest takim przypadkiem... do teraz... Wszędzie szedł na łatwiznę i nawet ode mnie oczekuje, bym zbytnio nie startowała w górę ze swoimi marzeniami... Cóż, między mną a nim już dawno wyrósł mur przez pewne wydarzenia z przeszłości, mimo to nawet mi go szkoda. A z drugiej strony też to, co wiem na temat jego nieudanego związku z Mamą również przyczyniło się do tego, że postanowiłam z nikim się nie związać.

      Usuń
  7. każdy potrzebuje miłości, nie warto się przed nią zamykać..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja potrzebuję miłości... ale jednak obawa przed byciem zranioną jest na chwilę obecną silniejsza.

      Usuń
  8. Prosta, oj napisałaś to tak, że aż mi się łezka w oku zakręciła. Podobnie jak Ty, do tej pory wszelkie kontakty z chłopakami, kolegami to był dla mnie temat tabu. Najlepiej być samą, niezależną. Ale z perspektywy czasu, wiem, jak zaczyna brakować tej bliskości, może dotyku... Ale na pewno Ci się ułoży. Przy okazji, K. wydaje się być bardzo w porządku. Nie myślałaś o czyms poważniejszym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też się zakręciła niejedna przy pisaniu, ale to pewnie z ulgi. Nie sadziłam, że akurat na ten temat zdecyduję się w ogóle cokolwiek napisać.
      Niezależność ma wiele plusów... ale jak łączy się ją z samotnością... to na dłuższą metę nie wychodzi z tego nic dobrego. Chciałabym wiedzieć, czemu właściwie jestem "skazana" na takie błądzenie już od kilku lat.
      A K. jest cudownym facetem, szkoda że nie miałam okazji widywać się z nim częściej... Co do "czegoś poważniejszego" - nie sądzę, bym potrafiła się w nim zakochać, on już zawsze będzie dla mnie jednym z lepszych kolegów, to raz, a dwa - on od około 3 lat ma dziewczynę ;P

      Usuń
    2. Nie dziwię Ci się, w końcu wylewałaś z siebie to, co masz w sercu. Niejednemu w takiej chwili łza w oku by się zakręciła.
      Mi bliżej do samotności niż niezależności, więc mam trochę problem z tym.
      Ojj, no nie wspominałaś, że ma dziewczynę. No tak, to zdecydowanie zmienia postać rzeczy.

      Usuń
    3. No tak, to był duży progress dla mnie, ale nie żałuję - ulżyło mi trochę, a fakt, że poznałam zdanie innych na temat przeze mnie opisany troszkę równiez mnie... wspomógł.
      W jakim sensie samotności?
      Cóż, notka i tak jest długa, gdybym jeszcze miała dokładniej K. opisać to by wyszedł nie lada tasiemiec;)

      Usuń
  9. Świadome zakazywanie sobie uczucia jest tak samo bolesne, jak skrzywdzenie przez kogoś bliskiego, choć ten ból ma nieco inny wymiar. Tak, jak powiedział Ci K. - zasługujesz na miłość, bo jesteś WRAŻLIWA, a człowiek wrażliwy jest dobry. I ona pewnego dnia przyjdzie, a ja życzę Ci, by jak najszybciej nadszedł ten dzień, gdy będziesz mogła wykrzyczeć na środku miasta, ze jesteś cholernie szczęśliwa :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt faktem, to zakazywanie sobie jest trudne, tym bardziej że podświadomie łączy się ono ze strachem, bolesnymi wspomnieniami, obawami - wszystkim tym, co “pomaga“ te zakazy utrzymać. A pozbycie się tych barier wewnętrznych jest trudne, tym bardziej, gdy pielęgnowało się je przez kilka lat.
      Zobaczymy jak to będzie, ale dziękuję :*

      Usuń
    2. A strach jest najgorszym doradcą. Wewnętrzne bariery to w ogóle ciężka sprawa, ale do zniszczenia ich potrzebny jest czas.
      Nie masz za co dziękować :* Trzymam kciuki, by było dobrze!

      Usuń
    3. Ja mam tych barier w sobie dużo, aczkolwiek mam też do nich inne podejście niż jeszcze niedawno, bo teraz chcę coś z nimi zrobić, zniwelować chociaż trochę, a nie uważam za wymowkę.

      Usuń
    4. I takie podejście jest bardzo dobre. Nad tym trzeba pracować.

      Usuń
    5. Staram się - nie chcę przez nieciekawą przeszłość stracić reszty życia.

      Usuń
  10. U mnie też tak jest, że nie mamy szczęścia do facetów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wypadałoby się od tego jakoś... odciąć.

      Usuń
    2. No, ale jak? Masz pomysł?

      Usuń
    3. Ja najpierw muszę się tych swoich przekonań i uprzedzań wyzbyć - bo z nimi to mogę sobie “szukać“ rozwiązań aż do śmierci.

      Usuń
    4. No tak, ale wszystko zmienia się wraz z wiekiem.

      Usuń
    5. Tylko muszę uważać, by wraz z wiekiem nie stać się przesadnie sceptycznie nastawiona do świata.

      Usuń
    6. Też taka długo byłam. Ale najgorsze jest to, jak w końcu się otwierasz a ludzie za bardzo to wykorzystują.

      Usuń
    7. Ja za bardzo otwieram się i jestem wykorzystywana... właściwie od czasów podstawówki. Tyle razy mówiłam sobie, że już koniec, ale i tak ciągle... jestem naiwna.

      Usuń
    8. Ja też tak mam :/ I to nie ważne, czy w miłości czy przyjazni.

      Usuń
    9. Ja nawet w przypadku zwykłego koleżeństwa - ludzie biorą i odchodzą, a ja czekam na cud jakiś... :x

      Usuń
    10. Wiem coś o tym :p

      Usuń
    11. Słyszałam, że to ostatnio staje się dosyć powszechne.

      Usuń
    12. Tak, tak jest niestety :/

      Usuń
    13. Co się dzieje z tym światem...

      Usuń
    14. Nie wiem. A zasługujesz na wszystko co najlepsze :*

      Usuń
    15. Każdy zasługuje - ja, Ty... :) u Ciebie już się nawet układać zaczęło :*

      Usuń
    16. :)
      P.S. Sama sporo przeszłam w życiu, podobnie jak Ty, nie mam jednego z rodziców, nawet go nie poznałam.

      Usuń
    17. Życie pisze naprawdę różne scenariusze. Czasami trzeba po prostu czasu, by zrozumieć, dlaczego coś nas spotkało.

      Usuń
    18. Ale czasem jest tak jak u mnie z moim byłym. Nawet nie wiem dlaczego się tak stało.

      Usuń
    19. My nie wiemy może, ale napewno jakiś sens to miało.

      Usuń
    20. Zobaczymy, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby znów się odezwał.

      Usuń
    21. Lepiej, mimo wszystko, zbyt długo nie analizować tej opcji.

      Usuń
    22. Dlatego przestałam o tym mówić, pisać, myśleć. Ale jak na razie jest ktoś inny, zobaczymy. Czas na zmiany.

      Usuń
  11. No niestety tak jest, że problemy rodzinne wplywają tak negatywnie na nas. Za dużo się tym przejmujemy, a potem to wszystko odbija się na nas. Ja w sumie nie mialam jakiegoś strasznego dziecinstwa, wychowywalam sie w niepelnej rodzinie na początku do 8 lat, dużo milości dostawalam od mojej babci, mamy i dziadka, a potem jak urodzil sie moj brat to cala milosc przeszla na niego i jeszcze potem doszly do tego śmierć mojej babci i dziadka (2 lata po urodzinach mojego brata) to w ogole czulam sie strasznie opuszczona. Zawsze zazdrościlam moim przyjaciolom, że potrafią podejść przytulić się do kogoś, ja strasznie mialam problem z okazywaniem uczuć, z gestami a co dopiero z powiedzeniem rodzinie bądź innym osoba "kocham cię , bądź lubię cię". Pamietam jak chodzilam do przyjaciolki i jej 6 letnia siostra przybiegala do mnie, rzucala sie w moje ramiona i mówila jak to mnie kocha, bardzo lubi i jak mnie nie ma to za mna teskni, zawsze mialam lzy w oczach, o takiej milosci, takich prostych gestach ja zawsze marzylam, myślę, że dzięki niej też się troche odblokowalam, mysle ze duzo milosci okazali mi przyjaciele i ich rodziny.
    A odnośnie do chlopaków to przyjelam taka postawe, że sama bede szcześliwa, zawsze trzymalam dystans i niektórzy tez mi mówili, że pewnie nie mialam dobrego autorytetu ojca, że takm uciekam od wszystkiego od milosci i w ogole. Ale z czasem to wszystko zaczelo sie ukladac, z wyznaniem uczuc dalej mam problem, ale z gestami na szczescie nie, chociaz o wiele latwiej mi jest przytulic przyjaciol, kolege niz wlasna mamę, blokada pozostala pewnie dlatego ,że czulam sie odrzucona bo wiadomo male dzieci (moj brat) potrzebowal wiecej uwagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam tak w przypadku biologicznego ojca i dalszych członków rodziny. Tak bezwarunkowo potrafię przytulic się jedynie do Mamy, także do mojej cioci (siostry Mamy) i jej dwóch córek, które są dla mnie naprawdę bliskie, mimo że widuję je raz na kilka lat. No i też do rodzeństwa od czasu do czasu.
      Grunt to odpowiedni ludzie, przed którymi nie musimy się niczego obawiac - żadnej zdrady, żadnego zranienia, żadnego odrzucenia. Czasami są z nami "od zawsze", czasami trzeba na nich bardzo długo czekać, ale myślę, że warto. Dobrze, że masz takich cudownych przyjaciół, to prawdziwy skarb. No i może w stosunku do swojej mamy też kiedyś zmienisz swoje nastawienie - tego właściwie Ci życzę.

      Usuń
  12. A może właśnie mimo tego wszystkiego spotkasz mężczyznę, który będzie z Tobą każdego dnia. Którego pokochasz i który pokocha Ciebie. I zmienisz zdanie :)
    Bo każdy z nas potrzebuje miłości. Daj sobie szansę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabym, by coś takiego się wydarzyło. Oczywiście, bez przesady, nie będę miłości na siłę szukać, ale jednak... No, nie ukrywam, że jednak miłośc na swojej życiowej drodze bardzo chciałabym spotkać ;)

      Usuń
  13. Niesamowita historia... I tak bardzo prawdziwa. Widzę to po wielu koleżankach, które chcą pozostac niezależne i samotne. Ale prawda jest taka, ze w moim wieku faceci dopiero wkraczają w okres, kiedy zaczyna im zależeć na czymś wiecej w stosunku do kobiet. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo męzczyżni emocjonalnie to tak troszkę później zaczynają dorastać, mimo wszystko ;) Też zależy jakimi pobudkami kierują się Twoje koleżanki ;P

      Usuń
  14. Oj, Prosta, nie sądzę, by taka niezwykła osoba jak Ty miała na zawsze pozostać singlem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, to żeś teraz dowalił *.*

      Usuń
    2. Prawda to, słonko, sama prawda ;)

      Usuń
    3. Nie przeginaj, to nie jest ani trochę zabawne ;D

      Usuń
    4. Kiedy ja jestem stuprocentowo poważny...

      Usuń
    5. Kończ waść, wstydu oszczędź ;D

      Usuń
    6. To tak odwdzięczasz się za komplementy? D:

      Usuń