poniedziałek, 22 września 2014

"Fatum czyni nas niewidzialnymi", czyli pechowa Prosta zdaje relację z nieszczęśliwie zakręconego okresu swojej nieobecności na blogu

 Wielu z Was może i nie uwierzy, ale zabieram się za napisanie tej notki już od trzech tygodni… I wciąż nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, by opisać buzujące we mnie emocje… A nagromadziło się ich sporo w ostatnim czasie.
 Dzisiejszy dzień jest jednak na swój sposób wyjątkowy i skłaniający mnie do dużo głębszych refleksji – mija bowiem kolejny, już trzeci miesiąc, kiedy to, wyposażona w wielgachną, wypchaną do granic możliwości torbę podróżną i równie napakowany plecak stanęłam w progach Victoria Coach Station w Londynie, gotowa zacząć zupełnie nowy rozdział w swoim życiu.
 Byłam wówczas taka podekscytowana… Gdybym miała powiedzieć, czy tęskniłam wówczas za rodziną, przyjaciółmi, szczera odpowiedź mogłaby być trochę brutalna: nie tęskniłam. Co nie znaczy, że nie utrzymywałam z nimi kontaktu – wręcz przeciwnie, pisałam do nich przy każdej sposobności, zdawałam relacje z wielu śmiesznych sytuacji czy przygód. Nie czułam, że zmęczenie w ogóle istnieje – tyle miałam w sobie pokładów energii.
 Aż nadszedł dzień moich dziewiętnastych urodzin i upragniony wyjazd, o którym po krótce Wam napisałam w ostatniej notce…
 Żadnymi słowami nie jestem w stanie opisać piękna tamtych chwil. A to wszystko tylko i wyłącznie dzięki ludziom, którzy znaczą dla mnie bardzo wiele. Świat w jednym momencie skurczył się do obszaru Bonn-Kolonia-Selbach, kiedy to każda sekunda spędzona z Mamą, rodzeństwem, resztą rodziny i przyjaciółmi była na wagę najcenniejszego złota. Gdy tylko przychodziło mi się z kimś witać, moje serce przeżywało ogromny szok, kiedy zdawałam sobie sprawę, jak bardzo brakowało mi danej osoby. To było piękne, a zarazem… bolesne.
 Nie wspominając o dniu mojego powrotu do Anglii… byłam właściwie w szoku, moja dusza zamieniła się nagle w kilkuletnie dziecko rozpaczliwie krzyczące „Ja chcę do Mamy, do Mamy!!!”. Mama… tak bardzo chciałam jeszcze raz wtulić się w jej ramiona, usłyszeć jej śmiech, pójść na spacer po lesie, porozmawiać o wszystkim i o niczym zarazem.
 Smutek spowodowany rozstaniem z bliskimi złagodziło mi chwilowo kolejne spotkanie z piątką niesamowitych ludzi… pomyśleć, że przez trzy lata liceum jedynie wymienialiśmy się krótkim „Cześć”. Co więc sprawiło, że zdecydowaliśmy się spotkać? A Facebook. No, może niedosłownie, ale portal ten wyjątkowo okazał się bardzo pomocny. Wszystko było spontaniczne, począwszy od pierwszej wiadomości: „Hej, Prosta ;) Doszły mnie słuchy, że od jakiegoś czasu bywasz w Anglii^^ W sierpniu wybieram się z kumplami do Londynu i okolic, może miałabyś ochotę na małe spotkanie?”, po nasze spotkanie na London Gatwick Airport… nie wspominając o nocowaniu w małym, dwuosobowym pokoju znajdującym się w mieszkaniu, które wynajmowane jest przez trójkę studentów z Pekinu. Sześć osób, do dyspozycji mała, skórzana sofa, drewniane krzesło i kawałek podłogi pokrytej bordową wykładziną. Z początku mieliśmy zamiar w ogóle nie spać, zagadywać się głupimi, wyssanymi z palca historyjkami i żartami… ale może ten sześciogodzinny spacer po stolicy Anglii, może wino wypite na Oxford Street… sprawiły, że o pierwszej w nocy dało się w „naszym” pokoiku słyszeć zaledwie pochrapywanie M. i szeptaną „kłótnię” D. i Z., którzy nie potrafili dogadać się w sprawie podziału sofy.
 Długo bym mogła opisywać, ile działo się podczas naszej wyprawy do Brighton… ale nie, te wspomnienia zachowam dla siebie.
 Do domu mojej host family wróciłam późnym wieczorem z szerokim uśmiechem na twarzy… i dziwnym uczuciem pustki w sercu, które w trakcie kolejnych dni zaczęło coraz bardziej mnie opanowywać. Wciąż żyłam w swojej bajce, jednak został rzucony na nią jakiś cień.
Każdą wolną chwilę spędzałam leżąc w łóżku, wpatrując się w sufit, nie mając ochoty na jakiekolwiek urozmaicenia. W dodatku pewien osobnik, który przez jakiś czas był dla mnie pewną nadzieją postanowił zerwać ze mną kontakt. Wiecie, po tym, jak w lutym straciłam przyjaciela, gdyż ten – z dalej nieznanych mi powodów – przestał się do mnie odzywać, dawać jakiekolwiek znaki życia i nadzwyczajnie w świecie zaczął mnie ignorować, myślałam, że na tego typu sytuacje dostałam porządny, długotrwały zastrzyk znieczulający. A guzik z pętelką. Chodziłam smutna, miałam ochotę płakać, jednak łzy nawet nie śmiały zawitać w moich oczach, jedynie nieprzyjemnie drażniły gardło… Nie pomogło mi to, że o wszystkim pokrótce napisałam przyjacielowi i przyjaciółce. Nie pomagało pisanie pamiętnika, nie potrafiłam skupić się na medytacji, odechciało mi się wstawać wcześnie, biegać, czytać, znowu zaniedbałam własne zdrowie zawalając siebie kilogramami cukru, kilka razy prawie doprowadzając do porządnych skoków insuliny.
Następnym „kopniakiem” obdarowało mnie życie w drugim tygodniu września – musiałam anulować kurs językowy w St Albans, gdyż dojazdy wynosiłyby mnie za dużo jak na kieszonkowe, które dostaję jako Au pair. W tym przypadku nie mogłam się jednak załamać i płakać w kącie: z pomocą Sylvii znalazłam tańszą i bardziej opłacalną ofertę weekendowego kursu w Londynie. Po dokonaniu rejestracji i wykonaniu próbnego testu, który miał ocenić poziom mojego angielskiego pomyślałam sobie: „Teraz musi być dobrze!”
Ale zeszły tydzień okazał się jedną wielką katastrofą.
 Od spalonych na węgiel frytek, po kłopoty z prądem. We środę nieszczęśliwy wypadek z kluczem, przez który zrobiłam coś niezbyt mądrego, by dostać się do domu… oszczędzę szczegółów, napiszę tyle, że moja host mother nie była zbyt ze mnie dumna tamtego dnia… Chciałam dobrze, wiedziałam, że środa jest dla niej najcięższym dniem w tygodniu… w domu mogłam jej pomóc bardziej, niż na zewnątrz, czekając do 18.00, aż wróci z pracy. Po odbytej z nią rozmowie przez telefon po prostu usiadłam na schodach i zaczęłam płakać. Niekoniecznie z powodu tego incydentu, który zresztą został mi wybaczony. W tamtym momencie nienawidziłam świadomości, iż teraz muszę być bardziej dorosła, odpowiedzialna, pierw myśleć, później działać (a często robię zupełnie odwrotnie). Bądź co bądź, mimo że czuję się tutaj jak w prawdziwym domu z kochającą rodziną… jestem przecież w pracy. Kto wie, czy w innym przypadku nie zostałabym po prostu zwolniona, bo zawiodłam własnego szefa.
Innym powodem, który natarczywie wyciskał ze mnie strumienie łez, było to obrzydliwe poczucie samotności. Brakuje mi kogoś w pobliżu, w zasięgu maksymalnie pięćdziesięciu kilometrów. Kogoś stałego, kto porządnie załata dziurę w mojej duszy. Jak do tej pory poznałam kilka niesamowitych osób, ale byli to turyści, z którymi przeżyłam parę cudownych godzin, a teraz goszczą oni na mojej skromnej, facebookowej liście "znajomych". Podczas każdej wyprawy poznaję nowych ludzi, ale... to mi już nie wystarcza. Ja potrzebuję przyjaciela... albo chociaż kolegi/koleżanki. Tutaj i teraz. Niech Wszechświat w końcu się nade mną zlituje!
Nie mam pojęcia, jak dotrwałam do końca tego dnia, pamiętam jedynie, że spać położyłam się wcześniej niż moja sześcioletnia podopieczna…
Czwartek miał być „nowym, lepszym dniem”… gdzie tam – podczas sprzątania łazienki przypadkowo strąciłam ulubioną, elektryczną szczoteczkę Victorii do muszli klozetowej.
Piątek okazał się walką ze złośliwym piekarnikiem, przez który przygotowanie kolacji z dwóch godzin rozszerzyło się do czterech. Motywowała mnie jedynie myśl o weekendzie, o wyprawie do ukochanego Londynu i pierwszych zajęciach z kursu przygotowującego mnie do IELTS… Po 21.00 otrzymałam sms-a od dyrektorki szkoły… zajęcia zostały odwołane z powodu przeziębienia nauczycielki prowadzącej lekcje w grupie, do której będę uczęszczać.
 Do Londynu w sobotę i tak się wybrałam (musiałam w końcu wykorzystać bilet, w który zaopatrzyłam się w piątek, przed odebraniem dzieci ze szkoły). O tej wyprawie napiszę w kolejnym poście, bo wydarzyło się wtedy coś, co dało mi w pewien sposób do myślenia.

 Wiem, że ostatnio bardzo zaniedbuję bloga… nie mówiąc już o Was. Niestety, ale dużego progresu nie mogę Wam w najbliższym czasie obiecać. Biorąc pod uwagę moje ambicje związane ze zdaniem IELTS przed świętami Bożego Narodzenia, czekać mnie będą tygodnie ciężkiej pracy nam moim angielskim. Teraz matura rozszerzona z tego języka wydaje mi się przy tych egzaminach jednym, wielkim żartem. Jeżeli nie zmotywuję się myślą o dostaniu się na jeden z wybranych przez siebie tutejszych uniwersytetów, będę gnać siebie do nauki… myślą o pieniądzach – w końcu podejście do egzaminu kosztować mnie będzie 150 funtów i nie mam zamiaru kilka razy wydawać takiej sumy pieniędzy. Przygotowania zaczynam już jutro, mam nadzieję, że w ten weekend nareszcie wezmę udział w pierwszych zajęciach z kursu.
 Bloga zdecydowałam się jednak nie usuwać. Dzisiejszy wolny czas postanowiłam w całości przeznaczyć na „odkurzenie” blogsfery. I chociaż za kilkanaście minut będę musiała wrócić do swoich obowiązków, wieczorem postaram się poodwiedzać Wasze blogi. Ile dam radę odwiedzić, tyle odwiedzę, następne zaległości spróbuję ponadrabiać w piątek.
Dwa, trzy dni w tygodniu – tyle, póki co, postanowiłam poświęcać blogsferze, mam nadzieję, że ulegnie to poprawie w grudniu, gdy już będę po egzaminach.
I liczę na to, że powoli wszystko zacznie się w moim życiu prawidłowo układać. Nie mam zamiaru zmarnować okazji, która mi się przytrafiła – to już byłaby czysta głupota.


 Wiecie, że lżej mi się na duszy zrobiło, gdy tutaj o wszystkim napisałam? To miejsce jest jednak magiczne. I Wy jesteście cudowni, naprawdę tęskniłam za „komentarzowymi rozmowami” z Wami wszystkimi. Wiem, że teraz niezbyt przykładna ze mnie blogowa koleżanka… ale wciąż tutaj jestem – z Wami, dla Was… no i dla siebie, oczywiście.

40 komentarzy:

  1. fajnie jest czasami wyrzucić cos z siebie za pomocą ''póra'', pisać i pisać ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tym razem skorzystałam po całości z takiej okazji ;P

      Usuń
    2. :* wpadnę na kolejny post

      Usuń
    3. Jak przebrnęłaś w całości ten to rozgrzewkę masz zaliczoną ;)

      Usuń
  2. Prosta, w tej notce jest zawarte tak wiele emocji i uczuć, że nie umiem się do niej odnieść obiektywnie. Dobrze, że z nami jesteś, będę mogła Cię wspierać i kibicować na bieżąco.
    Całuję :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w sumie nigdy w jako taki obiektywizm nie wierzyłam, jak już to pojęcie wykorzystywałam to tylko w szkole na języku polskim, także nie ma problemu :)
      A uczucia w poście to i tak namiastka, którą skurczyłam i to porządnie, bo wersja pierwotna notki miała jakieś 7 stron w Wordzie. Dziękuję za to, że jesteś iże nasz kontakt definitywnie się nie urwał :*

      Usuń
    2. Ja wierzę, że istnieje, tylko nie zawsze i wszędzie ma zastosowanie. Mimo wrażliwości dość twardo stąpam po ziemi, życie tego uczy.
      Trzeba było się nie ograniczać, wszyscy tu lubimy słuchać :) Nie zamierzam już znikać, to był błąd... Mam nadzieję, że zostaniemy "in touch" :*

      Usuń
    3. No cóż, dobrze że nasze życie nie jest egzaminem z ostrym "kluczem odpowiedzi" i możemy mieć różne przekonania ukształtowane na przełomie lat i doświadczeń ;P
      Wiem, wiem - ale też litanią żalów nie chcę nikogo aż tak zawalać, na litość nie lubię brać nikogo, także... akurat to ograniczenie wyszło mi na dobre ;P
      Ciężko jest tak całkowicie zniknąć... ile razy ja tego próbowałam... ale cieszę się, że ostatecznie c o ś przyciągało mnie tutaj z powrotem - do Ciebie i innych ;)

      Usuń
    4. Nie przypominaj mi o kluczu, już raz fragment życia przewalił. Gdyby miał spieprzyć całość, chyba zakopałabym się na wieki pod kołdrą :P
      Moje notki z okresu depresyjnego robią wrażenie brania na litość, dlatego schowałam archiwum do roboczych. Rozumiem Cię więc :)
      U mnie tym czymś była samotność, a u Ciebie? Obyśmy wytrwały tu jak najdłużej!

      Usuń
  3. Tęsknota za rodziną - temat rzeka. Ty masz ten komfort że jak Ci się zachce to na drugi dzień możesz być w domu. Ja rodziny nie zobaczę przez kilka najbliższych lat ale chyba nauczyłam się z tym żyć. Na codzień o tym nie myślę, najczęściej sobie wyobrażam jak to będzie kiedy już wrócę, to pomaga:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To trochę za dużo powiedziane z tym "na drugi dzień" - pierwszą okazję na krótki wypad do Polski będę mieć w maju... na wyjazd na święta nie mam wystarczającej sumy pieniędzy i w najbliższym czasie mieć nie będę.
      Jednak fakt, masz ciężko, skoro dopiero z rodziną za kilka lat się zobaczysz... ale też nigdy nic nie wiadomo, może nie będziesz musiała czekać aż tak długo ;)

      Usuń
  4. Czasami są takie dni, gdzie wszystko się sypie, gdzie ogromnie potrzeba nutki pozytywnej energii, a jej uparcie nie ma. Grunt to nie da się temu. Postawić na swoje szczęście mimo wszystko.
    Życzę Ci, by w końcu się u Ciebie rozjaśniło :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli znowu odzyskuję wiarę w siebie i świadomość cudowności, jaka mnie otacza. Pewnie jeszcze przez jakiś czas będę zbierać cegiełki swojego życia i na nowo je układać, ale mam nadzieję, że już nic nie zburzy tej budowli w najbliższym czasie ;)

      Usuń
    2. O ile się postarasz by była solidniejsza niż poprzednio, to pewno nie ;>

      Usuń
  5. Pewnie nie tęskniłaś, bo początkowo człowiek nie odczuwa wyjazdu jako nowe miejsce pracy, tylko jak wakacje. A potem pojechałaś do polski i wróciłaś z tą świadomością.
    Najłatwiej w UK znaleźć znajomych pracując w fabrykach, gdzie przewijają się Polacy... sama w Anglii mieszkam :) a Londyn jest piękny, ale byłam tylko kurcze raz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to bardziej jako przygodę traktowałam... w sumie nadal traktuję, ale jednak zdobyłam już pewne doświadczenie, znam już coraz więcej tutejszych zwyczajów, nie gubię się w drodze do sklepu wśród prawie identycznych domków. Zaczynam dojrzewać do tego świata, ale to też rzuciło jakieś inne światło na moje życie, nagle zauważyłam to, co zostawiłam za sobą. Na marginesie, byłam w Niemiczech - Polskę odwiedze dopiero w maju ;)
      Napewno pracując w fabrykach czy tego typu podobnych miejscach łatwiej o nowe znajomości... ewentualnie, gdybym na przykład co sobotę chodziła do klubów w Luton... ale ja mam trochę inne plany i imprezowanie odłożyłam na bok.
      Londyn koniecznie odwiedź przy pierwszej sposobności - to miasto ma w sobie niezwykły urok ;)

      Usuń
    2. Cała Anglia z tych domków jest poukładana. :p
      Ach, to wcześniej mieszkałaś w Niemczech?
      Ja w sumie zdobyłam znajomych w łatwo, bo w małym mieście mieszkam, poza tym chodziłam tu do szkoły więc to już całkiem wszystko ułatwiło.. jak raz się wybierzesz do klubu, czy pubu, to może przynajmniej spotkasz jakąś przyjazną mordkę do pogadania ;)
      Wiem o tym! :D i mam w planie pojechać z chłopakiem, bo wcześniej byłam z matką, a chłopak jeszcze w Londynie nie był

      Usuń
  6. Najważniejsi są ludzie i miejsca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to muszą być o d p o w i e d n i e opcje.

      Usuń
    2. Dokładnie. Ale dopiero jak jesteśmy z dala zauważamy jak tęsknimy za bliskimi.

      Usuń
    3. Niestety, zazwyczaj doceniamy coś lub kogoś po doświadczeniu jakiejś straty...

      Usuń
    4. Oj tak masz sporo racji.

      Usuń
  7. Zastanawiałem się właśnie, gdzie sie podziewasz tak długo, chciałem ci już nawet maila napisać ale nie chciałem się jakoś narzucać sobą jakoś, zresztą, to wiadomo, że jesteś zalatana i tak dalej. No ale dobrze że tu jesteś, że wróciłaś, że wiadomo...że u ciebie w porządku. Bo pomimo tego załamania jakiegoś o któym piszesz, przecież jest w porządku, no nie?
    Wszyscy popełniamy błędy- inaczej niczego byśmy się nie nauczyli. Więc dziękuj też i tym, że się pojawiają, co nie?:) A tęsknota...cóż. Ta dopada chyba zawsze i jest kwestią, co nieraz przeważy w naszym sercu. Ale wiesz, samo to, że możemy tęsknić, że jest ktoś kto też za nami tęskni jest chyba tylko kolejnym powodem do dziękowania, co nie?:)
    I ja wierzę że się wszystko poukłada. Nie na darmo mówią, że po burzach wychodzi słońce skarbie:)Ja sam staram się ostatnio w to wierzyć:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i zagadka mojej nieobecności się wyjaśniła ;P Nie narzucałbyś się, aczkolwiek ja w ostatnim czasie komputer uruchamiałam może kilka razy, skrzynkę mailową otworzyłam raz w zeszłym tygodniu i jak zobaczyłam bajzel, jaki się tam stworzył, krzyknęłam "No way!" i... chyba wróciłam do zmagań z mundurkami dzieciaków. Niedługo odpiszę na Twojego maila, muszę tylko zorganizować dla siebie chwilę w ciągu dnia ;)
      I jest w porządku, póki co już trzeci dzień z rzędu odbył się bez wpadek, a ja staram się wrócić do tego poczucia szczęścia, które gdzieś w sobie zamknęłam niedawno i wróciłam do roli "męczennicy". Błędy są dla mnie najcenniejszą lekcją i doceniam je, naprawdę... ale ostatnio to już była lekka przesada. Mam nadzieję, że to już jednak koniec przykrych niespodzianek i teraz będę mogła Wszechświatowi dziękować za rzeczy, które będą sprowadzać uśmiech na moje usta.
      A no, pojawia się słońce, czasami możemy również podziwiać tęczę ;) Światło i kolory - warto dla nich wytrwać kilka chwil w ciemnościach ;)

      Usuń
    2. Tam aż tak wielka zagadka od razu, raczej sądziłem, że po prostu zalatana jesteś, no ale wiesz, jednak człowiek po czasie zaczyna snuć myśli o porwaniu przez UFO czy coś w tym stylu XD
      Widzisz, dlatego też pisać cokolwiek było bez sensu, tylko dodatkowy spam by tam był i problem dla ciebie...nie nie, wolałem jeszcze poczekać chwileczkę. Wiem jak ja miałem zawaloną skrzynkę np. po powrocie z Gruzji, myślałem, że nigdy nie dotrę do końca wiadomości XD I spoko, nie spieszy się przecież nikomu:)
      No to widzisz, wraca wszystko do jako takiej równowagi chyba, co?:) I wiesz, czasem i przesada musi nas dobić nie może być za lekko. Właśnie Wszechświat czasem nam ciśnie, żeby potem mógł być z nas dumny, że dajemy sobie radę:) Może coś w tym guście:)
      Wiesz, po wyjściu z ciemności światło i kolory docenia się jeszcze bardziej :>

      Usuń
    3. Łohoho, UFO, żeś zaszalał bardziej niż moja babcia, która nawet teraz obawia się, że porwana zostanę przez Cyganów lub muzułmanów, których jeste tutaj... np, sporo. Oczywiście mi to nie przeszkadza, właściwie jestem zachwycona tym, że w UK mogę w ciągu jednego dnia natknąć się na tyle różnych kultur, wyznań, ludzi... no, ale niektórzy członkowie mojej rodzinki już tak zachwyceni nie są ;P
      Ten spam to trochę moja "wina", bo musiałam zabookować sobie miejsca tu i tam, założyłam konto na jednej stronie czy też moja host pomogła mi z założeniem konta w banku... i nagle wszystkim zachciało się mi zawalać skrzynkę różnymi "przeciekawymi" mailami ;D
      No, powoli wszystko się układa, ten tydzien był dużo lepszy, "normalniejszy" i... bezpieczniejszy w sumie... zobaczymy, co j u t r o przyniesie ;)
      A Wszechświat to wymagający trener, ale cóż... zawsze możemy być z siebie jeszcze bardziej dumni po przejściu przez kolejną "katorgę". Co prawda chciałabym niektóre niepowodzenia przewidzieć, chociaż tak minimalnie, ale cóż... lekko być nie może ;P
      Właśnie dlatego warto nie poddawać się tej ciemności całkowicie ;)

      Usuń
    4. Moja wyobraźnia potrafi sięgać jeszcze dalej, niż UFO, uwierz XD I hm..wiesz, my jesteśmy młodsi, jesteśmy przyzwyczajeni już w pewien sposób do globalnej wioski, nawet żyjąc w Polsce, przez internet choćby...ale starsi ludzie często nadal mają z tym problemy. I trudno im się momentami dziwić, bo wychowali się po prostu jeszcze w innym świecie.
      A, ok, to rozumiem, sama sobie namieszałaś XD
      To dobrze, cieszę się, że to się normuje:)
      Otóż to;) Ja sam będę z siebie dumny, jeśli zniosę to, co teraz on dla mnie przygotował..ale nie mam mu za złe, bo przecież musimy doświadczać i być nieraz doświadczanymi, jeśli chcemy się czegokolwiek nauczuć, tak naprawdę życiowo nauczyć.

      Usuń
  8. Tęsknota prędzej czy później dopada każdego z nas, zwłaszcza na obczyźnie :) ale pamiętaj - tutaj zawsze możesz się wyżalić - obojętnie czy jednym wyrazem czy całym potokiem słów :)
    Trzymaj się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba "na starość" zamieniłam się w blogową katarynkę - przynajmniej tak mi się wydaje, gdy patrzę na swoje ostatnie meeeega długie posty.
      Mam jednak nadzieję, że więcej takich "elaboratów" będę mogła publikować tutaj odnośnie spotykających mnie miłych rzeczy ;)

      Usuń
    2. Oby były same dobre wiadomości :)
      Ale pamiętaj - jesteśmy z Tobą tutaj na dobre i na złe :)

      Usuń
  9. Dobrze Cię rozumiem. Mimo że za granicą mieszkam już kilka lat to nadal cholernie tęsknię za rodziną i przyjaciółmi.

    OdpowiedzUsuń
  10. Moja Kochana... ten post jest z jednej strony przepełniony szczęściem, a z drugiej jakimś takim smutkiem, tęsknotą ogromną i samotnością właśnie.
    Aż chciałabym tam być obok i Cię przytulić, wiesz?
    Tak się człowiekowi wydaje nieraz, że nie tęskni. Ja sobie myślę, że tęskni się zawsze, ale nie zawsze się to odczuwa. :*

    OdpowiedzUsuń
  11. A ja to bym się chciała od mojej chorej rodzinki oderwać -,-"

    OdpowiedzUsuń
  12. Strasznie "wciągająco" piszesz...aż trudno się oderwać:)

    OdpowiedzUsuń
  13. widzę, że u Ciebie ostatnio trochę smutny, pechowy okres/ mam nadzieję, że w końcu zmieni się to na lepsze! ;)
    ludzie stąd dają duże wsparcie, więc dobrze, że nie uciekasz, czasem może to zastąpić tych przyjaciół w realu, chociaż wiadomo, że rozmowa w cztery oczy to nie to samo, co rozmowa przez Internet!

    też chciałabyś mieć obok siebie kochającego mężczyznę? eh...

    OdpowiedzUsuń
  14. każdy pech musi się kiedyś skończyć, także głowa do góry! :)
    trzymam kciuki za przygotowanie do egzaminu!

    OdpowiedzUsuń
  15. Dobrze rozumiem Ciebie - nie przejmuj się :*
    Ważne by ten pech się już skończył :)

    OdpowiedzUsuń