niedziela, 12 października 2014

"Umrę Ci kiedyś. Oczy mi zamkniesz. I wtedy swoje (...) bardzo otworzysz."

 Hej, Tato

 Dwunasty października właśnie dobiega końca… Kolejna rocznica Twoich urodzin… kolejny rok bez Ciebie.
Napisałam do Ciebie wiele listów przez te kilka lat – czy to na polecenie pani psycholog, radę Mamy, czy też sama z siebie. I doskonale wiesz, ile żalu w nich było, ile bólu… ile razy łzy powodowały brzydkie kleksy na tych kartkach papieru zapisanych drobnym maczkiem, które później darłam na malutkie kawałeczki lub, jeszcze lepiej – po prostu paliłam.
 Dzisiaj też postanowiłam do Ciebie napisać… inaczej… nie mam pojęcia, co z tego wyjdzie, bo po pięciu godzinach kursu i dziewięćdziesięciu minutach poświęconych na powrót z Londynu do domu jestem potwornie zmęczona.
Moje ciało jest wykończone, ale serce… Serce oczywiście żyje swoim własnym rytmem, którego od jakiegoś czasu staram się uważnie słuchać… posłucham się i teraz, nie mam nic do stracenia.

 W dzisiejsze popołudnie, podczas jazdy pociągiem w kierunku dworca St Pancras International, pozwoliłam sobie jeszcze raz przenieść się te kilka lat wstecz, znowu być niespełna piętnastoletnią dziewczyną z humorami, kompleksami, pokojowymi, ale też nie najlepszymi relacjami z najbliższą rodziną i znajomymi ze szkoły.
 Obserwowałam Cię. Twoje poczynania z alkoholem. Doskonale znałam wszystkie Twoje kryjówki na piwo, wódkę… nie piłeś często, ale oczywiście ja w swojej głowie tworzyłam wszelkiego rodzaju scenariusze… z Mamą było podobnie. Wszyscy byliśmy inni. Wszyscy głównie widzieliśmy czubki własnych nosów, żyliśmy bolesnymi wspomnieniami i lodowatymi obawami o przyszłość.
 Ty wiesz, jak to wszystko wyglądało, nie muszę tego opisywać. Nie działo się zbyt dobrze. Egzystowaliśmy razem, a jednocześnie osobno. Mówiliśmy sobie nawzajem, że się kochamy, jednocześnie nie mając pojęcia, co to znaczy: kochać bezwarunkowo, prawdziwie… jednocześnie pragnąc takiej bezwarunkowej, prawdziwej miłości
 Aż w końcu nadszedł tamten sierpniowy dzień… znów za dużo wypitego alkoholu… i zdecydowanie za dużo przykrych słów wypowiedzianych w złości i żalu. Powiedziałam, że Cię nienawidzę. Były to ostatnie słowa, które wypowiedziałam Ci prosto w twarz… i już nie miałam okazji, by Cię w ten sam sposób za nie przeprosić.
 Wszystko tak niefortunnie się złożyło – ten „cudowny” alkohol, który rzekomo pomagał Ci oderwać się od przykrego życia… w rzeczywistości dosłownie Cię od tego życia zabrał.
A ja przez kilka następnych lat nosiłam w swym sercu to paskudne poczucie winy. Świadomość, że fakt, iż jako pierwsza następnego poranka odnalazłam Twoje ciało – już zimne, sztywne i szare – było odpowiednią dla mnie karą za te dwa słowa… „Nienawidzę Cię”… ostatecznie tą nieprawdziwą nienawiść do Ciebie… przeistoczyłam w wielką i prawdziwą nienawiść do samej siebie…

 I minął już czwarty rok od tamtych wydarzeń. Cztery lata pełne zarówno burzliwych momentów jak i chwil stabilizacji. Mnóstwa upadków jak i odniesionych zwycięstw. Ja, Mama, Gola i Mati musieliśmy stawić czoła nowemu wyzwaniu, jakim okazało się życie bez Ciebie.
 Cztery lata temu nienawidziłam faktu, że tak często pojawiałeś się w moich snach. Ba!, żeby tylko w snach – ja widziałam Ciebie dosłownie wszędzie, stąpałeś przy mnie nawet na własnym pogrzebie. To dlatego poprosiłam Mamę o to, by zapisała mnie do psychologa. Wtedy nawet nie pogardziłabym psychiatrą. Chciałam się od Ciebie odciąć, miałam do Ciebie taki żal, że teraz, jak się na to patrzę, mogłabym nim wypełnić cały Londyn, a i tak okazałoby się, że jest tego dużo, dużo więcej. Samolubnie pogrążona we własnych „cierpieniach” to Ciebie posądzałam o samolubne odejście z tego świata… czyż to nie zabawne?
 A teraz… teraz mam skończone dziewiętnaście lat. I uczę się żyć na nowo. Żyć w zgodzie z własnym ciałem, umysłem i duszą. Mam ciało młodej kobiety, pewną ilość wiedzy zdobytej w szkole czy z Internetu lub książek, ale w sercu… jestem dzieckiem dopiero zaczynającym szkołę podstawową. Trochę się boję, wiesz? Ale coś mi mówi, że to dobry strach… strach przed nieznanym – on zawsze w pewien sposób motywuje, każe wziąć głęboki, oczyszczający oddech i iść naprzód.
 Nie mam pojęcia, gdzie teraz jesteś, Tato, ale oddałabym wszystko, by jeszcze raz spotkać Cię w jednym ze swoich snów – mogłabym powiedzieć Ci jedno, z pozoru proste słowo: Dziękuję.
Bo jest tak wiele spraw, za które chciałabym Ci podziękować… chociażby za to, że dzięki Tobie nigdy nie czułam się poszkodowana w związku z moimi nieszczególnymi relacjami z biologicznym ojcem. Miałam kochającego Tatę i to byłeś Ty. Mogłabym dziękować teraz bez końca: za każdy spędzony razem dzień, za każde majsterkowanie przy moich pracach domowych z plastyki, za każdy uśmiech, którym mnie obdarzałeś, za każdą troskę w spojrzeniu, które mi posyłałeś, gdy robiłam coś nieszczególnie mądrego… za to, że pozwoliłeś Mamie wyrwać się z nieszczęśliwego związku z moim biologicznym ojcem… za cudowne rodzeństwo, które po części dzięki Tobie zagościło w moim życiu… za to, że chociaż sam nie do końca rozumiałeś miłość (jak na początku wspomniałam, wszyscy mieliśmy z tym niemały problem), starałeś się kochać.
 Ja nie wierzę w przypadki. Nie sądzę, że to, co wydarzyło się cztery lata temu, nie miało żadnego sensu. Z pozoru stabilne fundamenty musiały się zawalić, byśmy mogli w końcu powstać i zacząć na nowo poznawać, doświadczać i budować.

 Nigdy nie przestanę być dumna z tego, że mogłam być… jestem… Twoją córką… córką, nie pasierbicą. To Ty zawsze byłeś i będziesz moim Tatą – moja miłość do Ciebie przewyższa wszelkie prawa biologii i inne reguły. Jeżeli kiedyś zostanę matką, moje dzieci usłyszą o Tobie mnóstwo cudownych opowieści, wypełnionych miłością i radością – bo taki obraz Ciebie chcę do końca swojego życia w obecnym wcieleniu nosić w swoim sercu.
 Nie mam pojęcia, gdzie teraz jesteś, Tato, ale zakładam, że już dawno temu straciłam prawo, by to wiedzieć. Jakaś cząstka Ciebie zawsze będzie gdzieś we mnie i ze mną, inna zapewne pilnuje Mamy i mojego kochanego rodzeństwa, a reszta… jakkolwiek dziwne są moje poglądy i teorie… mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy i kochany.


 Jeszcze raz… dziękuję Ci za wszystko… kocham Cię.

5 komentarzy:

  1. Trzymaj się. Twój Tato czuwa nad Tobą :*

    OdpowiedzUsuń
  2. List to sprawa osobista której może nie powinno się komentować, więc tym razem powiem krótko jak na mnie- najważniejsze chyba jest to, że ty w sobie, w tej relacji- bo nadal to jest żywa relacja przecież- radzisz sobie i umiesz iść dalej. I umiesz docenić i dziękować.Może nawet zakładając to bolesne czasem "pomimo". To chyba najpiękniejsze, co może być. I...tyle. Cała reszta, wszystko tu jest twoje i komentarza nie wymaga, że tak dziwnie rzeknę.

    OdpowiedzUsuń
  3. W takich sytuacjach zawsze nasuwa mi się piosenka Domowych Melodii - Okruszek. Uważam, że idealnie pasuje. :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzymaj się. Twój Tata cały czas z Tobą jest chociaż nie możesz Go zobaczyć. Również muszę żyć bez jednego z rodziców, więc świetnie rozumiem Twoją duszę. Trzymaj się! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Cholera...wiesz, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek spotkam osobę, która nosiła poczucie winy po stracie Taty. Kochanego Taty. Może nie miałam takiej samej historii jak Wy, ale przechodziłam przez to...I w tym miesiącu była ósma rocznica śmierci Taty i powiem, że pomimo upływu lat nadal boli. Tylko, że w końcu to zaakceptowałam. Trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń