Hej, Tato…
Dwunasty października
właśnie dobiega końca… Kolejna rocznica Twoich urodzin… kolejny rok bez Ciebie.
Napisałam do Ciebie wiele listów przez te kilka lat – czy to
na polecenie pani psycholog, radę Mamy, czy też sama z siebie. I doskonale
wiesz, ile żalu w nich było, ile bólu… ile razy łzy powodowały brzydkie kleksy
na tych kartkach papieru zapisanych drobnym maczkiem, które później darłam na
malutkie kawałeczki lub, jeszcze lepiej – po prostu paliłam.
Dzisiaj też
postanowiłam do Ciebie napisać… inaczej… nie mam pojęcia, co z tego wyjdzie, bo
po pięciu godzinach kursu i dziewięćdziesięciu minutach poświęconych na powrót
z Londynu do domu jestem potwornie zmęczona.
Moje ciało jest wykończone, ale serce… Serce oczywiście żyje
swoim własnym rytmem, którego od jakiegoś czasu staram się uważnie słuchać…
posłucham się i teraz, nie mam nic do stracenia.
W dzisiejsze
popołudnie, podczas jazdy pociągiem w kierunku dworca St Pancras International,
pozwoliłam sobie jeszcze raz przenieść się te kilka lat wstecz, znowu być
niespełna piętnastoletnią dziewczyną z humorami, kompleksami, pokojowymi, ale
też nie najlepszymi relacjami z najbliższą rodziną i znajomymi ze szkoły.
Obserwowałam Cię.
Twoje poczynania z alkoholem. Doskonale znałam wszystkie Twoje kryjówki na
piwo, wódkę… nie piłeś często, ale oczywiście ja w swojej głowie tworzyłam
wszelkiego rodzaju scenariusze… z Mamą było podobnie. Wszyscy byliśmy inni.
Wszyscy głównie widzieliśmy czubki własnych nosów, żyliśmy bolesnymi
wspomnieniami i lodowatymi obawami o przyszłość.
Ty wiesz, jak to
wszystko wyglądało, nie muszę tego opisywać. Nie działo się zbyt dobrze.
Egzystowaliśmy razem, a jednocześnie osobno. Mówiliśmy sobie nawzajem, że się
kochamy, jednocześnie nie mając pojęcia, co to znaczy: kochać bezwarunkowo,
prawdziwie… jednocześnie pragnąc takiej bezwarunkowej, prawdziwej miłości…
Aż w końcu nadszedł
tamten sierpniowy dzień… znów za dużo wypitego alkoholu… i zdecydowanie za dużo
przykrych słów wypowiedzianych w złości i żalu. Powiedziałam, że Cię
nienawidzę. Były to ostatnie słowa, które wypowiedziałam Ci prosto w twarz… i
już nie miałam okazji, by Cię w ten sam sposób za nie przeprosić.
Wszystko tak
niefortunnie się złożyło – ten „cudowny” alkohol, który rzekomo pomagał Ci
oderwać się od przykrego życia… w rzeczywistości dosłownie Cię od tego życia
zabrał.
A ja przez kilka następnych lat nosiłam w swym sercu to
paskudne poczucie winy. Świadomość, że fakt, iż jako pierwsza następnego
poranka odnalazłam Twoje ciało – już zimne, sztywne i szare – było odpowiednią
dla mnie karą za te dwa słowa… „Nienawidzę Cię”… ostatecznie tą nieprawdziwą
nienawiść do Ciebie… przeistoczyłam w wielką i prawdziwą nienawiść do samej
siebie…
I minął już czwarty
rok od tamtych wydarzeń. Cztery lata pełne zarówno burzliwych momentów jak i
chwil stabilizacji. Mnóstwa upadków jak i odniesionych zwycięstw. Ja, Mama,
Gola i Mati musieliśmy stawić czoła nowemu wyzwaniu, jakim okazało się życie
bez Ciebie.
Cztery lata temu
nienawidziłam faktu, że tak często pojawiałeś się w moich snach. Ba!, żeby
tylko w snach – ja widziałam Ciebie dosłownie wszędzie, stąpałeś przy mnie
nawet na własnym pogrzebie. To dlatego poprosiłam Mamę o to, by zapisała mnie
do psychologa. Wtedy nawet nie pogardziłabym psychiatrą. Chciałam się od Ciebie
odciąć, miałam do Ciebie taki żal, że teraz, jak się na to patrzę, mogłabym nim
wypełnić cały Londyn, a i tak okazałoby się, że jest tego dużo, dużo więcej.
Samolubnie pogrążona we własnych „cierpieniach” to Ciebie posądzałam o
samolubne odejście z tego świata… czyż to nie zabawne?
A teraz… teraz mam
skończone dziewiętnaście lat. I uczę się żyć na nowo. Żyć w zgodzie z własnym
ciałem, umysłem i duszą. Mam ciało młodej kobiety, pewną ilość wiedzy zdobytej
w szkole czy z Internetu lub książek, ale w sercu… jestem dzieckiem dopiero
zaczynającym szkołę podstawową. Trochę się boję, wiesz? Ale coś mi mówi, że to
dobry strach… strach przed nieznanym – on zawsze w pewien sposób motywuje, każe
wziąć głęboki, oczyszczający oddech i iść naprzód.
Nie mam pojęcia,
gdzie teraz jesteś, Tato, ale oddałabym wszystko, by jeszcze raz spotkać Cię w
jednym ze swoich snów – mogłabym powiedzieć Ci jedno, z pozoru proste słowo:
Dziękuję.
Bo jest tak wiele spraw, za które chciałabym Ci podziękować…
chociażby za to, że dzięki Tobie nigdy nie czułam się poszkodowana w związku z
moimi nieszczególnymi relacjami z biologicznym ojcem. Miałam kochającego Tatę i
to byłeś Ty. Mogłabym dziękować teraz bez końca: za każdy spędzony razem dzień,
za każde majsterkowanie przy moich pracach domowych z plastyki, za każdy
uśmiech, którym mnie obdarzałeś, za każdą troskę w spojrzeniu, które mi
posyłałeś, gdy robiłam coś nieszczególnie mądrego… za to, że pozwoliłeś Mamie
wyrwać się z nieszczęśliwego związku z moim biologicznym ojcem… za cudowne
rodzeństwo, które po części dzięki Tobie zagościło w moim życiu… za to, że
chociaż sam nie do końca rozumiałeś miłość (jak na początku wspomniałam,
wszyscy mieliśmy z tym niemały problem), starałeś się kochać.
Ja nie wierzę w
przypadki. Nie sądzę, że to, co wydarzyło się cztery lata temu, nie miało
żadnego sensu. Z pozoru stabilne fundamenty musiały się zawalić, byśmy mogli w
końcu powstać i zacząć na nowo poznawać, doświadczać i budować.
Nigdy nie przestanę
być dumna z tego, że mogłam być… jestem… Twoją córką… córką, nie pasierbicą. To
Ty zawsze byłeś i będziesz moim Tatą – moja miłość do Ciebie przewyższa
wszelkie prawa biologii i inne reguły. Jeżeli kiedyś zostanę matką, moje dzieci
usłyszą o Tobie mnóstwo cudownych opowieści, wypełnionych miłością i radością –
bo taki obraz Ciebie chcę do końca swojego życia w obecnym wcieleniu nosić w
swoim sercu.
Nie mam pojęcia,
gdzie teraz jesteś, Tato, ale zakładam, że już dawno temu straciłam prawo, by
to wiedzieć. Jakaś cząstka Ciebie zawsze będzie gdzieś we mnie i ze mną, inna
zapewne pilnuje Mamy i mojego kochanego rodzeństwa, a reszta… jakkolwiek dziwne
są moje poglądy i teorie… mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy i kochany.
Trzymaj się. Twój Tato czuwa nad Tobą :*
OdpowiedzUsuńList to sprawa osobista której może nie powinno się komentować, więc tym razem powiem krótko jak na mnie- najważniejsze chyba jest to, że ty w sobie, w tej relacji- bo nadal to jest żywa relacja przecież- radzisz sobie i umiesz iść dalej. I umiesz docenić i dziękować.Może nawet zakładając to bolesne czasem "pomimo". To chyba najpiękniejsze, co może być. I...tyle. Cała reszta, wszystko tu jest twoje i komentarza nie wymaga, że tak dziwnie rzeknę.
OdpowiedzUsuńW takich sytuacjach zawsze nasuwa mi się piosenka Domowych Melodii - Okruszek. Uważam, że idealnie pasuje. :*
OdpowiedzUsuńTrzymaj się. Twój Tata cały czas z Tobą jest chociaż nie możesz Go zobaczyć. Również muszę żyć bez jednego z rodziców, więc świetnie rozumiem Twoją duszę. Trzymaj się! <3
OdpowiedzUsuńCholera...wiesz, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek spotkam osobę, która nosiła poczucie winy po stracie Taty. Kochanego Taty. Może nie miałam takiej samej historii jak Wy, ale przechodziłam przez to...I w tym miesiącu była ósma rocznica śmierci Taty i powiem, że pomimo upływu lat nadal boli. Tylko, że w końcu to zaakceptowałam. Trzymaj się.
OdpowiedzUsuń