poniedziałek, 17 listopada 2014

A może nie... A może właśnie mylę się...?

 To nie tak, że się nie trzymam, kruszę się od środka, warstwa po warstwie. To nie tak, że każdą wolną chwilę spędzam zapłakana w łóżku w towarzystwie, porozrzucanych po pokoju, zużytych chusteczek higienicznych. To nie tak, że myślę, iż świat jest do dupy, a moje życie beznadziejne.
 Bo prawda jest taka, że każdy dzień przynosi mi kolejne dowody na to, że to, co się stało, miało się stać. Prawda jest taka, że od tygodnia w moich oczach nie zawitały łzy, mimo że czasami naprawdę chciałam, żeby to one wyprowadziły z mojego serca ten nieznośny smutek. Prawda jest taka, że żyję, mam coraz ambitniejsze plany, czuję, że jestem potrzebna… nawet szczerze się śmieję czasami.
 Czegoś jednak brakuje… czegoś… namacalnego. Cholera, bardzo bym chciała wiedzieć, czym to coś jest, bo zamiennik, który sobie wybrałam to na pewno nie to.
 Znów zaczęłam wracać w nałóg… Tak jak cztery lata temu miała być jedna duża czekolada „na pocieszenie”, tak w zeszły poniedziałek padło na 750 g słoik Nutelli. Od tak, była przecena w Lidlu, a mnie po raz pierwszy nie dopadł z nienacka atak płaczu tylko… głódgłód chcący wypełnić pustkę.
 I tak, przez te kilka dni, wepchnęłam w siebie kilka kilogramów czekolady, podkradałam ciasteczka z górnej półki i kiedy dzieciom, za prośbą Sylvii, wydzielałam trzy w ramach podwieczorku, sama do kieszeni pakowałam sobie dwa razy więcej.
A potem do pokoju… wepchać to w siebie… jak złodziej… zapchać pustkę…
 - Jutro – słyszałam nieznośny głosik, kiedy w moich ustach lądowała kolejna kostka czekolady, wywołująca napady mdłości i dziwne mroczki przed oczami – juto z tym skończysz…
- A, pierdol się – myślałam z krzywym uśmiechem. – Jutro będzie takie samo jak dzisiaj.
 A noce są najgorsze. Bo w nocy jest znacznie więcej tych głosów. Złudnych postanowień, które łamię już po kilku godzinach lekkiego snu. Snu, którego praktycznie nie odczuwam.
 Tak jak dzisiaj. Dzisiaj miał być nowy dzień, nowy tydzień. Ale, gdy tylko znalazłam się w ciemnej, zimnej kuchni, krótki entuzjazm, który towarzyszył mi jeszcze przed zaśnięciem i tuż po obudzeniu, ulotnił się niczym papierosowy dym. Papierosy…
 Szkoda, że nie jestem palaczem …, pomyślałam, gdy, znów dziwnie smutna, wpakowałam do ust kolejną porcję czekoladowych „poduszeczek”. Nawet nie gryzłam porządnie… jedynie na tyle, by moje kubki smakowe poczuły cukier, słodki smak czekolady odurzający moje zmysły niczym silny narkotyk. Niepozorna heroina…
 Kiedyś chciałam zamienić cukrowy nałóg na nałóg papierosowy. „(...) bo od papierosów się nie tyje”… nie muszę myśleć o swojej spierdzielonej gospodarce hormonalnej i zbyt powolnym metaboliźmie, które przecież sama sobie rozwaliłam, gdy właśnie po śmierci Taty zaczęłam zajadać problemy cukrem. Wtedy też potrzebowałam czegoś namacalnego. Potrzeba wróciła, więc…
 Tyle, że problem polega na tym, że jestem świadoma, że i to nie wypełnia pustki. Ale jest chyba za późno. Znowu wpadłam…
 - Cholera, ale ja tego nie chcę!
 Podniosłam głowę, która po przedawkowaniu czekoladowych płatków zrobiła się jednocześnie zbyt ciężka, a przy tym lekka niczym balon wypełniony helem.
 Obowiązki. W końcu poniedziałek. Trzeba wyprasować dzieciakom mundurki. Zmienić pościel… a potem jeszcze złapać pociąg i pojechać do centrum załatwić parę sprawunków.
 I nagle mój wzrok spoczął na telefonie leżącym spokojnie na nocnej szafce. Ignorując zawroty głowy, które pojawiły się, gdy tylko podniosłam się do pozycji stojącej, zrobiłam kilka kroków, zignorowałam również irytujące drżenie rąk.
 - Co ja miałam… ah, tak, przecież trzeba sprawdzić godziny odjazdów pociągów!
 Ale kiedy trafiłam na adres jego bloga w najczęściej wybieranych… i prasowanie, i pociągi odeszły w niepamięć.
  - Przestań, czego tam jeszcze szukasz?
  Nie umiałam tego nazwać w tamtej chwili… zupełnie, jakbym straciła kontrolę nad ciałem, umysłem. Wybrałam jeden z jego starszych postów. Nie pamiętam o czym, po prostu… potrzebowałam jego słów. Słów, które jeszcze niedawno sprawiły, że powoli z poczwarki zaczęłam przeistaczać się w motyla… Ale jeszcze nie opuściłam kokonu.
Nie wiem czy teraz w ogóle mam ochotę się z niego wyswobodzić. Znów się boję…
 I kiedy byłam w połowie postu, nagle straciłam zasięg, wywaliło mnie z bloga, zamiast jego słów przed oczami miałam zdjęcie Mamy ustawione jako tapetę w telefonie. To już nie pierwszy raz, gdy spotkało mnie coś takiego. Doskonale wiedziałam, czyja to sprawka.
 - Świetnie! – Rzuciłam, zadzierając głowę i wpatrując się w sufit. – To już czytać  też mi nie wolno?!
 Odpowiedziała mi cisza… spodziewana cisza… Cisza, która w tym przypadku jest jego głosem, śmiechem. Cisza, która nie jest odpowiedzią. Cisza niosąca przykłady odpowiedzi i kilka pytań retorycznych.
 I wtedy po raz pierwszy od kilku dni poczułam w gardle znajomą gulę. Oczy zapiekły na sekundę lub dwie, obraz na chwilę stał się lekko rozmazany przez łzy. Nie spłynęły jednak strumieniem po policzkach, zebrały się jedynie w kącikach oczu pozwalając zgarnąć się opuszkom palców.
 I to by było na tyle chwil słabości, wrażliwości. Trzeba było wracać do pracy. Do prasowania, którego tak nienawidzę, walki z prześcieradłami i poszewkami.
Znów stałam się tą, która dostrzega sens tego wszystkiego. Która wie, że są osoby cierpiące jeszcze bardziej z powodu jego odejścia… która chciałaby jak najbardziej, całą sobą pomóc tym osobom, chowając swoje problemy na bok, gdzieś w ciemny kąt, by grzecznie poczekały, aż wróci do nich w kolejnym momencie własnej słabości. Gdy nikt nie będzie widział, słyszał.
 A kiedy dwie godziny później, już po załatwieniu wszelkich sprawunków, czekając na pociąg powrotny, który spóźniał się już czwartą minutę, spojrzałam na trzymaną w dłoniach kolejną tabliczkę czekolady, do połowy już skonsumowaną w kolejnym dziwacznym amoku… tym razem nie poczułam pustki, jedynie cholerne wyrzuty sumienia.
 Kurde, ja serio nie chcę wracać do tych dwudziestu kilogramów zbędnego balastu, podwójnego podbródka i zadyszek przy byle szybszym marszu.
I tak już spuchłam, coraz trudniej zakłada mi się ulubione adidasy… nie wspominając o senności i mdłościach po każdym zjedzonym posiłku.
 Tylko czy tym razem znajdę w sobie prawdziwą motywację, by przestać? Czy znów muszę czekać cztery lata na oświecenie, o ile ono ponownie nadejdzie…?
I chociaż wydawałoby się oczywiste, bo przecież zdrowie jest ważne, trzeba dbać o siebie, nie doprowadzać do autodestrukcji… Ja mimo to nie wiem, czego tak naprawdę chcę. Zgubiłam się.

 A Ty, mój drogi, następnym razem, zamiast majsterkować mi w telefonie, po prostu kopnij mnie mocno w tyłek, gdy zacznę przeginać ze słodyczami. Albo zrzuć na moją głowę jakąś dachówkę czy gałąź – może akurat coś się w niej prawidłowo poprzestawia…

Bonnie Tyler - Total eclipse of the heart


15 komentarzy:

  1. Cholera, zauważyłam, że on bardzo polubił się z nami droczyć :)
    Ale te znaki, to wszystko - tak, jak pisałyśmy ostatnio, to nie jest przypadek. Ja po prostu w przypadki nie wierzę i tyle.
    Wiesz, podobno jeden nałóg można zastąpić drugim, byleby to nie był zły nałóg Skarbie. I broń Boże żebyś mi o papierochach myślała! Nie ma czego zazdrościć. Palenie to jedna z największych głupot.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja myślę, że czasem dobrze sobie pozwolić na te chwile słabości, w których wraca się na jego bloga i czyta, gdy pozwala się sobie na łzy. Bo to przecież też pomaga. Tylko nie można się w tym zatracić. Nie można pozwolić, żeby to się działo zbyt często.
    I może by te emocje rozładować jakoś? Nie zajadać. Gdy będziesz miała ochotę na coś słodkiego - poćwicz! Rozładujesz emocje no i zrobisz dla siebie coś dobrego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Coś ten Kordian się na nas, skubany, uwziął! Ja wiedziałam, że on tam wyżej macza palce w tym, żeby było nam lepiej. Jak mi z tym konkursem, jestem tego pewna. A wywalając Cię z bloga pewnie pomyślał, żebyś w końcu się wzięła w garść - blog będzie... będzie zawsze a Ty, ja i każda inna z nas, musimy się po prostu pozbierać :) Też już nie płaczę, staram się. Jednak, czasem, jak mnie najdzie - nie powstrzymuję się. Bo to nic złego...

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie powinnaś dusić w sobie emocji, z tego nigdy nic dobrego nie wynika (taa, wiem o tym, bo jestem tego idealnym przykładem). Najlepiej chyba fizycznie - bieganie, rzucanie jajkami w ścianę (chciałabym to kiedyś wypróbować ;)) czy coś takiego.
    Też często z nerwów zaczynam jeść, ale staram się z tym walczyć.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj kochana, nie wiedziałam, że aż tak przeżywasz Jego odejście. Musisz się pozbierać, wszyscy musimy. Nie masz motywacji? Mogę spróbować Ci pomóc, chociaż nie wiem czy to coś da, ale... co mi tam. Wiesz co Kordian by Ci powiedział na Twoje zachowanie? "Jeśli jeszcze raz zaczniesz zajadać smutki, nie myśląc o konsekwencjach - to ja się na Ciebie obrażam. O tak! I jako pokutę musisz mi pokazać, że już tego nie robisz! Pamiętaj, że teraz jestem wszędzie i wszystko widzę moja droga!" - czy coś w tym stylu. ;) (ściągnęłam ton z listu do Asika)
    Jeśli nie chcesz, a może raczej nie znajdujesz siły, aby walczyć z tym dla siebie, to zrób to dla Niego. Bardzo by tego chciał i byłby bardzo z Ciebie dumny. :* Trzymam za Ciebie kciuki i więcej uśmiechu na co dzień Ci życzę!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie poddawaj się. I nie dziwie się , ze skusiłaś się na czekoladę ona wyzwala tzw. hormon szczęścia.
    Nie wolno dusić emocji , bo może to pęknąć a wtedy będzie gorzej :* Może zaczni coś ćwiczyć wiesz mi to pomaga - bo można się wyładować

    OdpowiedzUsuń
  7. Może to głupio zabrzmi, ale łączę się z Wami w bólu, choć go nie znałam, strasznie bym chciała Was wszystkich wyprzytulać, jakoś pocieszyć, cokolwiek.. ale nie potrafię...

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej, śmierć Kordiana to nie coś, czym należy się smucić. Ja rozumiem - żałoba - ale nie popadajmy w rozpacz! Prosta, trzymaj się tam! I powoli odzyskuj kontrolę.
    Kordian był dobrem, samym czystym dobrem. I to chyba trzeba pielęgnowac, a nie zalewać, zajadać, zapalać.

    OdpowiedzUsuń
  9. Serce mi pękało, kiedy czytałam tę notkę... Trzeba dać sobie czas na smutek i żal, jak zawsze powtarzam, ale samodestrukcja nie jest rozwiązaniem. Kordian na pewno próbowałby Cię z tego wyrwać. Wiesz dlaczego? Jesteś cudowną, wrażliwą osobą, która nie zasługuje na to, by tak się zadręczać. Masz wiele do przeżycia, zrobienia i przekazania, a obecny wyjazd to bardzo ważny krok. Pamiętaj.
    Tulę mocno :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Palenie nie jest dobre :p

    OdpowiedzUsuń
  11. Muszę się przyznać, że ostatnio i tutaj zaglądałam...
    Wiesz, Kordian wielu ludziom zostawił po sobie pewne rzeczy. Niektórym napisał listy, choćby mnie i wiedział chyba, komu musi dosłownie pieprznąć, co mają robić. Mi kazał wrócić do pisania choćby. Ale Tobie daje po prostu właśnie subtelniejsze znaki, jak to on...chyba zawsze wiedział, komu musi dosłownie walić po oczach, a kto musi znaleźć sam pewne rzeczy. Bo chyba właśnie o to chodzi przede wszystkim:)
    I na pewno nie chciałby tej Twojej destrukcji, już pomijając jaki to rodzaj nałogu ale...może i w tym szaleństwie jest metoda? Ja musiałam chodzić i wyć jak zarzynane zwierzę żeby się ogarnąć, może w tym pewnego rodzaju upadku też jest sens. Jak właśnie we wszystkim, w co i ja wierzę i On wierzył i co udowadniał swoim życiem.
    A poza tym problem z nadwagą rozumiem przez swoja chorobę i nie powiem, zazdroszczę każdemu, kto mógłby jeść i nie tyć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, On zawsze wiedział... cholernie dobrze znał się na ludziach, wiedział jak przemówić każdemu z osobna do rozsądku. I patrząc się tak na to z perspektywy czasu, mnie on zawsze "ćwiczył", jeżeli chodzi o doszukiwanie się informacji. Nawet Mu kiedyś zaczęłam marudzić, że mógłby coś więcej napisać, ale nie, miałam sama się doszukiwać, jeżeli coś, o czym mi opowiadał, naprawdę mnie fascynowało. I w sumie jestem Mu za to wdzięczna, bo te wszystkie odkrycia są... no, moje.
      Wiesz, moja Mama ma w zwyczaju mawiać, że człowiek musi czasami tak naprawdę upaść, osiągnąć dno, by przejrzeć na oczy. Oczywiście, dalej od niego zależy, czy zadecyduje się podnieść, walczyć o swoje, ale... chyba, jak nie weźmie się w garść to będzie tylko gorzej... takie mam przynajmniej wrażenie, obserwując chociażby siebie.
      A tą zazdrość doskonale znam z autopsji, bo towarzyszy mi ona od wielu, wielu lat. Oczywiście nie jest to aż tak toksyczny rodzaj zazdrości, podchodzę do tego bardziej żartobliwie, ale jednak... czasami myśli w związku z tym lubią pozatruwać mi umysł.

      Usuń
    2. Wiesz, on sam zawsze mówił, że dobry nauczyciel to taki, co wskazuje ci drogi, a nie rozwiązania. I najśmieszniejsze, że za nauczyciela, nigdy dla nikogo sam się nie uważał a w pewnych kwestiach bywał przecież najlepszym. Bo właśnie chyba o to chodzi, żeby do wszystkiego dojść o własnych siłach. Żadne gotowe rozwiązania tak nie smakują:)
      I ja się z Twoją mamą jak najbardziej zgodzę. Tylko to trudno, widzieć to, przejrzeć, w momencie gdy się jeszcze upada nieraz. Ale nie ma innego wyboru, niż stanąć na nogi chyba. Po prostu, reszta nie ma sensu. Nikt nie chce marnować chyba życia na żal:)
      No u mnie to też bardziej żartobliwe stwierdzenie, choć, żyję wśród chudzielców, sama kiedyś takim byłam, zanim zachorowałam więc...czasem to kłuje. Ale no co zrobić, taka nasza natura:)

      Usuń
    3. Może go peszyło, gdy ludzie za bardzo zaczynali go podziwiać? Tak mi się wydaje... nauczycielem nigdy go otwarcie nie nazwałam, ale raz żartobliwie go artystą nazwałam, bo jakoś w "rozmowie" na temat muzyki zeszło czy czegoś tam... oj, jak się żachnął o tego artystę :p
      Ale fakt faktem, że gdyby nie on, możliwe, że dalej bym siedziała w swojej "dziurze", jechała na gotowcach i gniła... a tak, to jednak jakiś progress jest.
      Wiesz, moja Mama bardzo zmieniła się po śmierci Taty. To był dla niej naprawdę mocny cios. Oczywiście mogłabym nawiązać do jej przeszłości, która również była bardzo ciężka, ale teraz to już nie ma właściwie znaczenia, bo pozbierała się, dała radę i teraz jest zupełnie innym człowiekiem niż była 4 lata temu. A ja to cóż... byłam uparciuchem, obwiniającym się zawsze o coś. I chyba to, co się wydarzyło w tym miesiącu było też pewnego rodzaju znakiem... ale cóż, trzeba czegoś więcej niż tylko świadomości, by zastosować to wszystko w praktyce... mimo wszystko grunt, że chociaż ta świadomość istnieje, przynajmniej tak na początek :)
      Ja to nawet nie mam pojęcia, jak to jest być chudzielcem :D raz byłam tak naprawdę szczupła, ale potem... cóż, było mnie więcej i więcej. I teraz też zaczęłam etap nadrabiania tego, co zgubiłam w wakacje, ale muszę to zatrzymać w końcu, bo nie stać mnie na nowe spodnie na chwilę obecną :p

      Usuń
    4. Bo nie znosił miana artysty, co w pełni rozumiem z kolei:) Sama nie lubię tego określenia. Ale tak, chyba go w jakiś sposób peszyło a poza tym...każdy wielki człowiek jest przecież skromny:) Na tym to też chyba polega. Nawet taki nauczyciel czy prawdziwy już artysta- nie może przesłaniać sobie chyba niczego pychą. Choć, tu teorie są różne przecież:)
      Więc tyle dobrze)
      Nie dziwię się wcale. I właśnie to jest najważniejsze, że po tym ciosie się podniosła i chyba...też dła ci właśnie lekcję wielką, co? Tego, że można iść dalej i może też się zmienić, bo zmiany też są ważne. Ja mam nadzieję, że mi moje wyjdą na dobre, te, które nastąpią teraz, bo na pewno jakieś nastąpią...
      No tak, sama świadomość na wiele rzeczy nie starcza tak naprawdę:) Ale właśnie to może być punkt wyjścia:)
      Ja mam właśnie i mi tego brakuje trochę ale...no trudno się mówi, pewnyh rzeczy nie przeskoczę tak od razu. I rozumiem doskonale, sama chyba bym nowych powoli potrzebowała...a trzeba to jakoś odwrócić:)

      Usuń