sobota, 22 listopada 2014

O (nie)pewności siebie zdań kilka(dziesiąt)

 Ludzie mnie podziwiają... Bo zrobiłam coś, z czym nigdy nikt z mojego najbliższego otoczenia mnie nie łączył - spakowałam walizkę, wsiadłam autobus i wyjechałam za granicę. Nikt nie wierzył, że się na to zdobędę, bo przecież zawsze byłam taka grzeczna, poukładana, moja średnia prawie nigdy nie spadała poniżej 4.8, o moją maturę nikt nigdy się nie martwił. Znajomi wytrzeszczali oczy, gdy na osiemnastkach widzieli mnie pijaną, popalającą trzeciego papierosa z rzędu i robili sceptyczne miny, gdy na przerwach w szkole nigdy nie szłam do parku “na stronę”, bo "nie palę poza sporadycznymi odpałami na imprezach". A tych imprez też tak sporo nie było. Można by rzecz, nudna osoba z łatwą do przewidzenia przyszłością: zdana matura, studia, praca... 
 I kiedy okazało się, że obrałam zupełnie inną ścieżkę niż jakieś 90% moich znajomych, wszystkim opadły szczęki. Z kimkolwiek nie pisałam w czasie wakacji (wtedy jeszcze miałam jakiś “kontakt” z kilkoma osobami z mojego liceum), wszyscy twierdzili, że jestem niezwykle odważna i pewna siebie... Szczerze? Peszyło mnie to. I nie chodzi o żadną przesadną skromność (chociaz z natury jestem skromną osobą), ale no... Co jest takiego odważnego w tym, co zrobiłam? 
 Nie powiem, mój wyjazd uważam za niezwykłą sprawę, coś niesamowitego... Ale to tylko dlatego, że nareszcie zrobiłam to, na co mam ochotę. Porzuciłam wszelkie “życiowe schematy”... A raczej odłożyłam je na później, po prostu.
 Bo mogłabym przecież iść na studia. Maturę zdałam, może nie dostałam wymarzonych wyników, ale napewno przyjętoby mnie na SUM w Katowicach czy politechnikę w Gliwicach. O Krakowie mogłabym zapomnieć, bo nie miałabym sumienia prosić Mamy o opłacanie mi życia w tym mieście, a biologiczny ojciec napewno znalazłby kolejną wymówkę, by przypadkiem nie nadwyrężyć się po raz kolejny finansowo z mojego powodu.
Mieszkałabym więc w Bytomiu z babcią - grzeczna wnuczka zawsze służąca pomocą, zaczęłabym rok z wielkimi ambicjami, które pewnie runęłyby z pierwszym nawałem materiału, stwierdziłabym, że to i tak nie ma sensu, “bo po studiach i tak wyląduję w Biedronce lub McDonaldzie”, gdzieś po drodze znów gubiąc siebie i zazdroszcząc wszystkim dookoła “lepszego życia”. Możliwe, że urozmaiciłabym swoje, ubogie na chwilę obecną, fejsbukowe życie, dodając posty o tym, z czego za kilka dni będę mieć egzamin i lajkując na potęgę strony z cytatami wykładowców i studentów wybranych uczelnii bądź tymi reklamującymi najciekawsze eventy, miejsca, obniżki w sklepach.
 Mogłabym... Ale koniec końców wybrałam co innego. Lecz nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że czułam się przy tym odważna czy pewna siebie. Byłam chyba jedynie podniecona faktem, że po raz pierwszy robię coś zupełnie swojego, to wszystko. Byłam nawet lekko otumaniona tym podekscytowaniem, w ogóle nie przejmowałam się tym, że jadę praktycznie do obcych ludzi, obcego kraju... Byłam podekscytowana, radosna, szczęśliwa... Ale że niby odważna? Pewna siebie...?
 “Zainspirowałaś mnie swoim wyjazdem”, napisał mi w tym tygodniu jeden z bliższych kolegów, który planuje w marcu przeprowadzić się ze swojej mieściny do Warszawy i to niby ja, mój wyjazd i moje plany, o których czasami mu piszę, były jedną z motywacji, które zachęciły go do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. “Przywróciłaś mi wiarę w ludzi” - tą wiadomość dostałam z kolei od mojej kochanej E., która ostatnimi czasy również boryka się z kryzysem motywacyjnym i brakiem życiowych perspektyw dla siebie. Znajomi Mamy chwalą ją, jaką to niby ma odważną córkę, iż zdobyła się na tak wielki krok, jakim jest emigracja.
 Moi host również twierdzą, że “jestem najbardziej pewną siebie Aupair, jeżeli chodzi o dziewczyny, które do tej pory gościli w swoim domu”.
 - To dlatego, że nie boisz się pójść czy pojechać w nowe, zupełnie nieznane miejsce - wjaśniła mi Sylvia, kiedy niedawno poprosiłam ją o wyjaśnienie, dlaczego niby uważa mnie za “pewną siebie”. - Podziwiam Cię, wiesz? Nigdy wcześniej nie spotkałam się z osobą, która bez większych przygotowań po prostu wsada do pociągu i jedzie w kompletnie obce miejsce. Nie pamietasz swojej pierwszej wyprawy do Londynu?
 Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Fakt faktem, to było trochę szalone - wybrać się do tego wielkiego miasta nawet nie zapoznawszy się wcześniej z mapą metra.  W rezultacie wylądowałam w jakiejś opustoszałej dzielnicy pełnej Litwinów i Rosjan, nie mogąc uwierzyć, że to miejsce jest także częścią stolicy.
 Ale ja nadal nie wiem, czemu przez fakt, że lubię poznawać nowe miejsca, ludzie myślą, iż jestem pewna siebie. Ja to po prostu uważam za niezwykłą przygodę. Nawet znalezienie pewnego sklepu, oddalonego o sześć kilometrów od domu, jest dla mnie wciąż czymś niesamowitym.
Nigdy przesadnie nie planuję żadnej wyprawy, bo to odebrałoby jej dużą część magii. Ja po prostu uwielbiam ten moment, gdy wysiadam na stacji kolejowej w zupełnie nowym miejscu i moim oczom ukazuje się dobrych kilka możliwości dróg, którymi mogę się udać, by poznać kolejne niesamowite otoczenie. Zdaję się po prostu na własne nogi, kieruję się sercem, od czasu do czasu słuchając podszeptów zdrowego rozsądku, aby przypadkiem w tej całej euforii nie zderzyć się z drzewem bądź latarnią, albo nie zostać rozgniecioną na miazgę podczas przechodzenia przez ulicę... Ale, znowu się powtórzę, nie czuję się przez to odważna. Nie czuję się pewna siebie.

 Wiecie, piszę o tym wszystkim, bo... ostatnio zapragnęłam poczuć się tak naprawdę silną i pewną siebie. A jedyne, co czuję to wielkie zakłopotanie i zagubienie. Stoję przed lustrem w łazience, spoglądam we własne odbicie i zastanawiam się, gdzie, do jasnej cholery, jest ta odważna dziewczyna, którą podziwają znajomi, rodzina, praco-chlebo-domo-dawcy. Nie czuję się pewna siebie. Nie czuję się odważna. Kompleksy? Możliwe, w końcu trzymają się mnie od najmłodszych lat.
 Czasami w najbanalniejszych życiowych sytuacjach dostaję jednego wielkiego ataku paniki. Mogę wybrać się na szalony wyjazd do Londynu, ale np. gdy wczoraj bookowałam sobie egzamin językowy i okazało się, że, aby za niego zapłacić moją debit card, muszę zadzwonić do recepcji w wybranej szkole, serce chyba dwa razy zwiększyło tempo bicia. Bo ja nienawidzę rozmawiać po angielsku przez telefon... W cztery oczy to zawsze można coś uzupełnić mimiką twarzy, gestami, tonem głosu. Mam naturę gaduły, więc nawet ze swoim broken English nie odczuwam żadnych barier... Ale gdy przychodzi mi rozmawiać przez telefon i czegoś nie zrozumiem... Panika odbiera mi zdolność myślenia, zasób słownictwa kurczy się do takiego poziomu, że czuję się jak w gimnazjum, gdy nie potrafiłam sklecić ani jednego porządnego zdania.
 Nie czuję się pewnie również w obecności mężczyzn. I akurat wiem, że mają w tym przypadku udział zarówno moje relacje z biologicznym ojcem jak i stosunek do Taty, zwłaszcza ten z czasów, gdy zaczął zapijać swoje problemy alkoholem.
Gdzieś musiałam wybudować mur, odgrodzić się... A teraz odczuwam skutki za każdym razem, kiedy w sklepie, banku, na poczcie jestem obsługiwana przez osobników płci przeciwnej. Do każdego nauczyciela, będącego mężczyzną, podchodziłam z przesadną nieśmiałością i strachem, nawet do Freda, mojego host, przyzwyczajałam się tygodniami i dopiero od niedawna naprawdę swobodnie czuję się w jego towarzystwie. Paranoja, normalnie... 
 Pieniądze... Kolejny temat, w przypadku którego mam ochotę stać się niewidzialna... Nie umiem prosić o pieniądze, tym bardziej  o nie walczyć. Nigdy nie przypominam mojej host o kieszonkowych. W tym przypadku tragedii nie ma, bo Sylvia jest ze mną zawsze uczciwa... Ale co, jeżli kiedyś zostanę poddana próbie i tarfię na pracodawcę, który będzie kombinował w sprawie wypłaty? Wiem, że na chwilę obecną, jedyne, co byłabym w stanie zrobić to skulić się, przyjąć to, bo "najwidoczniej tak ma być”.
I w tym przypadku mogę posłużyć się relacjami z biologicznym ojcem (mój męski pierwiastek jest chyba  bardzo uszkodzony)... Jego szantażami emocjonalnymi, które stosował zawsze, gdy prosiłam go, czy by nie mógł zapłacić za szkolną wycieczkę czy nową kurtkę lub spodnie, bo stare nadawały się tylko do wyrzucenia. Ale zawsze był powód, przez który on “nie miał pieniędzy”. A mi zawsze było przykro i głupio, czułam się jak ciężar, kula u nogi... Wolałam już nigdzie nie jechać, przechodzić zimę w starych ubraniach - w końcu przecież to tylko kilka miesięcy - niż brać te durne kilkadziesiąt złotych.
I tak też zostało do teraz. Wolałam chociażby jeszcze kilka miesięcy przechodzić w dziurawych trampkach, niż poprosić Mamę o pomoc finansową (bo przecież miałam być na swoim i nikogo o pomoc nie prosić).

 Niektórzy zakładają na co dzień maskę, w której pokazują się światu jako osoby ambitne, pewne siebie, z żyłką do robienia interesów i radzenia sobie w relacjach z innymi ludźmi. Jednak sporo z nich w głębi duszy tak naprawdę boi się życia, ryzyka, porażek. Mimo wszystko udają i im to jakoś wychodzi.
Ja tymczasem nie potrafię nawet udawać. Nie mam pojęcia więc, czemu ludzie widzą mnie jako kogoś niezwykłego, kiedy sama... No cóż, na chwilę obecną czuję się jedynie zagubiona w otaczającej mnie rzeczywistości.
Chciałabym oczywiście coś z tym zrobić. No bo ileż można się bać, dostawać gorączki i palpitacji serca, dręczyć się wyrzutami sumienia? Ja już jestem tym zmęczona...
Tylko czy zmęczenie tymi perypetiami będzie w stanie dodać mi energii do podjęcia zmian? 



24 komentarze:

  1. Ważne, żeby wybić się ze schematu.
    Jestem obecnie na wymienionej przez Ciebie uczelni i nie polecam jej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, może komuś jednak dobrze i w takim schemacie...
      Wiesz, u mnie w szkole była mania na Wrocław. Więc można powiedzieć, że ci, co wybrali uczelnie na Śląsku to w większości ludzie, którzy nie napisali matury tak, jakby chcieli. Oczywiście, nie wszyscy, niektórzy mieli w planach tam studiować no i zrealizowali to.

      Usuń
    2. Ja ją wybrałam tylko dlatego, że miałam najbliżej i ze względów finansowych. Ale gdybym miała wybierać jeszcze raz to zdecydowałabym się na UJ. I tak się tylko wydaje, że życie w Krakowie jest drogie, ale wcale tak nie jest. Sama teraz chce zmienić uczelnię właśnie na UJ bez zmiany kierunku studiów.

      Usuń
    3. Ja chciałam iść na Politechnikę Krakowską, ewentualnie UJ, studia na śląsku były opcja bazującą na tych samych czynnikach co Twoje.
      Cóż, jak się patrzyłam na akademiki rok temu to ceny były jedne z wyższych. Nie wiem, jak jest teraz, zresztą miałabym pieniądze na start, gdybym wróciła do Polski, ale cóż.. zmiana planów nastąpiła :)

      Usuń
    4. :)
      Dziękuję za propozycję, jeśli w ogóle mój wyjazd dojdzie do skutku do Londynu, to chętnie się z Tobą spotkam. Zawsze marzyłam o wyjeździe tam, choć na kilka dni :)

      Usuń
  2. Bo człowiek bywa bardzo zmienny - i jego decyzje bywają nieprzewidywalne.
    p.s. a niech się dziwą , ważniejsze jest byś robiła coś zgodnie samą sobą i nie patrzyła na innych

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to dobrze, życie dzięki temu jest ciekawsze na swój sposób ;)
      Ja tam patrzeć to się nie patrzę na innych (dobra, czasami mi się to zdarza, ale znacznie mniej niż kiedyś) - tak mnie to tylko do takich refleksji skłoniło ;)

      Usuń
    2. No właśnie :)
      Trochę trzeba patrzeć (chodzi mi tu bardziej by kogoś nie zranić itp.), ale nie na tyle by się innym upodobać.

      Usuń
  3. Też mnie ludzie postrzegają za pewną siebie, bo podobno zawsze mówię szczerze co myślę. I tu jest racja, bo staram się bardzo jak najbardziej klarownie wyłożyć moje myśli innym, ale mam tak samo jak Ty - zupełnie nie czuję się pewna siebie.
    Jednak uważam, że powinnyśmy chyba uwierzyć w tę pewność siebie, przynajmniej w tych naszych przypadkach. Osobiście wydaje mi się, że to jest cecha, która zależy od sytuacji. Chyba nie ma osoby, która zawsze czuje się pewnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie wyjazdy dużo dają. Człowiek nie tylko poznaje samego siebie ale kształtuje swój charakter, poznaje obcą kulturę, nowych ludzi, poszerza swoje horyzonty itp. Pewnie i tak to wszystko wiesz :)
    Mi się wydaje, że ludzie nie zazdroszczą Ci odwagi, że wyjechałaś ale tego, że zmieniłaś ten utarty szablon matura-studia-praca. Oczywiście mogę się mylić ale ja Cię podziwiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham ten kawałek jak i samego Brandona :3
    Każdy ma chyba swoją definicję odwagi, bo ja czułam lęk tylko czytając o Twoim wypadzie do Londynu, więc taki spontan by mnie chyba zabił xD Także nic dziwnego, że Twoje wybory mogą innych inspirować, nic dziwnego, że ktoś może uważać Cię za odważną, gdy sama się tak nie czujesz :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz, chodzi o to by robić co się chce a nie to co inni :) Ja jestem na studiach, czuję że to moja pasja i uwielbiam każdy zjazd, nawet to, że na letniej sesji miałam 24 egzaminy! :P I było mega dużo zakuwania, dalej jest jeszcze trudniej choć mniej egzaminów a materiał poważny. I wiele osób odpadło bo chciało "papierek" a tu nie tak łatwo :P Fajnie,że wyjechałaś, zrobiłaś coś dla siebie, ale skoro nie czujesz się pewna to chyba hmm czegoś jeszcze brakuje? Coś trzeba jeszcze zrobić :)
    A i w sumie nie rozumiem,że jak masz piątki i szóstki to nie wolno palić i imprezować ? :P to stereotypy jakieś :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Pochłania Cię codzienność, jesteś w niej i nie masz świadomości, jak się zmieniasz. Twoi znajomi to zauważają, ponieważ stoją z boku. Uwierz, że jest co podziwiać - w czasach kiedy wyjście ze schematu napawa większość ludzi przerażeniem, przeszłaś samą siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mysle, że to dlatego, że większośc nie odważyłaby się ruszyć dupska z ciepłych domów na spotkanie przygody. Ja zaraz mam pełno czarnych mysli a gdyby nie mezny to bym nawet nie pomyslala o wyjezdzie do UK. Z pieniedzmi mam podobnie, poza tym jestem chorobliym chomikiem oszczednosciowym, nie po to by na cos meic, tylko by miec, na czarna godzine, masakra :P

    OdpowiedzUsuń
  9. Pomyśl o tym w ten sposób - skoro ludzie mówią, że jesteś odważna, to coś w tym musi być. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ludzie podziwiają, bo podziwianie jest takie... ludzkie. I widzisz, podziwiają, bo to, co dla Ciebie jest całkowicie naturalne, jest zwyczajnie odskocznią, dla nich jest stumilowym krokiem naprzód. Krokiem, który może właśnie chcieliby zrobić, ale się boją, albo szukają miliona wymówek. I właśnie ten strach jest dla nich powodem, dla którego uważają Cię za odważną i pewną siebie.
    Ty jednak Skarbie w tym wszystkim nie zapominasz o tym, kim naprawdę jesteś i to jest bardzo ważne i to jest to, co należy podziwiać.
    Kiedy ja wpakowałam tyłek do pociągu i pojechałam sama do Anji, do Krakowa, 500 km ode mnie, to ludzie, którzy znali mnie na co dzień też twierdzili, że mnie podziwiają i że jestem odważna. A ja nigdy się za taką nie uważałam (chyba, że mam przywalić jakiemuś kolesiowi pod warunkiem że jest pijany, wkurza mnie i mi nie odda xD). Więc doskonale wiem, o czym mówisz. A Twój opis Ciebie z kiedyś... cholera, jakbym czytała o sobie. Oprócz tej średniej może, bo ona w liceum spadła nieco przez pewne sprawy, ale cała reszta pasuje jak ulał.
    Może dlatego znów tak bardzo Cię rozumiem.
    :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Ale przecież nikt nie jest idealny. :)
    Skoro ludzie mówią, że jesteś pewna siebie i odważna to znaczy, że tak Cię właśnie widzą. Ale odpuśćmy ich, bo widzę, że ważniejsze w tym momencie jest dla Ciebie to, jak widzisz siebie sama.
    Ode mnie pewnie cennych rad nie dostaniesz, bo sama mam kompleksy jak Wisła długa ;) Ale musimy pogodzić się po prostu z tym, że każdy ma swoje zalety oraz wady. Nie ma ludzi idealnych. Każdy ma swoje słabe strony. Możemy je zaakceptować i się z nich śmiać, możemy zrobić krok do przodu i próbować je przezwyciężać, ulepszać. Możemy też narzekać na nie i zamartwiać się z nimi, ale to ostatnie jest zdecydowanie nieproduktywne.
    Spójrz na siebie oczami kogoś innego i powiedz sobie w czym jesteś dobra, a nad czym musisz popracować. Świadomość własnych słabości już dużo daje :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Chyba jesteśmy do siebie podobne. Nawet nie chyba. Wiesz co Ci powiem? Wszystkiego idzie się nauczyć. Pewnie, niektóre rzeczy w Tobie zostaną, bo każdy z nas ma jakiś "defekt". Ale to, co Ty uważasz za swoje słabe strony czy określasz mianem kompleksów jest również częścią Ciebie, bardzo z resztą istotną, która Ciebie definiuje. Niektóre rzeczy nam przychodzą łatwo, inne z trudem. A ludzie wokół nas mają odwrotnie. Co jest trudnego w rozmowie przez telefon na przykład? Nic przecież. A mnie też to peszy, do dzisiaj. Właściwie nie tyle peszy co... przeraża. Bo kiedy już zadzwonię, jest okej. Ale żeby wcisnąć tę zieloną słuchawkę...
    Tu nigdy nie chodzi o to, co myślą o nas inni. Popatrz na siebie w nieco inny sposób. Może i nie pogadasz swobodnie z jakiś facetem tak jak to robię Twoje koleżanki, ale za to kupisz sobie bilet w nowe, nieznane miejsce i zaczniesz nowe życie, na co one nie są w stanie się zdobyć. Ludzie są różni, w tym tkwi nasza wyjątkowość :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Wiesz...nie ma ludzi idealnych. Tak samo jak nie ma ludzi pewnych siebie i odważnych tak naprawdę, jeśli za odwagę uznamy coś, co polega na robieniu wszystkiego bez cienia strachu, a za pewność coś, co polega na niecałkowitym wątpieniu w siebie. Tylko są ludzie, którzy działają pomimo. Pomimo strachu, pomimo tych strasznych kompleksów przełamują się...i ty to przecież robisz. Zaryzykowałaś. I to warto doceniać i nawet właśnie podziwiać:)
    Więc to nie kwestia, że masz swoje kompleksy, mury, słabości...mamy je wszyscy. Sama rozumiem pewien problem z facetami i inne problemy choćby przez ojca alkoholika ( ktore jednak w dużej mierze udało mi się zwalczyć, a więc i tobie się uda:)) ale...nie chodzi o to, żeby ich nie mieć. Ale żeby zdawać sobie z nich sprawę i z nimi jakoś walczyć, no nie?:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Czasem tak jest, że to co my uważamy za całkiem normalne wprawia innych w podziw i uważają to co za coś wielkiego. Tak było w przypadku Twojego wyjazdu. Dla Ciebie to tylko wyjazd, ale ja np. bałabym się zostawić wszystko za sobą i wyjechać, w dodatku tak daleko, więc dołączam się do tych podziwiających. :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Wiesz, w oczach niektórych to, co zrobiłaś - a zawalczyłaś o swoje życie, jakby nie było, to jest "coś", bo sami nigdy by się na taki krok nie odważyli. Albo mają dobre wymówki, żeby sobie polepszyć samopoczucie. Nie mi oceniać :) Jak dla mnie też wielką rzecz zrobiłaś, bo ja bym.. ja bym się właśnie nie odważyła. Nie lubię mieszkać daleko od domu, na początku mieszkanie tu, w Krakowie było dla mnie cieżkie bo bez rodziny, choć przecież wracam na weekendy. Z wszystkim da się radę, jeśli się tylko chce! :)

    Jak poznałam moją K., przez Internet, i po paru latach stwierdziłyśmy, że się spotkamy, to tylko słyszałam za uchem, czy nie boję się ludzi z Internetu. Nie chciało mi się tym osobom tłumaczyć, że ja się lepiej z ludźmi z Internetu dogaduję, niż z nimi, bo po co sobie przysparzać kłopotów. To, co chciałam powiedzieć to fakt, iż trzeba przejmować kontrolę nad swoim życiem i dążyć do szczęścia - jakkolwiek kręta by ta droga była:)

    OdpowiedzUsuń
  16. A u mnie to raczej rodzice maja przerabane, teksty "gdzie wy pusciliscie corke? Jedynaczke?!" Sa.na co dzien. Na szczescie rodzice maja poczucie humoru i zazwyczaj odpowiadaja "sama sie puscila":)

    OdpowiedzUsuń
  17. Przez chwilę zastanawiałam się czy dobrze trafiłam :) Szablon jest ciekawy, żywy, interesujący - przyciąga wzrok ;)
    Tak, Kraków to również i moje marzenie, które sobie odpuściłam, więc jeśli już to mogę mieć pretensje tylko i wyłącznie do siebie.
    Pozdrawiam,
    http://cisza-jak-ta.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  18. Dlatego jesteś podziwiana, że zrobiłaś coś odważnego, wyjechałaś ze swojego kraju i udałaś się w nieznane. Wiele ludzi by tak nie potrafiło, bo albo ogranicza ich strach albo własna wygoda i czują się konfortowo tam gdzie się znajdują.
    Ja też nie lubię rozmawiać po angielsku przez telefon, inaczej jak się widzi osobę, jej gestykulacje, minę. Niedawno mój nauczyciel Szkot w collegu, powiedział, że nie lubi rozwawiać przez telefon i jak ktoś do niego dzwoni to góra minute rozmawia tak szybko, żeby tylko skończyć, Więc nie tylko my z tym mamy problem ;)

    OdpowiedzUsuń