niedziela, 2 listopada 2014

I need a break...

 Nie umiem tutaj wrócić… to jeszcze nie jest mój czas. Coś mnie blokuje… coś sprawia, że ostatnio coraz więcej spraw odkładam na „potem”, które w końcu nie nadchodzi.
 Mój nastrój w ostatnim czasie jest… cóż, niezbyt wesoły. Wróciły kłopoty z jelitami… zupełnie nie wiem dlaczego, bo od momentu opuszczenia Polski odżywiam się znacznie zdrowiej (na ile to możliwe, jeżeli chodzi o tutejszą żywność). Pomijając… nieważne…
Ale ostatnie noce były po prostu koszmarem przeżytym na jawie. Dawno nie doświadczyłam takiego bólu. Jak przez pierwszą noc starałam się to ignorować, tak przez kolejne naprawdę marzyłam o trafieniu do szpitala. O innych skutkach moich dolegliwości nie wspominając.
Jest lepiej, mimo że jadłowstręt ciągle się mnie trzyma. Mimo wszystko staram się normalnie funkcjonować, wypełniać swoje obowiązki, uśmiechać się i głośno nie narzekać. Nie chcę martwić mojej host family. Nie chcę martwić siebie. 
 Potrzebuję przerwy… w czasie tych kilku bezsennych nocy, kiedy leżałam na łóżku z kolejnym ciepłym kompresem, który w pewnym stopniu czynił skurcze mniej odczuwalnymi, miałam wiele godzin na rozmyślania.
 Kocham swoje obecne życie… ale jednak, jak już wspomniałam na początku, coś tłamsi mnie od wewnątrz, tworzy blokady.
Zdałam sobie sprawę, że od jakiegoś czasu stoję przed wielkimi, zamkniętymi drzwiami. Jakaś siła pcha mnie ku temu, by je otworzyć, słyszę, że coś za nimi zawodzi, kusi… wzywa.
 Zakichane drzwi... Zakichane paranoje... Ostatnimi czasy mam wrażenie, że talent, którymi obdarzyli mnie bogowie, polega na arcymistrzowskiej sztuce komplikowania sobie życia.
 Ale może to tylko przez to zmęczenie... Ile ja spałam w ostatnim tygodniu... dziesięć godzin może by się zliczyło... Odeśpię i... 
Nie! Nie będzie dobrze... Potrzebuję czegoś więcej... Podróży, którą odkładam już od dawien dawna. Podróży niewymagającej zakupu biletów czy pogoni za uciekającym pociągiem... Podróży wymagającej cierpliwości, wytrwałości i miłości do samego siebie... Zrozumienia.
 To nie będzie łatwe, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Ale jeżeli ja tego nie dokonam, skazana będę na kolejne miesiące walki z wiatrakami, którą toczę, właściwie któryś rok z rzędu. Mam już tego po dziurki w nosie. Spróbuję... nie sądzę, bym w tej kwestii miała cokolwiek do stracenia.

Wracam za ok. trzy tygodnie... Mam taką nadzieję.

10 komentarzy:

  1. Mam nadzieje ze będzie dobrze:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdrowia i spokoju... dużo :*
    Wracaj, kiedy będziesz gotowa :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Powodzenia w nabieraniu sił i przede wszystkim zdrowia! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. O rety, dziewczyno....wiem jak to może dziwnie zabrzmi, ale cholernie mocno trzymam kciuki. Bo chyba wiem, o jaką podróż chodzi. O jaką potrzebę. Bo sam tego potrzebowałem wiele lat temu i sam, choć już nie tak daleko, potrzebuję nieraz dzisiaj.
    Będę przesyłał ci tyle dobrej energii, na ile mnie teraz stać, naprawdę.
    Zdrowiej, pod każdym względem. I...nigdy nie myśl, że pewne rzeczy są przekleństwem. Są trudne. Ale to nigdy przekleństwo. Pamiętaj, że wszystko jest po coś :>
    No, trzymaj się tam :* A ja tu poczekam na ciebie:)

    OdpowiedzUsuń
  5. 3mam kciuki za Ciebie :*

    OdpowiedzUsuń
  6. czasami najlepsza jest przerwa od wszystkiego. podróż mentalna, albo niekoniecznie. oderwanie. ogarniaj :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Szybkiego powrotu do zdrowia jak i tutaj!

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie odkładajmy rzeczy na później, bo może być za późno - pro po Twojej podróży.
    Trzymaj się. :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam nadzieję, że notka za trzy tygodnie będzie o wiele bardziej pozytywna. Trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń
  10. Uśmiech i do przodu :)
    I dużo zdrówka Ci życze :)

    OdpowiedzUsuń