sobota, 29 listopada 2014

... o cudzie w sobotni dzień...

 Dnie przeżyte jak na ciężkim kacu. Zabawne w tym wszystkim jest to, że nie alkohol jest tego przyczyną, bo nie miałam go w ustach… bodajże od września, gdy z przyjaciółką z Czech, która wpadła z kilkudniową wizytą do UK, wybrałyśmy się na „symbolicznego” drinka.
 Znów wszystko wina kilogramów cukru… Ten tydzień był ciężki pod wieloma względami – nie tragiczny, nie drastyczny czy bolesny, po prostu ciężki: od obowiązków Aupair przez powtórki do egzaminu, który zbliża się coraz większymi krokami do… No właśnie, jak nazwać to ostatnie, które sprawiało, że miałam ochotę nadzwyczaj w świecie zakopać się pod kołdrą z tymi swoimi cholernymi słodkościami i nie opuszczać swojej z pozoru bezpiecznej kryjówki? Tak z dnia na dzień, pomimo postanowień, iż „od jutra z tym wszystkim kończę” (czym właściwie jest „jutro”…?).
 To całe bycie uśmiechniętą, pracowitą, gotową do pomocy… tak, taka moja natura, nic z tego nie było wymuszane, ale… jak zazwyczaj to objawia się samo z siebie, w ciągu ostatnich dni musiałam na to wszystko przeznaczać spore pokłady energii i samozaparcia. A potem w cukier, który miał mi rzekomo „podładować akumulatory i oderwać na chwilę od smutków”.
 Chyba jestem pijana, przeszło mi wczoraj przez myśl, gdy definitywnie przesadziłam z ilością spożytego cukru. Trzy razy próbowałam podnieść się do pozycji stojącej, walcząc z naprawdę silnymi zawrotami głowy. Świat tańczył mi przed oczami, czułam się lekka jak piórko… ale jak na imprezach nigdy mi to nie przeszkadzało, tak wczorajszego dnia dostałam ataku paniki zmieszanego z frustracją.
 Ostatki świadomości cofnęły mnie rok, może dwa w przeszłość. Był to jedyny raz, kiedy moja Mama nie wiedziała czy serio przesadziłam z alkoholem, w dodatku w biały dzień, czy może byłam pod wpływem innych dziwacznych środków wpływających na moje zachowanie, które wtedy pozostawiało wiele do życzenia. Dopiero, kiedy spojrzała na mój brzuch, który przez kłopoty z jelitami był bardziej wydęty i twardy, kiedy spojrzała na moje drgające powieki i dosłyszała dziwne „bulgotanie” dochodzące z żołądka… wtedy zorientowała się, co jest grane. I oczywiście ta sama awantura. O moją chorobę. O tą przeklętą stopę cukrzycową, która wtedy naprawdę mi groziła. O wiecznie słabnący wzrok… O to, kto się będzie mną opiekował, kiedy zostanę „kaleką”. Nie miałyśmy wtedy zbyt dobrych relacji: ona - robiąca duchowe postępy, jednak wciąż przeżywająca śmierć Taty, ja zbuntowana, skazująca siebie na porażkę i wieczną samotność po kolejnym przeżyciu, jakim było samobójstwo M.
 I chociaż tyle się wydarzyło od tamtego czasu, pewne rzeczy wciąż pozostały nienaruszone, pomyślałam wczoraj przed zaśnięciem, gdy patrzyłam się na swoją „kolekcję” dokładnie dziewięciu słoików po Nutelli. Błędnym wzrokiem spojrzałam na stertę notatek i podręczników. Nie miałam jednak siły na ćwiczenie czytania ze zrozumieniem, tym bardziej opisywania durnych procesów, tabelek czy diagramów… Nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam.
 Był późny ranek, kiedy w końcu uchyliłam swoje ciężkie powieki. W moją świadomość uderzyła, typowa dla sobotnich dni, cisza, która nastaje zawsze, gdy moja host family wybiera się do swojego kościoła, pozostawiając dom wręcz przerażająco spokojnym.
 - No już! Wstawaj! Zobaczysz, ta sobota będzie wyjątkowa – usłyszałam w swojej głowie entuzjastyczny głosik.
 Odruchowo spojrzałam w okno, którego zasłony najprawdopodobniej zostały rozsunięte przez Sylvię, możliwe, że wtedy, gdy pomagała przygotować się małej Victorii do wyjścia. Szare niebo nie wywołało w mojej duszy fajerwerków, podobnie zresztą jak chłód, który owionął moje ciało, gdy tylko pozbyłam się ciepłego nakrycia.
 Potrzebowałam ruchu, a z racji tego, że do centrum Luton jest zaledwie pięć kilometrów, zdecydowałam się na pieszą wyprawę do miasta.

 I wiecie co? Stał się cud! Kiedy tak przemierzałam kolejne metry, zaliczałam następne kilometry… poczułam jak spada ze mnie jakiś… ciężar? Na usta wpłynął lekki uśmiech, nogi nagle nabrały sił. Odblokowawszy swój sędziwy telefon, zmieniłam playlistę ze smutnych utworów Evanescence, które towarzyszyły mi przez ostatnie doby, na utwory, które zawsze wypełniały mnie pozytywną energią i magicznymi afirmacjami. I kiedy tak cienie powoli zaczęły opuszczać mój umysł i duszę, również, ku mojemu zdumieniu, szare chmury na niebie powolutku zaczęły ustępować miejsca ukochanemu błękitowi, za którym tęskniłam od ostatniego czwartku.
 Oszołomiona z leksza tym, co zaczęło się ze mną dziać, nawet nie zorientowałam się, kiedy to dotarłam na Moje Pole – miejsca, gdzie trawa dzień w dzień jest soczyście zielona, gdzie mogę po prostu zrelaksować się i oddać ukochanemu dumaniu. Naszło mnie nagle wspomnienie sprzed dokładnie trzech tygodniu, gdy właśnie zawędrowałam tam w dziwnej potrzebie porozmawiania z Nim.
Wtedy, nie zwracając uwagi na lejący się z nieba deszcz, na zimny wiatr smagający moje ciało, nieodpowiednio odziane w stosunku do panujących wtedy warunków pogodowych, złożyłam parasol, zdjęłam okulary i patrząc się w to szare niebo, czując jak na policzkach gorące łzy mieszają się z lodowatymi kroplami deszczu, prosiłam Go, by mnie nie zostawiał… prosiłam o znak, który udowodni, że, mimo wszystko, będzie dobrze
 A dzisiaj… Dzisiaj spokojnie odnalazłam to samo miejsce, w którym wtedy stałam, rozłożyłam na nim swoją skórzaną kurtkę, bo trawa, mimo świecącego radośnie słońca, nadal była wilgotna po wczorajszych opadach deszczu i rozsiadłszy się wygodnie, zadarłam wysoko głowę, delektując się widokiem ścigających się białych obłoczków. Po raz pierwszy od dawien dawna tego typu widok naprawdę napełnił mnie radością.
 - Dziękuję Ci – szepnęłam, zamykając oczy pod wpływem, padających na szkła moich okularów, promieni słonecznych. – Ty wiesz…
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, gdy chwilę później lekki wietrzyk połaskotał moją twarz.

 Nie wiem, co się stało i szczerze, nie chcę w to wnikać. Mam jednak wrażenie, że nagle otworzyły się we mnie drzwi, które od dłuższego czasu były zamknięte, do których nawet siebie nie dopuszczałam. I to jest piękne! Bo nie musiałam uciekać się w żadne zobowiązania, by odkryć w sobie siłę, którą… no, przecież zawsze miałam. Nie sądzę, żeby to była tylko chwilowa euforia, ogłupienie jakieś…
 Cokolwiek się stało, dziękuję bogom za to, że nareszcie odjęłam ze swojej duszy ten dziwny balast, ten smutek, którym „obdarowywałam” siebie od dłuższego czasu myśląc, że tak właśnie ma moje życie wyglądać, niczego więcej mi nie potrzeba… A właśnie, że to nieprawda. Właśnie, że zasługuję na wszystko, co najlepsze – co więcej, nie muszę tego szukać, bo to wszystko jest we mnie… jakże inaczej można wytłumaczyć to, co stało się ze mną dzisiejszego popołudnia (o ile jakiekolwiek tłumaczenia są w ogóle potrzebne)? 



[trochę organizacyjnie]
 Zapragnęłam coś zmienić na blogu. Adres odpadł zaraz po tym, gdy tylko ta opcja pojawiła się w mojej głowie, bo bardzo przywiązałam się do obecnego, nie umiałabym go tak po prostu porzucić.
Postanowiłam więc, że po latach ukrywania się za wymyślnymi nickami (chociaż Prostą to ja byłam chyba najdłużej, mimo wszystko), nareszcie czas wrócić do podpisywania się imieniem, za czym ukrycie troszkę tęskniłam. No bo… lubię moje imię, ono jedynie w pełni oddaje to, kim tak naprawdę jestem. Żeby Wam trochę ułatwić tą „adaptację”, przez jakiś czas będę Martyna vel Prosta, ale to tylko do następnego postu. Jeżeli o tym już mowa, następną notkę opublikuję dopiero za 3 tygodnie. Wszystko w związku z moim egzaminem, który oficjalnie zabookowany mam na 20 grudnia i chciałabym naprawdę dobrze go napisać. W ostatnich tygodniach mocno zaniedbałam przygotowania, trzeba to nadrobić, jestem pewna, że dam radę! Oczywiście, będę i tutaj, i u Was, bo nie chciałabym po raz kolejny tracić kontaktu z Wami… a sama napiszę na pewno jeszcze przed „moim” świętem, Yule.

 Dziękuję Wam za to, że, po prostu, jesteście.


Idź własną drogą,
Bo w tym cały sens istnienia,
Żeby umieć żyć.
Bez znieczulenia,
Bez niepotrzebnych niespełnienia
Myśli złych...


45 komentarzy:

  1. Będę za Ciebie trzymać kciuki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, kochana, napewno jakoś mi to zawsze będzie podnosić na duchu ;*

      Usuń
    2. Cieszę się no i daj znać jak poszło z egzaminem, ale jestem przekonana, że sobie poradzisz :)

      Usuń
    3. Dam napewno znać, może napiszę notkę jeszcze tego samego dnia, zależy o której wrócę do domu ;) na chwilę obecną czuję dopiero powiew egzaminu, ale staram się nie panikować ;P

      Usuń
    4. Spokój, spokój itp. :) Będzie dobrze :) będę czekać na wieści ;)

      Usuń
    5. Grunt to pamiętać o oddychaniu :p
      A tak to będzie co ma być - z nadzieją, że na moją korzyść :)

      Usuń
  2. Cieszę się Martynko, że w końcu zaświeciło u Ciebie słońce ;-) Mam nadzieje, że już Cię nie opuści ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to słońce zawsze było i jest we mnie, tylko ostatnio zbyt dużo chmur je przysłaniało... a ja im na to zezwalałam.

      Usuń
  3. Dobrze, że się podniosłaś :) Oby tak dalej. Trzymam kciuki za egzamin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że już teraz wszystko pójdzie do przodu - oczywiście, zależy to tylko ode mnie.
      Trzymaj, trzymaj - również za powtórki ;)

      Usuń
  4. Już trzymam kciuki mooocno !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Twa siła bardzo mnie motywuje ;)

      Usuń
  5. Najtrudniejszy jest ten pierwszy krok, później już leci :)

    nie chcę wyjść na osobę, która grymasi czy coś, ale wiesz... ten cień liter nie pomaga w czytaniu, jeszcze na troszkę jaskrawym tle :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w sumie to jeszcze dosłownie tego kroku nie zrobiłam... jeszcze ;)

      Yay, wiesz ja z moim krecim wzrokiem to nie odczuwałam różnicy... ale ja to mam czasami nawet kłopoty z czytaniem czegoś, co jest napisane czarno na białym, także tego... nieważne zresztą, w sumie nawet o tej komendzie zapomniałam, ale już się jej pozbyłam także mam nadzieję, że już teraz z czytaniem wiekszego kłopotu nie będzie ;)

      Usuń
    2. "Dosłownie" może nie, ale w sobie się powoli przemogłaś, a to już coś, Kochana :*

      dzięki ;) ja to powinnam w ogóle nosić okulary, tylko jakoś tak zupełnie nie po drodze mi z nimi :D

      Usuń
    3. No tak, w tym już mały sukces osiągnęłam i inaczej już podchodzę do pewnych zmian, które chciałabym w swoje życie wprowadzić - nic na siłę, przede wszystkim ;)

      Ja też tak myślałam, ale cóż... nie miałam innego wyjścia, a teraz to bez nich ani rusz, chyba że mam ochotę na "spacer we mgle" ;P Może kiedyś sobie szkła kontaktowe sprawię, ale nie wiem, czy moje oczy prawidłowo na nie "zareagują", zwłaszcza na wiosnę/lato, gdy mam troszkę kłopotów z alergią.

      Usuń
    4. I to najważniejsze :)

      Ja mam "tylko" do czytania i do komputera, ale po prawdzie to jak zajadę do domu, to nie wiem, gdzie je odłożyłam, a piję często herbatę, więc mi parują.. I cóz, ja naprawdę nie widzę różnicy czy je mam, czy nie bo ciągle tak samo widzę xD Moja siostra ma soczewki i jest mega zadowolona :) nawet opanowała trudną sztukę ich zakładania. Ja znowuż podobnie jak Ty jestem alergikiem więc nie wiem jakby to było - musisz spytać okulisty :)

      Usuń
    5. To Ty chyba dalekowidzem jesteś :D ewentualnie wadę wzroku masz nie taką poważną, u mnie się waha ona od -2,5 do -3, także... no, ślepiec jestem :D
      Ale rozumiem Cię co do tego parowania... mnie to szlag trafiał zawsze jak w okresie jesień/zima wchodziłam do ciepłych pomieszczeń po przebywaniu na dworze... no, masakra! To samo, jeżeli o śnieg, deszcz chodzi... ciężka dola okularników, nie ma co :p
      Popytam się, jak podreperuję angielski w tym zakresie, co by mi jeszcze jakiegoś dziadostwa nie wcisnęli :p

      Usuń
    6. Nie mam pojęcia co mi dolega, nie słuchałam co babeczka do mnie mówiła xD
      No koleżanka tak mówi, że to jest utrapienie, z tymi okularami :D miło jest chyba jednak nie wpadać na ludzi i wiedzieć, gdzie przed siebie się idzie :D

      Usuń
    7. To widzę byłaś tak skupiona jak ja podczas "wykładu" szkolnej pielęgniarki na temat szczepienia się na tężec ;D Też baaaardzo dużo pamietam *.*
      No jest, jest, zwłaszcza jak się nie ma jeszcze pod ręką żadnej szmatki, nawet chusteczek, i tego... w sumie wtedy to nawet bez różnicy czy w okularach, czy bez, bo i tak prawie nic nie widać ;P

      Usuń
    8. Miałam zakropione oczy wiec podziwiałam wszystko z nowej perspektywy XD i tak jakoś mi się zapomniało, że powinnam jednak słuchać :D
      Zawsze można przetrzeć bluzką/sweterkiem :D Ale to w sumie chyba się rysuje szkiełko... anyway, ludzie w okularach są ładniutcy:D

      Usuń
  6. Mam nadzieje ze zadbasz o to by te drzwi byly juz zawsze otwarte:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet, jeżeli zdarzy się, że się zamkną, myślę, że będę mieć klucz w pogotowiu ;)

      Usuń
  7. A ja się cieszę z tego cudu:) Zresztą...to chyba nie cud, bo cud to coś, co wydawało się niemożliwe. A to chyba takim nie było jednak :> Ważne, że idzie ku lepszemu, że i piosenki weselsze....zwłaszcza te pod sercem:) Niech niosą i niech będzie coraz lepiej:)
    I to prawda. Wszystko co najlepsze, wszystko, czego potrzebujemy mamy już w sobie. Pełen zestaw, że się tak wyrażę. Tylko nieraz to trudno odkopać w życiu ale...warto jak cholera :D
    To Yule obchodzimy wspólnie że tak powiem:)
    Wiesz, że Martyna to imię wojowniczek?:>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, teoretycznie rzecz biorąc, ja się tego w takiej postaci nie spodziewałam i troszku mi się to niemożliwe wydawało, iż tak od razu mnie "olśni" ;) Bardziej nastawiona byłam na to, że będę musiała, choćby tak jak Mama przeczytać kilka książek np. Tolle'go, by coś tam mi w główce zajarzyło, a potem dalej szukać, budowac, szukac i budować. I w sumie robię to także i teraz, tyle że wcześniej krzywiłam się na myśl o tych "poszukiwaniach", a teraz... po prostu robię to, bo chcę się rozwijać dla samej siebie ;)
      Oczywiście, że warto, bo to mimo wszystko kosztuje tylko nasze chęci. A takie poszukiwania nie wiadomo czego i nie wiadomo gdzie... to tak trochę jak próbowanie zobaczenia własnej twarzy bez spoglądania w lustro, szybę czy innego typu zwierciadła ;P Tak zbyt fizycznie... a "porażka" nie tylko już się fizycznie na nas odbija.
      Ma się rozumieć, Kochana! ;) Aczkolwiek Ty to pewnie w pełniej krasie będziesz obchodzić, ja to się ograniczę do zapalenia świecy i kilku modlitw... ale lepsze to niż nic, zwłaszcza że ja tego zaczęłam... no, potrzebować - tego kontaktu z bogami, ciepła bijącego od płomienia świecy, uczucia tej energii przepływającej przez moje ciało ;) Zresztą, dopiero się uczę, jak zdobędę więcej wiedzy i może znajdę też odpowiednie miejsce to odbędę w końcu swój pierwszy rytuał ;)
      Akurat ta informacja jest mi znana... podobie jak mały "szczegół" mówiący o tym, że Martyny kochają mówić: "Nie" ;D Aczkolwiek... obserwując siebie, ja bym to "Nie" na chwilę obecną zamieniła na "Może..." ;)

      Usuń
    2. Bo tu, jak i wszędzie w takich kwestiach, nie ma reguły, chociaż wielu reguły jakieś stara się narzucać. Niektórych po prostu kopnie. Czytałaś może o buddyjskich trzech typach medytacyjnych?Tak mi się skojarzyło. Dalajlama świetnie pisał o nich w jednej ze swoich książek. W sumie to nie on, ale on pisał część książki. W każdym razie, są różne typy medytacyjne, w skrócie, niektórzy muszą przejść całą fazę wyciszania, uczenia się swobodnego przepływu myśli, a innych od razu kopnie. I nie ma tu reguły pochodzenia, nie ma reguły rasy, wieku. Tak bywa:) I może właśnie poszukiwania muszą wypływać po prostu z ciebie. Tutaj też nie można się do niczego przecież zmuszać. To musi być jakoś naturalne.
      W pełnej krasie...a to zależy od okoliczności, bo trochę życie mi się jak zwykle gmatwa ( czyli jak zwykle nie wiem, gdzie wtedy będę) i albo będzie na spokojnie właśnie, po prostu modlitwa, świece albo no....z rozmachem:D Zobaczymy jeszcze:) I nie dziwię ci się. Bo jednak, niektórzy ludzie właśnie pragną takiego kontaktu a jak znajdą odpowiednią dla siebie ścieżkę- to daje to ogromną radość i spokój. I wszystko po kolei, po prostu:)
      Może brzmi mi jakoś lepiej, zdecydowanie :D

      Usuń
    3. Reguły mogą sobie być, ale jednak nie musimy podążać dokładnie określoną przez kogoś drogą i karcić siebie za każde zboczenie z takowej ścieżki. O tych typach medytacyjnych czytałam po krótce, aczkolwiek nie było to autorstwa Dalajlamy. Swoją drogą muszę się w końcu zabrać za jego książki. Ja póki co skupiam się teraz bardziej na medytacji jogi i jednak ja z tym swoim przepływem myśli mam lekki kłopot - nosz za dużo ich i prawie co minutę próbują mnie pozbawić "kontaktu" z mantrą, france jedne ;P Serio, jest to dla mnie wyzwanie, czego się nie spodziewałam, bo myslałam, że trudniejsze będzie dla mnie opanowanie pranayamy.
      Takie zmuszanie się na dłuższą metę nigdy nie wychodzi. Bo jednak koniec końców wymówki biorą górę. akurat je bardzo łatwo znaleźć w niezwykle liczebnej ilości.
      Z rozmachem, o bogowie, nawet nie pytam, co to w Twoim przypadku oznacza ;D Wiesz, moim kłopotem jest po prostu fakt, że nie mieszkam u siebie, w dodatku dzielę pokój z sześciolatką... a właściwie to ona dzieli ze mną. Także zaszaleć nie mogę i tak będę to w ukryciu przed moją host robić, bo nie wiem jaka może być jej reakcja jak mnie ze świecą zobaczy ;P Niemniej... no, chcę spróbować, już wystarczy, że sobie Samhain odpuściłam.
      Ja póki co wciąż szukam, ale jednak wicca ma w sobie to c o ś, co sprawia, że właśnie czuję, że mogę "kierunek", wtedy dopiero będę sie zastanawiać, co dalej ;)

      Usuń
    4. No, dokładnie. Reguły jako pewne wskaźniki, ale niekonieczne wytyczne, można tak powiedzieć. Drogowskazy, ale nikt Cię nie zabije, jak ich nie posłuchasz i znajdziesz sobie inną drogę, może trochę naokoło, a może trochę na skróty:)
      Bo takich dzieł jest pełno, w sumie:) A Dalajlamę warto poczytać, bo jednak ma dużo do przekazania, zresztą...nic dziwnego :D
      A może trzeba pozwolić nieraz się pozbawić tego kontaktu i lecieć za swobodnym przepływem myśli właśnie? A mi się właśnie zdawało, że większość osób z tym właśnie nie ma problemu :D
      Dokładnie. Bo zmuszanie jakiekolwiek ma to do siebie, że ludzka natura chce robić na przekór całkiem.
      Nie no nie przesadzajmy, też samo Yule nie ma takiego rozmachu jak choćby Beltaine :D I doskonale to rozumiem. Ja właśnie nie wiem, czy tego dnia nie będę u teściów i...powiedzmy, że nie patrzą na pewne rzeczy przychylnie ( do dzisiaj twierdzą że satanizuję im syna :D) i nie chcę do końca ich drażnić, wiadomo. Tak samo jak jestem w Poznaniu, nie mam swojego miejsca do końca...najlepiej u siebie w domu, bo jednak...powiedzmy, że dla mnie pewne miejsca tam, skąd pochodzę mają dodatkową moc. Sentymentalizm, a może po prostu urok bagien:)
      No dla mnie Samhain w tym roku było....wyjątkowe, powiedzmy w ten sposób. Spokojne, ale jednak wyjątkowe, bo ostatnie z Kordianem. Można rzec, symbolicznie przecież.
      Bo Wicca pozwala na dowolność. No chyba że wpakujesz się w Coven spaczonych aleksandryjczyków i będą prali ci mózg :D

      Usuń
  8. Aż się uśmiechnęłam :) Ja sobie tak myślałam, że my się może jakichś znaków doszukujemy... ale ja w nie tak po prostu mocno wierzę. Wierzę, bo one dają siłę jednak. I pozwalają później spełniać małe cuda i nucić pod nosem weselsze piosenki. Pozwalają uśmiechać się do bezchmurnego nieba i wierzyć, że nie jest się w tym wszystkim samemu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to będę częściej tak pisać, bo chcę, byś się więcej usmiechala :) a na serio to nawet wyjdzie na korzyść bloga, bo ostatnio to tu wiało tylko smutkiem i "żalem", ileż tak można...?
      Bo znaki istnieją i to wcale nie jest źle, że się ich doszukujemy... zresztą, może trzeba to inaczej określić. Bo to wszystko my mamy na wyciągniecie ręki, więc szukanie w dosłowności to jest troszkę... desperacja. A my to po prostu dostrzegamy, bo wierzymy, nie ma w tym ani większej filozofii, ani tym bardziej zwariowanego zachowania :)

      Usuń
    2. O, to się przyda Kochana moja! :* To tak jak u mnie, widzisz... fakt faktem, ile można. To jest dołujące nie tylko dla nas samych, ale też dla czytelników, jak zauważyłam.
      Otóż to :) Lubię widzieć te znaki :) Tak samo, jak dzisiaj podczas strasznie ryjącego banię wykładu zamyśliłam się, pomyślałam, że mijają 4 tygodnie od śmierci Indiego, spojrzałam w okno, a tam chmara kruków... Wszędzie te kruki... Ten jego symbol. I jak tu nie wierzyć? :)

      Usuń
    3. Dla Ciebie wszystko, Skarbie :*
      No tak, wiesz to w sumie nasze blogi i możemy pisać na nich, co chcemy, tym bardziej jak czujemy, że nie mamy z kim porozmawiać o trapiących nas sprawach, a lepiej wyrzucić to z siebie niż tłamsić, ale też... no fakt, to kradnie z naszych czytelników energie na swój sposób, tym bardziej jak jest seria takich depresyjnych notek... w końcu już nawet nie wiadomo, czy lepiej napisać "Przykro mi. Jestem z Tobą.", czy w ogóle nic nie pisać...
      Cztery tygodnie... nie wiem czemu, ale w tym przypadku mam wrażenie, że to już lata minęły... ale sama niedawno wpadłam na jedną z jego notek - tym razem nie celowo, może przez to, że nie czysciłam od dawna historii i jak chciałam wejść na gmaila to mnie wpakowało na Jego bloga... może w tym też jest jakiś cel, bo wyświetliła mi się jego notka o tym jak skończył 10000 dni... i taka mnie myśl uderzyła, że może to jego obecne wcielenie było pewnego rodzaju niezwykłym stanem przypominającym sen... że to 27 lat z hakiem, ponad 10000 przeżytych dni... nosz, jak nic mi się znów zaczęła łamigłówka jego życia układać... Ale to ja, mam czasami tego typu "fazy" na duchowe przemyślenia :p
      I ja wczoraj też kruka widziałam *.* jeszcze w dodatku w trakcie mojego powrotu z miasta, gdy stwierdziłam, że nie chce mi się marnować kasy na bilet, przejdę te 5 km piechotą... z jakimś 4-6 kilogramowym bagażem książek, które raz po raz chciały mi wyskoczyć z i tak podartej reklamówki... i właśnie jak zobaczyłam tego kruka to nawet się nie zdziwiłam, nie zachwyciłam - po prostu powiedziałam do Niego, iż jakkolwiek komicznie teraz wyglądam, ma się ze mnie nie śmiać :D

      Usuń
    4. I vice versa :*
      Dokładnie. Tym bardziej, że nie wszyscy są w ten temat... wdrożeni i o nich też trzeba po prostu pamiętać. No i druga sprawa, że każdy cierpi na swój sposób. Choć z drugiej strony, tak, jak mówisz, mamy do tego wszystkiego święte prawo. Ja osobiście (Ty pewnie zresztą też) nieraz jeszcze wspomnę o Indie'm. Zreszta... ja planuję wspomnieć o nim w najbliższym poście, ale za dużo zdradzać nie chcę, zrobię to jutro, kiedy minie miesiąc. Tak sobie wymyśliłam i tego się trzymam, chcę spełnić poniekąd jego wolę i Ty kochana moja też poniekąd będziesz mogła wziać w tym udział. Ale o tym jutro, albo może już po północy :)
      Też jakiś czas temu trafiłam na tego posta. Mi w ogóle wydaje mi się, że całe jego zycie było cholernie symboliczne jakoś tak. I w sumie chyba dobrze mi się wydaje, bo tak przecież było. Mówi o tym też jego ostatni post przecież, zupełnie, jakby wiedział, zupełnie, jakby czuł, cholera.
      Hahaha wcale się nie dziwię i prawidłowo! Może pomyślą o nas obu, że jesteśmy trzepnięte i gadamy z krukami, ale co tam :) Też mówię do Indiego czasem: "tak, juz możesz się ze mnie śmiać!" A wiesz, co jest najśmieszniejsze? Że ja dokładnie nieraz wiem, co on by mi powiedział. Tak, jakby stał się jakimś drogowskazem po śmierci.

      Usuń
    5. Wiesz, jeszcze z tym byciem wdrążonym w ten temat to pół biedy... bo przecież możemy mieć w gronie naszych blogowych przyjaciół osobę, która straciła kogoś bliskiego i owszem, jest wtedy przykro, ale też można... hm... łatwiej wspierać? Bo w pewnym sensie, mamy trochę "świeższy" umysł, myśli nie przysłonięte mgłą żałoby czy tęsknoty. A przypadek Kordiana to inna sprawa i fakt, każdy cierpi na swój sposób, więc... no, cięzka sytuacja po prostu. Jestem pewna, że o Nim wspomnę tutaj czasami, ale też nie chcę przesadzać, żeby potem nie wyszło, że robię tym dla niego coś w rodzaju "pomnika", bo przecież on tego nigdy nie chciał, ani tez nie chcę się desperacko czepiać tego piątego listopada i wiesz, co roku lub, jeszcze lepiej, co miesiąc "płakac" tutaj, bo Go jeszcze sprowokuję i mi komputej rozwali czy coś ;P
      Ale jestem niesamowicie ciekawa, co wymyśliłaś, Skarbie. I coś czuję, że moje postanowienie o nie pisaniu tutaj do 20 grudnia runie z chwilą, gdy do Ciebie wpadnę jutro (lub jeszcze dzisiaj, w końcu "Twoja" północ to u mnie jeszcze 23.00 ;)), ale co tam, myślę, że poświęcenie będzie warte ;*
      Bo wiesz... on był zmęczony. I pisał nam to praktycznie w każdej notce, tylko... Dla mnie to nigdy się z Nim nie łączyło - takie zakończenie Jego historii. Temu jak mu pisałam komentarze z przesłaniem "Dasz radę" to nie dlatego, że sama desperacko chciałam w to uwierzyć, tylko... nosz, ja byłam pewna, że on da radę. I w sumie dał radę, nie fizycznie, ale myślę, że tymi ostatnimi myslami w tym życiu musiał czuc się pewny, że zrealizował już wszystko tutaj, co miał zrealizować, był już pewny, że wszyscy jego bliscy poradzą sobie bez niego... Przecież mógł odejść w październiku... i wiesz, czasami zastanawiam się... My tak ten listopad przeklinamy, a czy październik był lepszy? Przecież to w październiku On pod nóż poszedł, to październik był takim... miesiącem desperacji i niepewności. Bo On wrócił do nas po tych dniach kimania, ale ja myslę, że wrócił tylko dlatego, że nie był gotowy, miał kilka spraw do załatwienia. Wiesz, Kochanie tak jak i ja, że musimy sie oderwać od tego przyziemnego analizowania naszego życia.
      No bo to nasz Indie z tym niesamowitym duchowym sercem, które wciąż bije, żyje... i chociaż On teraz może robić, co tylko chce, to jednak dobro bliskich zawsze było dla Niego najważniejsze i tak jest i teraz. I co tam inni, my możemy się cieszyć z tego, że z nami jest - tak po prostu cieszyć się tą świadomością ;)

      Usuń
    6. Otóż to. Po prostu w tej chwili wszyscy byliśmy przyćmieni przez ten smutek, który każdego na swój sposób ogarnął. Kiedy przypomnę sobie pierwsze dni, kiedy pisałam, dzwoniłam do ludzi i tak bardzo potrzebowałam do nich wyjść... Każdy z nas tego potrzebował tak naprawdę. I nieraz ryczało się do telefonu. Ale to było jak katharsis.
      No i już Twa ciekawość zaspokojona pewnie :) Spoko, nie spieszy się, ale fajnie będzie, jak ten czas zasypiemy takimi pozytywnymi wpisami. Wiesz, jak ja to w nocy napisałam... i zamknęłam laptopa, może ja mam schizy, nie wiem. Szybko zasypiałam, bo byłam bardzo zmęczona. I on mi się jeszcze na takiej półjawie przyśnił, jak siada na brzegu łóżka i mówi: "Dzięki Asik, że to zrobiłas, no o to mi właśnie chodziło!" Zbudziłam się momentalnie, a potem momentalnie zasnęłam... z takim ogromnym spokojem. Jakbym w końcu zrobiła coś, czego Kordian naprawdę by chciał z mojej strony.
      Wiesz, dla mnie ten październik był mimo wszystko lepszy. Bo właśnie po jego operacji się z nim jeszcze bardziej zżyłam. Jak dostałam tego sms'a z jego telefonu (bo na jego nr cały czas pisałam, tylko Ida mi odpisywała), w którym wyzywał mnie, że mu cisnę od śpiocha i że się obudził... Jak ja się wtedy rozryczałam ze szczęścia... A później caaały czas rozmawialiśmy, wciąż przez moje zabieganie nie mogliśmy się spotkać, ale cały czas byliśmy obok siebie. Ja naprawdę wierzyłam, że najgorsze już minęło. I tylko pamiętam ten smutek, jak tydzień przed jego śmiercią miałam do niego wpaść z Agą na obiad, a on miał wtedy te badania i tak długo na nich był i wyszło w nich, że będą musieli drenować raczej. Jak dostałam tę ultra długą wiadomość z opisem wszystkich leków, badań i robienia sobie zastrzyków, to znów miałam kurewską ochotę go przytulić.
      Ale wiem. Zbyt przyziemnie wciąć myślę o tym, staram się, ale no... Sama wiesz :*
      Cóż, wiesz, on napisał mi w liście, że może być obok cały czas i że wszystko zależy ode mnie. A co do tego skojarzenia z krukami jeszcze... Dodał, że jedyna różnica polega na tym, że on już nie wędruje po świecie, a lata. Wreszcie w pełni lata... :)

      Usuń
  9. Cieszę się, że jesteś już w lepszym nastroju. :) Trzymam kciuki za egzamin. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, mam nadzieję, że do tego czasu tylko poprawię swoje nastawienie do życia tak, że napiszę to śpiewająco (dobra, może nie dosłownie, bo mnie jeszcze za drzwi wywalą) ;)

      Usuń
  10. ja wierzę w drobne rzeczy, drobne wydarzenia które gdzieś tam nas napotykają i dają nadzieję że będzie lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiara napewno jest tutaj istotna, bez niej można błądzić i błądzić wśród wielu oczywistych rzeczy ;)

      Usuń
    2. dokładnie, bez oparcia w takim przekonaniu pozytywności nie osiągniemy tego, co chcemy :D

      Usuń
    3. Dobrze, że jesteśmy tego świadome, teraz nic, tylko zastosować to w życiu ;)

      Usuń
    4. ech u mnie dziś ciężko z każdą zasadą... prawo jazdy oblałam

      Usuń
    5. Kurcze, niezbyt dobrze... ale nie poddawaj się, brnij wciąż naprzód!

      Usuń
  11. Super , że się podniosłaś i oby tak dalej.
    A co do zmian na blogu kobieta zmienną jest :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, nie narzekam na tą cześć swojej natury, przynajmniej w życiu nie wieje mi nudą :)

      Usuń