Tymczasem ja zabieram się za realizację celu tej zabawy, czyli opisaniu wspomnień, momentów, które przywołują uśmiech na moje usta. Wspomnienia są trzy, chciałam opisać cztery, ale cóż, jak zawsze się rozpisałam, nie chciałam już Wam truć na maksa, tym bardziej, że ostatnie wspomnienie jakoś nie pasowało mi do przedstawionej tutaj trójki.
Tak więc dołączam się do opieki nad ogniem, który został rozpalony przez naszą Asię, mimo że ja i ten żywioł to trochę niebezpieczna kombinacja. Ale co tam, niech i moje wspomnienia będą częścią tej niesamowitej zabawy.
Wspomnienie pierwsze // kwiecień, 2012 rok
Nareszcie przyszło nam się spotkać. Po kilku miesiącach pisania do siebie wiadomości na GG, później długich, kilkugodzinnych rozmów, kiedy to oboje dorwaliśmy w swoje łapska pakiet z Playa z darmowymi smsami i minutami – po tych wszystkich tygodniach w końcu udało nam się umówić na pierwsze spotkanie. Nie wyobrażajcie sobie oczywiście zbyt wiele, Kochani, bo P. od początku traktowałam jako naprawdę dobrego kolegę, a później zaczęłam mieć nadzieję, że nasze koleżaństwo przerodzi się w przyjaźń. Tak bardzo chciałam mieć przyjaciela…
I wiecie, to było takie niesamowite uczucie, gdy bez problemu rozpoznaliśmy się na przystanku autobusowym („formalnie” przesłaliśmy sobie wzajemnie po jednym zdjęciu, wykłócając się oczywiście przy tym, kto ma bardziej krzywego ryja), gdy tak przytuliliśmy się na przywitanie – wtedy po raz pierwszy uderzyła we mnie myśl, że właśnie znajduję się we właściwym miejscu, we właściwym czasie, z właściwą osobą. Kiedy w końcu skończyliśmy się witać, należało ustalić, co będziemy robić przez te kilka godzin. Naprawdę chciałam, by ten dzień był wyjątkowy… nagle przypomniałam sobie naszą ostatnią telefoniczną rozmowę sprzed trzech godzin.
- Masz piłkę?
P. wyszczerzył się, tym swoim charakterystycznym, zaraźliwym wręcz uśmiechem, pokazując mi jednocześnie swój błękitny, „lekko” ubłocony plecak.
- Chciałaś to masz, przecież obiecałem Ci, że przyniosę!
Tak więc nasze pierwsze spotkanie rozpoczęło się od wyprawy na boisko należące do technikum, w którym uczy się P. Do teraz pamiętam, jego wszystkie koszykarskie tricki, to jak trafił piłką do kosza 4 razy z rzędu, mając przy tym oczy zasłonięte moim szalikiem, podczas gdy ja – największa oferma piłki koszykowej, jaką widział świat – kaleczyłam dwutakty, prawie wybiłam piłką okno w jednej z klas, złamałam sobie paznokieć, kiedy próbowałam zaliczyć rzut za dwa punkty i jakoś tak wyszło, że sama sobie piłkę na głowę zrzuciłam, nabywając przez to guza w pełnej krasie. A P.? P. miał ze mnie ubaw po pachy – i to nie pierwszy raz tamtego dnia. Bowiem godzinę później ubabrałam się po kostki w błocie, a później zrobiłam z siebie jeszcze większą idiotkę, gdy, zachwycona malutkimi sikorkami bawiącymi się w kałuży, chciałam pokazać ten widok P., który wtedy rozmawiał przez telefon ze swoją mamą.
- P.! P., choć tutaj! Zobacz, jakie śliczne są te małe ptaszyny!
Chłopak, zaalarmowany moimi wrzaskami, w końcu odwrócił się we wskazywanym przeze mnie kierunku… i stanął jak wryty.
- Mój boże, z kim ja się zadaję!
- P., co Ty pier… - Nie dokończyłam tego i tak niezbyt kulturalnego pytania, bowiem sama odruchowo spojrzałam we wskazywanym przez siebie kierunku i momentalnie rozdziawiłam usta z zaskoczenia.
Zaklęłam, jednocześnie oblewając się rumieńcem po koniuszki uszu. Bo tak się złożyło, że sikorki sobie odleciały, a ja pokazałam P. pewne graffiti… graffiti przedstawiające wielkiego penisa.
Także od tamtej pory dla P. zawsze byłam per Ptaszyna, za co oczywiście rzucałam się na niego z pięściami, gdy tylko miałam okazję.
Taak, to była piękna przyjaźń – była, bo jednak na początku bieżącego roku coś zaczęło się spierdzielać… Najpierw P. zupełnie zamilkł, przez co zaczęłam się cholernie martwić – najpierw tym, że coś mogło mu się stać, a później, gdy odkryłam, że jak zawsze regularnie bywał na facebooku, zaczęłam się zastanawiać nad tym, co ja mu zrobiłam. A potem doszły pewne kłamstwa, informacje, których dowiedziałam się od naszej wspólnej przyjaciółki. Próbowałam ratować naszą przyjaźń, albo raczej to, co ja uważałam za przyjaźń. Bałam się znowu być sama. Bałam się wizji cichych nocy bez żadnych rozmów i milczącego telefonu. Ale w końcu tak się stało. Stwierdziłam, że nie będę się narzucać. Później miesiące łez, żalów, nazywania go dupkiem, a siebie idiotką… Aż w końcu mu przebaczyłam. Tak po prostu. Tak najwyraźniej miało być, a ja jednak mam wobec P. i tak dług wdzięczności: za te wszystkie rady, wspólne głupawki, nawet to wyzywanie się na żarty, każde spotkania i powierzone tajemnice… i fakt, że dzięki niemu zyskałam pewność, że jednak jestem zdolna, by być dobrą przyjaciółką… może tylko ze zbyt dobrym sercem, które za łatwo przywiązuje się do ludzi. A teraz po prostu myślę o tym człowieku ciepło i z miłością i właśnie szerokim uśmiechem na ustach. I dziękuję mu za to, że się w moim życiu pojawił, że jednak spełnił moje marzenie, bo w końcu miałam przyjaciela, tak jak tego chciałam. I to jest w tym wszystkim piękne, po prostu.
Wspomnienie drugie // grudzień 2013 rok
Okres, w którym, jako wolontariuszka Szlachetnej Paczki, miałam do wypełnienia niezwykle ważną misję – zadbanie o „moją” rodzinę i pokazanie im, że pomimo przeciwności losu, z jakimi muszą się oni zmagać, życie nadal jest piękne i pełne małych lub większych cudów.
Żeby zachować tutaj prywatność ludzi, którym pomagałam, napiszę jedynie, że była to czteroosobowa rodzina: Pani A., Pan Z. i dwójka uroczych chłopców: K. i drugi K. „chory” na autyzm. Byli to jedni z najcudowniejszych ludzi, jakich przyszło mi kiedykolwiek poznać i już po pierwszym wywiadzie, kiedy wracałam do domu, zmagając się z nieznośnym mrozem i wiatrem, w moim sercu panowała jedna wielka burza uczuć, dorównująca potęgą burzy myśli w moim umyśle. Nie mogłam pogodzić się z faktem, iż właśnie tacy ludzie o pięknych duszach, przepełnionych miłością sercach i niesamowitych osobowościach, muszą toczyć czasami nawet poważną walkę z przeciwnościami losu i niekiedy lękać się każdego nowego miesiąca, nie wspominając o dużo dalszej przyszłości, podczas gdy ludzie, mający dosłownie wszystko, narzekają na wszystko i wszystkich, nie doceniając zupełnie niczego.
Ale zamiast narzekać, postanowiłam dać z siebie 1000% i sprawić tej kochanej czwórce niesamowite święta. Nie było łatwo… klasa maturalna, próbne egzaminy, przedmioty obowiązkowe, fakultety, projekty z fizyki i chemii – wszystko pochłaniało tak ogromną ilość czasu, że niekiedy musiałam zarywać noce, by w pełni doprecyzować profil „mojej” rodziny, każdy szczegół, każdą informację, która mogłaby okazać się pomocna w szukaniu Darczyńców.
Ale udało się – Darczyńca znalazł się już po dwóch dniach od opublikowania opisu. I w przypadku tych ludzi się nie zawiodłam: ambitni, z dobrymi sercami, radośnie podchodzący do życia. Już samo wspomnienie naszych rozmów telefonicznych wywołuje u mnie uśmiech.
A w dniu, kiedy przyszło nam, wolontariuszom, spotkać się twarzą w twarz z Darczyńcami, a później zawieźć prezenty do rodzin… w moim przypadku rzeczywistość przerosła wszelkie oczekiwania, gdy okazało się, że „moi” Darczyńcy wykonali dla wybranej przez siebie rodziny prawie 20 paczek! Na dodatek Pan J. zaoferował się, że pomoże znaleźć Panu Z. znacznie lepszą pracę, oczywiście gdy ten zgodzi się wymienić z nim dane kontaktowe.
Pani A. na widok tych wszystkich prezentów rozpłakała się ze szczęścia. Bo owszem, wiedziała, że wtedy wraz z A., moją kompanką, odwiedzę ją i przywiozę obiecane prezenty… "Ale że aż 20? Za co?"
- Jesteś naszym cudem bożym, kochanie. Dzięki tobie nareszcie moja żona i chłopcy będą mogli spędzić niesamowite święta. Na pewno pomodlimy się za Ciebie i to nie raz!
Wiecie jak cholernie trudno było mi powstrzymać łzy, gdy usłyszałam od Pana Z. te słowa? Naprawdę mało brakowało, bo… jeszcze nikt nie powiedział mi czegoś tak pięknego.
I kiedy tak jeszcze siedziałam wraz z A. w skromnym, zimnym mieszkanku „mojej” rodziny, popijając herbatę, nagle A. ruchem głowy kazała mi spojrzeć w dół. I wtedy mój wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem małego K., chłopca z autyzmem, któremu najwyraźniej znudziła się zabawa puszkami z przecierem pomidorowym. Chłopczyk uśmiechnął się do mnie wesoło… po czym dotknął mojego policzka, a następnie położył główkę na moich kolanach. Wtedy to już nie mogłam się powstrzymać przed uronieniem łez, które po opuszczeniu kamienicy, płynęły już ciurkiem po moich policzkach.
Byłam z siebie tak cholernie dumna, szczęście promieniowało ode mnie ze zdwojoną siłą. Po raz kolejny w życiu przekonałam się, jak wielka radość może płynąć z dawania – o wiele, wiele większa niż z samego brania.
Wspomnienie trzecie // październik, 2014 rok
Ostatni poniedziałek października. Dzieciaki właśnie rozpoczęły swój drugi tydzień half-term holiday. Tamtego dnia zeszłam do kuchni około 9.00 rano, odruchowo wstawiając wodę na poranną herbatę. Nagle dotarło do mnie, że w domu jest coś podejrzanie cicho… zbyt cicho jak na dom mojej host family. Dopiero, gdy do kuchni zszedł Nathan dowiedziałam się, że zarówno Ethan jak i Victoria poszli na nocowanie do domu siostry mojej host, która mieszka zaledwie kilka kilometrów dalej.
Cóż, mi to osobiście bardzo odpowiadało, tym bardziej że dzień wcześniej wróciłam z Londynu prawie o 23.00 przez jakiś chaos związany z kursowaniem pociągów. Potrzebowałam więc kilku godzin ciszy i spokoju na podładowanie akumulatorów.
I kiedy późnym popołudniem wróciłam z długiego, ponad 10-kilometrowego spaceru, pełna nowej energii, nawet na zmaganie się z prasowaniem prześcieradeł, kiedy zrobiłam sobie duży kubek mleka z miodem i cynamonem, usiadłam w ciepłym salonie, chcąc przeczytać jeszcze raz notatki z ostatniej lekcji angielskiego, do moich uszu dobiegł odgłos natarczywego pukania do drzwi.
- Oho, ferajna powróciła – pomyślałam, nie mogąc przy tym powstrzymać uśmieszku cisnącego się na moje usta.
I faktycznie, w progu stał Fred z dzieciakami. Oczywiście Victoria na sam mój widok po prostu rzuciła się na mnie tak, że ledwo zdołałam po omacku odstawić kubek z mlekiem
- No cześć, Little Mama, jak tam ci minęło nocowanie?
Oczywiście jak Victoria otworzyła buzię to już zamknąć jej nie mogła (zresztą, tak mają wszystkie dzieci moich host). Słuchając jej i starając się zrozumieć jak najwięcej z tego wesołego paplania, spojrzałam z uśmiecham na jej brata, Ethana.
Chłopczyk odpowiedział mi również tym samym, po czym się do mnie przytulił… a ja poczułam gulę w gardle. Bo kto jak kto, ale Ethan jeszcze nigdy się do mnie nie przytulał. To Victoria jest tą, która bez względu na sytuację zawsze woła: „Martina, hug! Hug!”, Nathan to ten, z którym najlepiej mi się żartuje, czasami nawet do łez, a Ethan? Ethan to był najtrudniejszy przypadek z całej trójki. Niezwykle wrażliwy, nielubiący negatywnej krytyki, osoba, którą bardzo trudno jest się przekonać do siebie. Przez te kilka miesięcy nauczyłam się, że jeżeli coś dzieje się z Victorią to trzeba ją przytulić, choćby łzami i smarkami miała mi upaćkać ulubiony T-shirt, a Ethan to ten, którego trzeba zostawić samego w spokoju, a przytulanki to tylko u rodziców. Reszta ma "zakaz dotykania". I ja to zaakceptowałam, każdy w końcu jest inny. Jednak w gębi duszy chciałam trochę polepszyć moje relacje z ośmiolatkiem. Nie miałam jednak pojęcia, co takiego mogłabym zrobić. Przekupić go słodyczami? Pozwalać mu na więcej? Nie, nie tędy droga, tym bardziej, że Victoria to inteligentna dziewuszka i szybko wywąchałaby to i owo, żądając takiego samego traktowania. W końcu postanowiłam po prostu zostawić tą sprawę samą sobie, by rozwijała się z biegiem kolejnych dni, tygodni, miesięcy.
I kiedy tak teraz wspominam ten dzień… takie niesamowite ciepło wypełnia moje serce. I, co więcej, moje relacje z chłopcem naprawdę się poprawiły. Więc… chyba nie aż taka zła ze mnie „niania”…? Tak mi się przynajmniej wydaje.
No, to było na tyle, jeżeli chodzi o mnie, a teraz chciałabym nominować kolejne osóbki, które pomogłyby w podtrzymaniu ognia stworzonego przez naszą Blogową Przyjaciółkę. Zapraszam więc do podtrzymania tego niesamowitego ciepła w naszej cudownej blogsferze:
- Alicję
- Anonimową A.
- Emi
- Oironio
- Shadow
- Venus
Niech grudzień należy do nas!
;]
OdpowiedzUsuńŁadny uśmiech masz :p
UsuńWspomnienia są tylko Twoje i bardzo się cieszę, że się z nami nimi podzieliłaś :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że napisałaś wcześniej
UsuńTo było dla mnie ogromną radością - ta świadomość, że się nimi z wami podzielę :)
UsuńTo ja też się cieszę w takim razie :)
UsuńWe wspomnieniach najpiękniejsze jest to, że za każdym razem gdy je odgrzebujemy, smakują inaczej :)
OdpowiedzUsuńA wiesz, jest w tym dużo prawdy... nie sądziłam np. że będę się tak dobrze czuła po napisaniu tutaj o pierwszym wspomnieniu :)
UsuńMoże ulga po wyrzuczeniu tego z siebie? :) Najważniejsze, że pomogło.
UsuńW pewnym sensie... bądź co bądź praktycznie nikomu o tym nie mówiłam, góra wspominałam, ale to tak kilkoma słowami. Nie chciałam z siebie ofiary losu robić :)
UsuńDlaczego ofiary losu? :-) Przecież każdemu zdarzają się jakieś dziwne sytuacje, które - gdyby wydarzyły się parę lat później a my bylibyśmy odrobinę starsi, byłyby odbierane zupełnie inaczej :)
UsuńAkurat w przypadku tego pierwszego wspomnienia to myślę, że nawet z biegiem lat podobnie przeżyłabym tą stratę... podobnie, bo mimo wszystko staram się nad sobą pracować i prostować pewne przekonania itd. No, ale jednak... wiesz, jak człowiek komuś zaufa, odda jakąś tam czasteczkę duszy, serca, a potem ta osoba odchodzi no to jednak trochę boli.
UsuńA "ofiara losu" - po prostu nie chciałam tworzyć kolejnych gorzkich żalów :p
Domyślam się i wcale się temu nie dziwię :) Odejście przyjaciela tak czy siak wywołuje w nas niemiłe, smutne uczucia :( Ludzie są, a później ich nie ma. No i właśnie, ufasz komuś, bo na to zasługuje a tu wynika taka smutna sytuacja. Rozumiem ;P ja to jestem ofiarą losu od urodzenia, da się z tym żyć XD
UsuńNo, niestety, ale tak to właśnie bywa - brak smutku to raczej wskazywałby na to, iż dana osoba właściwie nie znaczyła dla nas aż tak wiele. A ja to od zawsze ufna osoba jestem... wręcz czasami naiwna i myślę, że jest to widoczne i niestety niektórzy czerpią z tego korzyści. Chciałam to w sobie zmienić, ale to wbrew mojej naturze tak nie ufać, nie przebaczać.
UsuńOczywiście, że da się, w końcu troszkę już takim trybem przeżyłam :p aczkolwiek mam czasami ambicję na bycie zwycięzcą, nie tylko ofiarą :)
Niby masz rację, ale z drugiej strony, skoro ona dla nas coś znaczyła, to my dla niej nie, skoro nas porzuciła? A jeśli już nie, to dlaczego tak to musimy przeżywać? :) To jest dziwne :) Ależ ja też tak mam, że do niektórych osób mam zbyt mały dystans i to tylko później na moją krzywdę wychodzi :)
Usuńale ja nie mówię o byciu ofiarą w życiu, bo tu jak najbardziej jestem za tym, by być zwycięzcą, ale chodzi o trylion głupich sytuacji, w które albo się wplątuję, albo z których znowu nie umiem się wydostać i tak czy siak jest do dupy :)
Dobrze powspominać :) Dobrze myśleć o tych dobrych rzeczach :)
OdpowiedzUsuńZawsze lepsze to od zawalania siebie jakimiś negatywnymi wizjami ;)
UsuńDokładnie :) Zazwyczaj myśli się o negatywach bo mają większy wydźwięk paradoksalnie od tych dobrych myśli, a powinno być odwrotnie :)
UsuńBo nagatywy to są zawsze z wymówkami połączone - a wymówki to banalnie mozna stosować w życiu... ale czy warto? Przecież możemy osiągnąć naprawdę wiele ;)
UsuńMożemy, ale ludzie wolą chyba robić z siebie nieszczęśników i tylko narzekać :P
UsuńSama do niedawna taka byłam, więc mogę napisać, że to po prostu wynika z lenistwa w dużej mierze :)
UsuńZ lenistwa? :) zawsze wydawało mi się, że z jakiejś przypadłości :P
UsuńWidzę, że też się wzięłaś za robotę, jeśli można tak powiedzieć. Asik miała świetny pomysł, te dobre myśli przydały się, przynajmniej mi dzisiaj, jak cholera:)
OdpowiedzUsuńCztery? Serio? U Asi mi to jakoś umknęło i się rozpisałam...bardziej jakoś :D No ale, chyba nie szkodzi. Zresztą, nie o ilość przecież chodzi a o....jakość. Choć, może to złe słowo, bo nie można oceniać jakości tego, co daje nam szczęście, co każdego z nas ogrzewa. Ale chodzi mi tutaj o pewne rozpisanie, nie powiem, postarałaś się :D
To piękne uczucie poczuć właśnie "jestem we właściwym miejscu, z właściwym człowiekiem", ba, może nawet można powiedzieć wtedy "Sobie jestem właściwa". To daje niesamowity spokój, a ten przecież właśnie szczęście przynosi. Tak mi się nasuwa przynajmniej.
Ptaszyna...cudowne miano, które dla mnie ma trochę inny wydźwięk. Ale samo to określenie...nie ma piękniejszego czasem dla człowieka:)
I nawet jak przyjaźń się kończy...to najważniejsze właśnie, że była. Czasem pewne spotkania nie mogą trwać w życiu wiecznie, ale mają nam coś od siebie dać. Niektórzy ludzie mają przemknąć wśród nas jak te wędrowne ptaki o któych nieraz ja z kolei słyszałam od swojego przyjaciela. O to może właśnie chodzi. O spotkania i o to też, czy nauczymy się dać odchodzić jakoś.
O Szlachetnej Paczce bardzo dużo słyszałam od pewnej znajomej ale...jakoś nigdy nie miałam okazji brać w tym udziału. Ale najważniejszy jest właśnie cel i może odkrycie tej radości dawania...być może, to po prostu jeszcze większe, nienazwane danie, bo przecież daje nam jeszcze więcej. Trochę pokrętnie, ale mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi :D
I nie, co to to nie, na pewno złą nianią nie jesteś :)
Należy oj, należy!:D
A no wzięłam się, wzięłam, tym bardziej, że mniej więcej wiedziałam o tej notce od wczoraj... w sensie, Asia mi zdradziła, że planuje coś zorganizowac na swoim blogu, także cierpliwie czekałam i proszę, ledwo sie obudziłam i już na jej blogu byłam, czytałam ;P Chwilę tylko zajęło mi wybranie tych wspomnień, które chciałam tutaj przedstawić, na szczęście dzisiaj zbyt dużo roboty nie miałam, także, gdy dzieciaki poszły do szkoły, miałam czas na tworzenie ;P
UsuńNie, nie! ;D Cztery to ja chciałam tutaj opisać... cholera, muszę jakoś inaczej to ująć, bo jeszcze kogoś z nominowanych w błąd wprowadzę ;D No, w każdym bądź razie, jak byłam w trakcie opisywania wspomnienia drugiego i zobaczyłam, ile mi ten tekst już miejsca w Wordzie zajął, stwierdziłam, że trzy to jednak wystarczy ;P A co do rozpisywania się, to ja już tak od kilku miesięcy... nie wiem, jak jeszcze niegdyś potrafiłam pisac notki na pół strony w Wordzie... teraz jak zaczynam pisać to końca nie widać... i to chyba ludzi odstrasza trochę, ale tam - mój blog, jak ktoś nie chce czytać, to jego wybór, przecież bić za to nie będę czy coś ;)
Wiesz, ja to wtedy bardziej uzależniałam swoje szczeście właśnie od ludzi. A właściwie od od niego, bo duszą towarzystwa to ja nigdy nie byłam (i w sumie nadal nie jestem), ale jak właśnie nasza przyjaźń jakoś tak rozkwitła to nie czułam się samotna, nie przeszkadzały mi samotne wieczory w domu i świadomość, że moja młodsza siostra to gdzieś zawsze wychodzi ze swoją "bandą", bo ja właśnie byłam świadoma, że jeszcze nocą pogadam z nim, albo trochę popiszemy. A to "poczucie właściwości", które dla samej siebie w sobie odnalazłam - to się stało stosunkowo niedawno, właśnie dlatego mu to wybaczyłam i tak jakoś... pozwoliłam odejść. Dałam sobie ulgę od tego w końcu.
Miano może cudowne, ale jednak ja byłam tak nazywana tylko przez to durne graffiti i połączone z nimi skojarzenia ;D Oczywiście, stały rytuał, on prowokował, ja połykałam haczyk i wychodziło, że mam sprośne myśli ;P I jeszcze teksty, że przynajmniej wie, jaką teorię zastosuję, kiedy będę musiała własnym pociechom tłumaczyć, skąd się biorą dzieci... ptaszki i gniazdka... no, niedoczekanie! ;D Ale okay, zbaczam zbyt z tematu.
Właśnie ja miałam kłopot z określeniem tego, czy można to nazwać przyjaźnią. Bo kiedyś ktoś powiedział mi, że "jak znajomość sie skończyła to trzeba się zastanowić, czy w ogóle coś było"... i mnie tak to trochę załamało, bo jednak lepsza była dla mnie świadomość, że miałam przyjaźń, niż fakt, iż sobie coś powymyślałam, karmiłam złudzeniami przez ten cały czas.
No, ale w końcu jakoś to sobie ułożyłam. Wedle tego, co czułam, co czuję nawet teraz, wedle wszystkich wspomnień, od pierwszej do ostatniej wiadomosci, które razem wymieniliśmy.
W moim miasteczku dopiero rok temu znalazła się osoba chcąca zostać liderem, która zebrała wolontariuszy i adresy rodzin. I mnie tak już na wstępie uderzyło, że to coś dla mnie, tego nawet potrzebuję. I nie pożałowałam, mimo że to czasami było naprawdę ciężkie, w końcu nie wiadomo było, na kogo sie trafi, trzeba było chodzić po najbardziej niebezpiecznych ulicach w mieście, znaleźć podejście do każdego człowieka z osobna. Ale właśnie to sprawiało, że naprawdę miałam ogromny powód do bycia dumną z samej siebie, co wtedy naprawdę rzadko mi się zdarzało. I jeszcze ta rodzina... mam wrażenie, że nie bez przyczyny na tych ludzi trafiłam. Zresztą, nawet to nie wrażenie, oni się po prostu mieli pojawić w moim życiu. I jestem szcześliwa, że ja sama stałam się malutkim epizodem w ich historii ;)
No, ja mam nadzieję, aczkolwiek nigdy nie sądziłam, że ja z dziećmi będę się dogadywac, to raczej bardzij do mojej siostry pasowało, ona zawsze na maluchy jak magnes działa... i na zwierzęta ;P Także... no, jestem zadowolona, że chociaż się mnie nie boją, mimo że czasami zdarza mi się pokazac im, że czasami nie ma ze mną żartów, oj nie ma ;P
No to ja nie wiedziałam, mnie zaskoczyła w sumie tym wpisem :D I nominacją w sumie też bardziej jeszcze. No ale, napisałam co miałam. I w sumie nie wiem jak liczyłam, ale tam było i tak 4 :D Mimo że Cię źle zrozumiałam, to i tak nie popełniłam błędu :D
UsuńI rozumiem cię całkiem, może dlatego, że straszna za mnie gaduła, wiecznie wodę leję, mam zawsze jeszcze coś do dodania i zmieszczenie się na 2- 3 stronach w Wordzie to nieraz dla mnie prawdziwe wyzwanie, jak mi się jakiś temat wkręci...ale zawsze to miałam. Na maturze, a pisałam rozszerzoną, pisałam maczkiem i mi i tak prawie arkusza zabrakło :D
I co to ma odstraszać? Im więcej tekstu tym właśnie nieraz lepiej, ja na przykład lubię takie długie wpisy, z których coś wynoszę, wolę to niż nieraz parę zdań od niechcenia. Jak ktoś nie lubi czytać długich wpisów to jego sprawa ale...blogi od czytania są też w dużej mierze, no nie?:D
Wiesz, w pewien sposób nasze życie, szczęście jest zależne od innych ludzi...ale nie w taki prosty sposób, jak wielu sądzi. Takie myślenie o bezpośrednim uzależnieniu szczęścia od drugiego człowieka chyba często po prostu wprowadza nas w jakiś błąd i właśnie czyni nieszczęśliwymi, wręcz...czyni niewolnikami własnego przywiązania. A tak chyba nie powinno do końca być. Ale...trudno z kolei w takie coś nie popaść, jeśli po prostu nam na kimś zależy.
A mnie aż dziwi, że duszą towarzystwa nie jesteś. Serio. Bo mi się tutaj ( tak wiem, to tylko niby komentarze i tak dalej) bardzo dobrze z Tobą choćby "rozmawia" w ten internetowy sposób, masz cholernie dużo do przekazania mam takie wrażenie...i aż dziw. Ale to też kwestia natury, pewnych innych zachowań niż tylko tego, co mamy w głowie i sercu, zdaję sobie sprawę.
Ptaszki i gniazdka...przypomniałaś mi podstawówkę. I nie lepiej nie pytaj czemu :D
A ja nie uważam, że jak coś się kończy, to nie było na przykład miłością czy przyjaźnią. Jak widać, po prostu spełniło nieraz swoje zadanie i się skończyło, nie znaczy, że nie było prawdziwe. To jakby nieraz powiedzieć skoro człowiek umarł to tak naprawdę nigdy nie istniał. A tak przecież nie jest, no nie?
I ta duma właśnie nie była bezpodstawna:) Bo to nie jest pustke pseudopomaganie, ale człowiek musiał dać coś od siebie. Więc to godne podziwu na swój sposób:)
No ja w ogóle dzieci się...boję. Wolę opiekować się ludźmi starszymi albo chorymi. Nie to że nie lubię dzieci jakoś, wiesz, nazywam potworami ale...nie mam podejścia. Dzieci nawet mnie lubią ale...nie, nie, nie :D Pewnie dlatego nie chcę swoich.
Bo czasem pokazać pazurki każdemu trzeba:D
No to Ty miałaś niespodziankę ;D I jeszcze trafiłaś z tymi czterema idealnie, także jest dobrze ;P
UsuńNo to piona: zarówno za to bycie gadułą jak i rozszerzenie z polskiego ;D Aczkolwiek ja nie wiem, co ja tam robiłam... wodę lałam, ot co ;D W każdym bądź razie, temat z rozszerzenia był w tym roku nawet łatwiejszy niż z podstawy. Ja nic a nic się nie przygotowywałam do tej matury, bo miałam plany, które tego egzaminu nie wymagały. Ale jak pisać zaczęłam to nie mogłam skończyć. I jak już byłam bliżej końca arkusza pomyślałam sobie, że luz, mam jeszcze brudnopis w zapasie czysty... ale coś mnie tknęło, by zapytac się babki z komisji, czy moge go użyć... i dupa, nie mogłam ;D Ale jakoś zaczęłam wyjeżdżać poza marginesy, robić malutkie odstępy między słowami i udało się ;P
Wiesz, u niektórych takie krótkie posty ładnie wyglądają. Jak oczywiście widać, że jest to styl pisania danej osoby, a nie pisze tak krótko, bo może myśli, że właśnie jak notka krótka to więcej osób skomentuje, bo wygodniej jest dobrnąc do końca - przypuszczenie bazujace na moich przekonaniach z początków przygody z blogiem, także tego ;). No, ale fakt, blogi to nie lektury szkolne (nawiasem mówiąc, do nich nigdy nic nie miałam, tylko "Lalki" i "Potopu" nie przeczytałam do końca ;P ), nikt do czytania nie zmusza ;)
Cóż, człowiek jest z natury istotą społeczną, więc jest w nas ta potrzeba kontaktu z drugą osobą... ale niektórzy to lubią sobie ze skrajności w skrajność skakać. Właśnie to przywiązanie to taka pułapka... bo przecież nie ma nic "na zawsze", przynajmniej nie w tym czysto fizycznym sensie. Niestety częśto nawet nieświadomie mylimy pojęcie posiadania z byciem z kimś (lub czymś).
Jej, już mi tak nie słodź, bo się popsuję ;D Ale na serio, myślę, że ma na to trochę wpływ fakt, że mieszkałam w małym miasteczku przez te prawie 19 lat swojego życia, w rezultacie od przedszkola aż po liceum w moim życiu byli ci sami ludzie. A ja byłam trochę surowiej wychowywana niż moje młodsze rodzeństwo, moja Mama była wtedy inną osobą, po prostu "tresowała" mnie tak jak ją tresowali w dzieciństwie. Oj, do dzisiaj pamiętam tego skórzanego pasa... Ale dobra, nie o tym miałam. W każdym bądź razie jak mnie zapamietano jako tą grzeczną, poukładaną, z dobrymi ocenami, tak pozostało do końca. Gdy w liceum po raz pierwszy poszłam na "ognisko" i upiłam się piwem, ani trochę nie zmieniło to mojego wizerunku - wciąż ja byłam ta grzeczna, cudowna tylko wtedy, gdy pożyczę notatki, dam odpisać zadanie czy pozwolę być ze sobą w grupie na polskim. Ale nikt mnie nie chciał poznać bliżej, tej prawdziwej mnie, którą chociażby jestem tutaj. A ja jakoś tez tak... cóż, lubię przebywac z ludźmi, lubię imprezować, lubię zrobić coś szalonego... ale nie muszę. I nie jest mi z tym źle, ani trochę ;) Bo wiem, że przyjdzie czas, gdy więcej ludzi pojawi się w moim życiu - oczywiście, gdy wdrążę odpowiednią mantrę ;)
Okay, nie pytam, aczkolwiek jestem bardzo ciekawa. ;D
Wszystko jest po coś, ma swoje miejsce i czas. Nie wiem, czemu ludzie przywykli wysuwać tak smutne wnioski, kiedy one powinny być jakąś nauką motywującą do działania, wiary, a nie dobijania siebie jeszcze bardziej.
Tak, to prawda, im więcej z siebie dajemy, tym większa jest ta wewnętrzna satysfakcja. A mi to nawet sprawiało większą frajdę niż WOŚP, w którym aktywnie uczestniczyłam, odkąd tylko mogłam ubiegać się o miejsce wolontariuszki.
Kurcze, tak w ogóle nie chcesz mieć dzieci? Znaczy, nie będę naciskać czy coś, bo to Twój wybór. Zawsze lepiej nie chcieć mieć dzieci i się tego trzymać, niż starać się o nie na siłę, pod presją otoczenia, a potem to wszystko odbija się na matce i na tej istotce, a to już jest naprawdę przykre. Ty jeszcze pisałaś o swoich kłopotach zdrowotnych. To przez to tak mniej więcej, czy to ma głębsze podłoże? Oczywiście, nie musisz odpowiadać, możesz napisać "bo nie", zrozumiem.
Ja to bardziej "wokalnie" działam, bo mam donośny głos, więc jak go jeszcze w emocjach podniosę to już naprawdę znak, że coś jest nie halo ;D
No właśnie, mam 4, nie wiem czemu jak pisałam u ciebie, to mi się wyświetliło, że mam 5 :D No w chuj nie ogarniam, ale mniejsza :D
UsuńA co w ogóle miałaś na maturze, jaki temat? Bo ja się nie orientuję. Ja pamiętam, że nam dlali fragmenty Myśliwskiego, "Traktat o łuskaniu fasoli". W ogóle....do pisania matury z polskiego nie można się chyba jakoś wielce przygotować, albo piszesz i masz do tego jakiś dryg, albo nie, prosta sprawa. Można tylko lekturki powtarzać i tyle :D
I nie no jasne, niektórzy pięknie, treściwie zawierają pewne rzeczy, czasem jedno zdanie mówi więcej niż pierdylard takich zdań. Nie twierdzę że nie. Ale właśnie nic z musu, ani zmuszanie się do innego pisania nie ma sensu, ani czytanie na siłę:) A ja przeczytałam wszystkie lektury w sumie, oprócz Nie-boskiej komedii, bo zgubiłam książkę, a potem nie chciało mi się do tego wracać, o dupy nie urywało :D
Może nieraz chcemy posiadać właśnie przez lęk utraty, zapominając, że tak się nie da. Znaczy, chodzi mi o to, że jednak wpojono też nam pewne ułudy, wpojono nam pewne idee i się ich kurczowo trzymamy, choć nieraz nie mogą wręcz mieć pełneo zastosowania w rzeczywistości.
Zresztą, ja zawsze miałam problem z ideą posiadania jako takiego, jakiejkolwiek istoty. No bo jak tak ma niby być? Bez sensu całkiem, czemu jedna strona ma być jakąś górą- bo posiadanie zawsze przecież wartościuje. A jak można istotę jakąkolwiek wartościować? Tego pojąć nie potrafię.
Nie słodzę, mówię jak jest :P W sumie, też jestem z małego miasta, ze wsi prawie ale...mi się wiecznie dupa darła, jak to mówiła moja mama :D W sensie, stale szukałam nowych ludzi, wyjeżdżałam sobie, uciekałam z domu wręcz i poznawałam. Jakoś tak samo wychodziło. Nowych doznań potrzebowałam i kontaktów. Ale to też robi swoje, że mnie jakoś specjalnie nie tresowano. Ja byłam ta młodsza więc....miałam już przetarty szlak.
Ale skórzany pas brzmi strasznie.
I rozumiem o co chodzi. Na pewno nie ma sensu hm....powiedzmy, że szukanie prawdy w niektórych więzach na siłę, a może nawet ich tworzenie. Na wszystko przyjdzie pora i czas. A czasem nawet nie zauważamy, że już coś trwa:)
Nie nie, nie dopytuj i tak :F
A na WOŚP też biegałam. I w sumie....tak jak patrzę nieraz na praktyki jakie miałam, w hospicjum i tak dalej...tak sobie pomyślałam, że ja już swój rodzaj wolontariatu może i tak jakoś "odrabiam" nieraz:) Znaczy, nie wiem czy wiesz o co mi chodzi.
Tak w ogóle, nie chcę mieć dzieci. Nie mówię, że mi się to nie odmieni, ale póki co mówię zdecydowanie nie. Nie czuję się ( w sumie nie czujemy, bo to wspólna decyzja) na tyle odpowiedzialni, nie mamy takiej potrzeby jakiejś głębszej, większej miłości, duchowej....nie chcemy dzieci i już. Doszłam do tego zanim dowiedziałam się, że i tak bym miała z tym problemy, więc może...dobrze się złożyło. I moje problemy zdrowotne to problemy hormonalne po prostu. Nie mam tarczycy, mam świrującą przysadkę mózgową, nie mam czynnego jednego jajnika już. Jakbym teraz jakimś cudem wpadła, to i tak 80% że poronię, w najlepszym wypadku.
A, wrzeczysz jak ja :D
Taka tam mała faza jeszcze nikomu nie zaszkodziła ;D
UsuńHm… ja wybrałam temat, w którym miałam porównać obrazy miasta na podstawie opowiadania B. Schulza "Sierpień" i powieści "Zły" L. Tyrmanda. Drugi to coś tam o miłości było, ale to nie dla mnie – jakoś w tego typu tematach nawet porządnie wody lać nie potrafię ;P
Ja to nawet lekturek nie powtarzałam z własnej woli, bo miałam na bieżąco powtórki na lekcjach z podstawy, a ja wolałam poświęcić się kombinatoryce i zadaniach na dowodzenie z matematyki, które mnie na maksa irytowały nie dawały spać po nocach ;P
Ja nie wiem, jak można blogi na siłę czytać ;D Chce się poznać blogera i jego perypetie, to się czyta, jak się nie chce to kilka się "krzyżyk" w prawym górnym roku i do widzenia... ale że na siłę? Masochizm ;D Ja Nie-boską musiałam przeczytać, bo... byłam wyjątkowo niegrzeczna na lekcji (czytaj, przez koleżankę ogarnęła mnie głupawka jak po zażyciu jakiś prochów rozweselających ;D ) i polonistka, która przez 3 lata nie wzięła mnie z zaskoczenia do odpowiedzi, zagroziła, że na następny dzień mnie z tego przepyta ;P Więc poświęciłam te kilka godzin na przeczytanie tego dziadostwa... a ona i tak sobie inną ofiarę wybrała (bo przecież większa frajda to danie komuś bani niż mi piątki ;)).
Wiesz, może osobom z niskim poczuciem własnej wartości takie posiadanie jest na rękę - bo będą m i e ć kogoś, w kim zaczną pokładać te swoje nadzieje na podwyższenie własnej samooceny... Ale właśnie te idee, które nam wpaja się właściwie od małego, które w końcu zaczynamy kodować w naszych głowach, gdy na dobre "rzeczywistość" pozbawi nas tej swobody i otwartości na świat, którą posiadają małe dzieci - one stoją jakoś za tym, że człowiek nawet czasami nieświadomie wartościuje, przykleja etykietki.
Młodsze rodzeństwo właśnie ma trochę łatwiej, jeżeli chodzi o ten przetarty szlak. Ja sama... nie wiem, coś mi się poblokowało, jeżeli o ludzi chodzi. Może to przez to, że w podstawówce byłam jako tako ofiarą przemocy (tej na tle psychicznym nie fizycznym), w gimnazjum to pod koniec z paroma osobami zaczęłam się dogadywać. I chociaz w liceum miałam jako tako szanse, by "zaistnieć" w towarzystwie, to jak po tych 8-10 godzinach wracałam do domu to po prostu chciałam tego swojego... domowego azylu. Z imprez najlepiej wspominam osiemnastki, może dlatego, że byłam zapraszana przez ludzi, z którymi uwielbiałam spędzać czas, ale jak przychodziło do jakiś eventów typu "ognisko"... takie miałam uczucie, że tam "nie należę", po prostu.
A no, groźnie… Na szczęście potrafiłam jakoś taki terror zrobić, że jak już obrywałam to nie musiałam spodni zdejmować.
Może dlatego, że czasami na siłę czegoś szukamy, zupełnie zamykając się na to, co tu i teraz...? ;)
Dobra, milczę ;D
Domyślam się, domyślam. I w sumie... to "odrabianie" jest też dla nas, jakkolwiek to czasami ciężkie jest, bo ja np. w hospicjum byłam może 3 razy i nie dałam psychicznie rady dalej. Może kiedyś, gdy oswoję się jakoś z tematem śmierci i cierpienia to podejme się tego raz jeszcze.
Młoda jesteś, masz przed sobą jeszcze czas - wiem, bardziej banalnych słów napisać nie mogłam. Do tego te kłopoty hormonalne... kurcze, jakkolwiek to zabrzmi... może to sobie przyciągnęłaś jakoś? Nie, żeby coś, ale pamiętam jak jeszcze przed wyjazdem do UK zapierałam się, że ani nigdy za mąż nie wyjdę, ba!, do łóżka z nikim nie pójdę, dzieci tez nie będę miec, a Mama mi powiedziała, że mam uważać, bo jeszcze Prawo Przyciągania zadziała i faktycznie ani dzieci miec nie będę, ani dobrych relacji z facetami. Ja oczywiście miałam to wtedy w dupie... do momentu, aż zaczęły mnie jajniki boleć i się wystraszyłam nie na żarty... Ale z tymi jajnikami to po prostu odbijają sie problemy z moją kobiecością. Sama mam pewne kłopoty z gospodarką hormonalna, ale moim wiekszym utrapieniem jest zespół jelita drażliwego, którego sam sobie "sprezentowałam".
Ano, jak mnie matka natura takim głosem obdarzyła to sie drę, przynajmniej mam pewnośc, że każdy dobrze mnie usłyszy ;D
A, to słyszałam że był taki, faktycznie! Ja mam wrażenie, że mi by oba podpasowały, już sobie przypominam:) Pewnie jak to ja przez długi czas miałabym problem z wyborem, siedziałabym nad tym arkuszem a zegar by sobie tykał :D
UsuńJa się strasznie cieszyłam, że byłam ostatnim rocznikiem, który nie zdawał matmy na maturze...ale moja ulga była przedwczesna, bo potem matma dopadła mnie na studiach :D
Wiesz, niektórzy chcą być chyba nieraz na siłę popularni i walą te komentarze gdzie się da, nie czytając postów nawet, licząc na rewanż, przelecą parę zdań i coś tam klecą i tak dalej :D Więc czytają coś tam na siłę, bo to jakiś dziwny fejm ma ich niby dopaść i tak dalej :D
Miałaś groźną polonistkę, jako i ja?:D
Ale nadal, mieć kogoś, posiadać to po prostu ułuda. Fakt, że na pewno poczucie własnej wartości nie jest tu bez znaczenia, tak samo jak pewna presja społecznego podejścia ale...potem wiele osób może się rozczarować, mogą ich pewne rzeczy bardzo boleć..ale to chyba nie tylko w tej kwestii, co?
Etykietki mają nawet swoje uzasadnienie biologiczne, w sumie...ale można być po prostu choć trochę ponad to. Tylko tu pojawia się jedna rzecz- do tego trzeba trochę wysiłku. A komu chce się wysilać tak naprawdę?
Dokładnie. Bo już znasz pewne ścieżki nawet obserwując, można się no...wzorować. Ja nie powiem, właśnie na siostrze się swojego czasu bardzo wzorowałam. Nie mówię że to dobre, ale nie mówię też, że złe. Czasem tak łatwiej wpaść potem na coś "swojego". Najstarszy zawsze ma najtrudniej. Mówi się też, że młodsze dzieci mają właśnie łatwiej w kontaktach międzyludzkich, bo od małego muszą z kimś się ścierać, współdzielić i tak dalej. I jakoś...potwierdzam, choć jasne, nie jest to żelazną regułą, jak chyba nic w tym świecie nie jest :)
Może po prostu jakoś to nie byli "twoi" ludzie do końca w tamtym momencie życia? A może po prostu...cóż, każdy ładuje bateryjki po swojemu. Właśnie nieraz trzeba odpocząć też od ludzi, a nie wszystkie grupy że tak to ujmę potrafią to zrozumieć do końca. I pewnie też pewne traumy robią swoje, jak się obrywało w tamtym wieku, to potem trudniej wyjść do ludzi, nic dziwnego cholera.
Wszystko możliwe:)
Tak jak pisałaś u mnie0 do pewnych rzeczy czasem trzeba dojrzeć. A niektóre nigdy nie będą dla wszystkich i to też jest w porządku:)
Wiem że mam czas przed sobą, ale tu nie o to chodzi:) Znaczy, nie wiem czy mi się nie odmieni, jasne, ale póki co nie chcę po prostu:) I wszystko możliwe z tym przyciąganiem chociaż tutaj....to jest po prostu w dużej mierze genetyczne. Choćby ta tarczyca, wszystkie kobiety w mojej rodzinie na to chorują oprócz siostry ( ale przedtem tego nie wiedziałam) a u mnie się skumulowało z pokoleń, jak i inne rzeczy. Ale nie przeczę, wszystko możliwe tutaj. Zresztą, jakoś się jednak żyje, każdy ma coś do narzekania :D
W sensie, przez twoje uwielbienie do słodyczy etc?
Przede wszystkim dziękuję za nominację :) Dzięki temu przypomniałam sobie o tylu miłych chwilach. :)
OdpowiedzUsuńNie ma sprawy, Kochana :) Zawsze lepiej zawalić umysł tymi pozytywnymi wspomnieniami, których piękno może przelać się wciąż na nasze codzienne życie, niż uciekać w te negatywne myśli :)
UsuńDokładnie tak, a to drugie niestety często mi się ostatnio zdarza...
UsuńTrzeba się jakoś tego pozbyć, nie możemy marnować na to naszego życia - w końcu naprawdę wiele możemy osiągnąć, ale trzeba miec odpowiednie do tego nastawienie ;)
UsuńJak zwykle powiedzieć łatwo, trudniej przełożyć na rzeczywistość. :)
UsuńWiesz, ja myślę, że trudność polega na wyzbyciu się pewnych barier, które powstały w naszych głowach i w jakimś stopniu nas blokują. Bo cóż, to taka "walka", gdzie obie strony są naprawdę czynne, bariery działają w ten swój sposób, a my próbujemy je obalić. Ale gdy się to w końcu udaje to myślę, że życie diametralnie się zmienia, nasze nastawienie również :)
UsuńMoże tak jest. Ale i tak nie wyzbędziemy się tych chwil zwątpienia, które czasem nas nachodzą, możemy jedynie ograniczyć ich częstotliwość. :)
UsuńWiesz i takie chwile są w pewnym sensie potrzebne, bo dzięki nim możemy odkryć, że... no, możemy jednak działać i starać się o to szczęście... a właściwie to dostrzeżenie tego szczęścia, bądź co bądź ono jest w nas :)
UsuńPo prostu w życiu nie może być za dobrze, bo byłoby nudno. :)
UsuńŻycie napewno na nudę nigdy nas nie skaże, co to to nie :)
UsuńNo tak, tego ja też jestem pewna. :)
UsuńZ tą pewnością już masz duży progress :)
UsuńMyślisz, że to ma aż takie znaczenie? :)
UsuńDziś tyle tych wspomnień. U Ciebie, u Asik. Aż zaczęłam zastanawiać się nad swoimi.
OdpowiedzUsuńTo jest niesamowite, jak one się rozprzestrzeniają... Jestem pewna, że w swoim sercu znajdziesz niejedno piękne wspomnienie.
UsuńMasz rację. Aż uśmiech maluje się na twarzy. Nawet wiem, co chciałabym napisać, gdyby ktoś nominował moją osobę.
UsuńWiesz... Jesteś jedyną osobą, dla której jeszcze jestem Isią. :)
No to ja mogę Cię tutaj w komentarzu nominować, a co tam ;) Zwłaszcza, że jestem pewna, że sprawi Ci to przyjemność, a Twoi czytelnicy tez zapewne się zachwycą ;)
UsuńA no bo ja Cię pamiętam od hoho, naprawdę dawnych czasów ;) Prawdę mówiąc chyba tylko Ty teraz zostałaś, jeżeli chodzi o moich ulubieńców z Onetu. I chyba jeszcze pamiętam Twój dawny adres, aczkolwiek nie jestem pewna... transowo tyczy się Ciebie? ;)
Już ujrzałam nominację u kogoś na blogu, ale Tobie również dziękuję. Odpowiedziałam u siebie, ale wiesz, że za szczególnie wylewna to ja nie jestem :D Krótko, zwięźle i na temat.
UsuńTak, tak. Jak najbardziej. Kurde... To mój pierwszy blog. ;D
Każde Twoje wspomnienie chwyciło mnie za serce. Bardzo mocno. Pięknie to nasza Asik wymyśliła - tyle cudownych emocji przekazanych wspomnieniami. Cudownie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za nominację, już zastanawiam się co opisać. :)
Cieszę się więc, że uczucia, które włożyłam w tą notkę, trafiły również i do Ciebie ;)
UsuńA Asia to naprawdę pozytywnie zaskoczyła chyba wszystkich tym pomysłem, ale cóż, dzięki niej możemy z usmiechem wkroczyć w grudzień ;)
Widzę, że już opublikowałaś notkę, także zabieram się za czytanie ;*
Trafiły i to w samo serducho. :)
UsuńJA nie wiem skąd ona bierze te pomysły, ale na prawdę są genialne i ten zmienił mój humor o 180 stopni. Z płaczki zmieniłam się w osobę z bananem na ustach. A najlepsza w tym wszystkim jest myśl, że robimy to dla Kordiana. <3
:*
No to w pewnym sensie osiągnęłam ten cel :)
UsuńWiesz, czasami tego typu pomysły pojawiają się ot tak, same z siebie. Cieszę się, że chciała się z nami nimi podzielić :)
No to prawidłowa metamorfoza, teraz tylko utrzymać ten stan :*
Wiesz, w pewnym sensie dla niego, ale też dla siebie. Może nawet głównie dla siebie...? Bo przecież On pisał, że o zmarłych nie należy się martwić. Ale z drugiej strony to chyba najlepsze uczczenie jego pamięci - pięknie żyć i znajdować nawet malutkie powody do radości :)
Dzięki temu też zauważyłam, ile pięknych chwil przeżyłam - a powiem Ci, że nie zdawałam sobie z tego sprawy. Tyle powodów do uśmiechu - każdego dnia praktycznie, a my nie zwracamy na to uwagi. Ta nominacja na prawdę pozwala przejrzeć na oczy. :)
UsuńZgodzę się z poprzedniczkami, te myśli spisane na blogach naprawdę przywołują dobre wspomnienia, mimowolnie się człowiek uśmiecha :)
OdpowiedzUsuńIdea tej zabawy jest naprawdę niezwykła i serio, ma w sobie coś magicznego. Cieszę się, że coraz więcej osób się tego podejmuje, bo to jest... No, po prostu piękne - ta świadomość, że nawet w trakcie takich smutniejszych, życiowych momentów, można w sercu znaleźć chociaz kilka pozytywnych mysli, wspomnień ;)
UsuńJa mam nadzieję, że spisywanie tych myśli i czytanie ich na blogach sprawi, że ludzie w tych smutnych chwilach zaczną do nich wracać. Że to nie będą tylko słowa, że przywoływanie tych myśli to nie jednorazowa akcja.
UsuńŚwietne wspomnienia i dziękuję za nominację :)
OdpowiedzUsuńProszę bardzo, Kochana, mam nadzieję, że się skusisz :)
UsuńSkusiłam się :* Ciekawe czy Cię coś zaskoczyło :)
UsuńA no najbardziej te zacytowane słowa, o ktorych już u Ciebie się wypowiedziałam - w pozytywnym sensie, oczywiście :)
UsuńCieszę się, że też się do tej zabawy przyłączyłas :*
Wiem, czasem potrafię zaskoczyć ludzi ;)
UsuńTo świetny pomysł.
Kurcze, szkoda że tak się ułożyło z tym P. Ta opowieść brzmi jak niedokończona historia, może jeszcze los coś do niej dopisze. Ja myślałam, że naprawdę znalazłaś się przy odpowiedniej osobie, nie mam pojęcia co się stało... Ech :(
OdpowiedzUsuńA przy Twoim drugim wspomnieniu płakałam, Po prostu oczy mi się zaszkliły.
W tym przypadku, jeżeli ktoś/coś ma cokolwiek dopisywać to chyba faktycznie musiałby być los, bo ja już zrobiłam wszystko, co w mojej mocy... a teraz, kiedy nie dzieli nas 50 km, a tysiące... nie wiem czy wirtualna rozmowa by pomogła, bo serio między nami jest tyle kłamstw i historii, w których on jest głównym "bohaterem", że to wszystko taki mur postawiło. Nie wiem sama... tak chyba musiało być, po prostu.
UsuńNo tak, to wspomnienie to taka wyciskara łez, ja sama miałam lekko zamglony wzrok, gdy o tym pisałam. Na całe szczęście to dobre łzy :)
Patrz, jak jednocześnie bliscy sobie ludzie potrafią zadać sobie największe rany :(
UsuńTak, Twoje dwa ostatnie wspomnienia są piękne i na to piękno sama zapracowałaś. Nie każdego stać na taką dobroć i na takie gesty.
Każdy z nas ma w sobie pewnego rodzaju demony... niestety, niektórzy nawet nie podejmują się walki z nimi, krzywdząc tym siebie, ale też i osoby z najbliższego otoczenia. Tak i z nim właśnie się stało.
UsuńWiesz, możliwości ma każdy, nikt nie jest w tym ani lepszy, ani gorszy. To już w dużej mierze zależy od hierarchii wartości, jedni kochają dostawać, brać, inni też mogą się tym cieszyć, ale bardziej raduje ich dawanie, dzielenie się. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy.
Dobrze, że Ty po prostu sobie odpuściłaś i jakoś się z tym pogodziłaś.
UsuńSą też osoby, które nie mają odwagi aż tak się angażować w działalność społeczną i chociaż chciałyby coś zrobić to wygodniej im pozostać biernymi - to chyba ja ;)
Dziękuję za nominację :*
OdpowiedzUsuńOd razu widać, że te wspomnienia są dla Ciebie ważne - opisałaś je tak szczegółowo, że gdy je czytałam to miałam wrażenie, że stoję obok i przyglądam się temu z boku :) I uśmiecham się :)
Polecam się na przyszłość, Kochana ;* Widziałam, że u Emi smutałaś, że Cię nie nominowała - cóż, tak wyszło, że obie stałyście się moimi "ofiarami" ;D
UsuńO tak, wspomnienia zawsze będą dla mnie czymś ważnym, bo dzięki nim dostrzegam to, jak się zmieniłam, co już osiągnęłam w życiu... to w pewnym sensie mnie motywuje ;)
I w sumie starałam się te trzy wycinki z mojej przeszłości opisać jak najlepiej, by właśnie troszkę tego ciepła przelać i na bloga - bo i tutaj ostatnio wieje chłodem i rozpaczą, a przecież życie jest piękne, mimo wszystko ;)
Raduje mnie Twój uśmiech ;)
To ja zawsze mogę być taką "ofiarą" bo ja takie akcje zdecydowanie popieram i chętnie biorę w nich udział :)
UsuńAż muszę wybrać ze swoich wspomnień te najlepsze, które mnie motywują :) I chyba każdemu z nas przyda się taki powrót do przeszłości ;)
Będę o tym pamiętać napewno :) Aczkolwiek to pierwszy "łańcuszek", w którym biorę udział od dawien dawna, jakoś jak była faza na te innego rodzaju to mnie akurat w blogsferze długo nie było :p
UsuńJestem pewna, że masz mnóstwo takich wspomnień :) zobaczysz, motywacja Ci wzrośnie już przy samym pisaniu ^^
Zwłaszcza, że to wyjątkowy powrót, w pewnym sensie przywracający wiarę w siebie, szczęście, możliwości :)
Czasami takie łańcuszki ratują bloga gdy człowiek chwilowo nie ma natchnienia :P
UsuńNa razie szukam tych najpiękniejszych wspomnień bo raz już brałam udział w tej zabawie i 3 piękne wspomnienia już są ;)
Może nawet nie o natchnienie chodzi co brak odpowiednich słów, by ubrać w nie myśli, którymi chcieliśmy się tutaj podzielić? :) przynajmniej tak było w moim przypadku, gdy nie pisałam tutaj tygodniami - żaden brak czasu czy natchnienia, raczej... no, siedząc wtedy przed niezapisaną stroną w Wordzie myślałam tylko o sposobie, który pozwoliłby mi wpakować was wszystkich do mojego serca, byscie wiedzieli, co mi się przydarzyło, a ja nie musiałabym się bezskutecznie produkować :)
UsuńKto szuka, nie błądzi, jestem pewna, że długo nie będziesz musiała się trudzić :)
Dokładnie! Ja się zabieram za pisanie od 3 dni ale sama dokładnie nie wiedziałam co chciałam napisać. Bo niby miałam co napisać ale jakoś brakło tego pomysłu, tych odpowiednich słów. Jak Ty to robisz, że ciągle się z Tobą zgadzam? :)
UsuńOj Kochana, nawet nie wiesz, jak mi się ryjek cieszył, kiedy to czytałam :)
OdpowiedzUsuńBo widzisz, we wszystkim ważne jest tak te przebaczenie. Kiedy komuś wybaczamy, to tak naprawdę robimy też coś dobrego dla siebie. Pozbywamy się pewnych demonów z duszy. Złości, frustracji, bezsilności... Nie ma sensu po prostu. Nie ma sensu tłumić tego w sobie. A wiem, co mówię. Bo sama straciłam kiedyś przyjaciela, który do tej pory nawet nie próbował wytłumaczyć mi, o co mu chodziło.
I wyobrażam sobie Twoje wzruszenie, kiedy usłyszałaś słowa od pana Z. Pięknie jest pomagać, prawda? Choćby dla poczucia tej satysfakcji, że zrobiło się coś dobrego. Chwała światu za to, ze są jeszcze tacy ludzie, jak Ty.
I tak się przeogromnie cieszę, że udało mi się Ciebie tym zarazić, ze rozprzestrzenia się to dalej i że jest... cieplej. Czujesz, ze jest cieplej, prawda? :)
Przecież obiecałam, że więcej tu będzie notek, które Cię będą radować :* chyba dobrze się z tego wywiązuję, co? ^^
UsuńBo wybaczanie... uzdrawia, po prostu. Temu dobrze jest znaleźć w sobie tą umiejętność i nie chować zbyt długo żadnych urazów w sobie... bądź co bądź chyba my na tym najbardziej cierpimy, to jest po prostu cholernie toksyczne.
To ten Twój przyjaciel, o którym niegdyś na blogu pisalaś? Od facebookowego zaproszenia?
Ja kocham pomagać ludziom,nawet jeżeli za bardzo mi to nie wychodzi (mała psuja czasami się ujawnia we mnie :p )... ale zawsze lepiej zaoferować pomoc, niż tylko stać z boku i się przyglądać. Ja tak bym nie umiała... Napewno takich ludzi jest sporo, inaczej chyba naszą cywilizację już dawno dosięgłaby jakaś kara (ja i te moje "wizje" apokaliptyczne :)).
Bo to wirus, którego grzechem byłoby nie rozprzestrzeniać. I dobrze, że blogsferę trafiła dzięki Tobie ta epidemia, bo... no, jest cieplej - o wiele :)
A pewnie, że dobrze :D Pięknie spełniasz obietnicę :)
UsuńOtóż to. To taka trochę forma... egoizmu jak dla mnie. Ale takiego zdrowego egoizmu. "Wybaczę, to będzie mi lepiej na duszy" :) Zawsze jakoś tak sobie myślę i pomaga to mi się pozbyć tego nadmiaru złych emocji.
Dokładnie, o M. chodzi. A wiesz, że podobno te zaproszenie które wtedy dostałam było lewe? Krażą plotki, że ktoś mu założył fb i porozsyłał zaproszenia do znajomych. Tylko kto i po co miałby to robić? Coś nierealne mi się to wydaje.
Wiesz, tak naprawdę liczą się zawsze dobre intencje :) I właśnie, lepiej coś robić dobrego i chcieć pomagać, aniżeli stać z boku.
A ja dziś weszłam po kilkunastu dniach nieobecności i widząc jak to się pięknie rozprzestrzeniło, aż czułam, jak serducho rośnie! :)
super, że umiesz zarażać innych tym by pomagać innym.
OdpowiedzUsuńfajnie było przeczytać o Twoich wspomnieniach
Ja już ten tag robiłam i nie mam już pomysłu
więc zobacz ten stary http://venusjulia1986.blogspot.com/2014/04/tag-x-2.html
Piękne wspomnienia: od salwy śmiechu (ptaszyny rozwaliły system :D) po świeczki w oczach, aż do spokojnego rozanielonego uśmiechu. To wszystko moje emocje, a jakie towarzyszyły Tobie, mogę sobie jedynie wyobrazić.
OdpowiedzUsuńW życiu piękne są tylko chwile :)
I to są chwile dla których warto żyć. Dziękuję Ci za podzielenie się wspomnieniami :)
OdpowiedzUsuńBardzo piękne wspomnienia ;) mimo wszystko. Hm, ja jeszcze się nie wywiązałam ze swojej nominacji..
OdpowiedzUsuń