Dzisiaj na samą myśl o tych osobach, uśmiecham się pod nosem. I dziękuję im nawet za ten brak wiary we mnie, bo nieoczekiwania pokazał on… że wcale moje życie nie zależy od tego, co kto sobie o mnie pomyśli. Brzmi banalnie, prawda? Niestety, w moim przypadku między teorią, a praktyką zawsze była ogromna przepaść. Niczym ślimak chowałam się przed światem do swojej muszli, bojąc się każdego, nawet najmniejszego kopa od życia. Byłam pewna, że każdy zasługuje na szczęście, z wyjątkiem mnie… Jakby szczęście dało się kupić.
Nie mam w zwyczju zbyt często publikować zdjęć
na moim blogu. Nawet nie chodzi o moją „anonimowość”, bo przecież znacie moje
imię, wiecie jak mniej więcej wyglądam, gdzie mieszkam. Po prostu… nie wiem, jakoś
nie jest to w moim stylu. Rzadko używam nawet aparatu w telefonie, który
zresztą, przy dzisiejszych „zabaweczkach”, swoją jakością może wołać o pomstę
do nieba. Może, ale nie musi, ja o to nie dbam, bo mam w zwyczaju fotografować
oczami własnej duszy – to tam chowam najpiękniejsze fotografie z okresu całego
swojego dotychczasowego życia.
Pomyślałam jednak, że fajnie by było właśnie
dzisiaj jakoś urozmaicić ten post, co by też nie zanudzić co niektórych „laniem
wody” w moim wykonaniu, także opublikuję tutaj kilka sklejek z fotografiami,
większa część z nich jest z okresu lipiec-wrzesień, kiedy moje plany wyglądały
troszeczkę inaczej i każdą sobotę poświęcałam na poznawanie nowych miejsc.
Londyn ma wiele "twarzy"... Jakkolwiek, zamiast do Big Bena i okolic Buckingham Palace, jakoś bardziej ciągnie mnie do Hyde Parku czy w pobliża wód Tamizy.
Brighton i Eastbourne - cele moich pierwszych wypraw na zatłoczone, ale cudownie piekne południe Anglii.
Wciąż się uczę. Nie tylko nowych słów, struktur gramatycznych czy formalnego, naukowego angielskiego. Wciąż uczę się być dla siebie najlepszą przyjaciółką – dokładnie taką przyjaciółką, jaką zawsze pragnęłam mieć.
Pamiętam jak nie tak dawno, może tydzień temu, gdy, będąc w centrum, udałam się do galerii handlowej w poszukiwaniu drobnych podarunków dla mojej host family. I kiedy przechodziłam obok sklepu z kartkami, jedna z osób zaczepiła mnie z zapytaniem, czy nie chciałabym kupić kilku kartek dla swoich najbliższych. Automatycznie pomyślałam o jednej osobie, do której od ponad miesiąca napisałam już kilka listów… których nigdy nie będę mogła wysłać w dosłowności, bo przecież tej osoby w dosłowności już tutaj nie ma… I to jest okay, tak miało być, ale w tamtej chwili po prostu zaczęłam się modlić, by przy tym mężczyźnie nie wybuchnąć płaczem.
- Damy radę, dziewczyno – powiedziałam do swojego lustrzanego odbicia kilka godzin później. – Ty i ja, razem. Przejdziemy przez to i będziemy szczęśliwe. Jesteśmy szczęśliwe.
Dam radę. Jestem szczęśliwa. Jestem silna. Postaram się siebie nie zawieść.
Dzięki tym ludziom każdego dnia minimum jeden raz na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech, a w sercu gości przyjemne ciepło. Jestem szczęściarą, że na nich trafiłam.
Nie czuję się,
bynajmniej, samotna. Wszechświat wiedział, że będę potrzebowała odpowiednich
ludzi. Nie tłumów. Moja host family na chwilę obecną najzupełniej mi wystarcza.
To dzięki tym cudownym ludziom mogę nie tylko poznać nowe zwyczaje, kulturę,
możliwości, jakie człowiek ma żyjąc w UK. Dzięki nim po prostu czuję,
że nie jestem sama. Moja kochana host, Sylvia, to, zaraz po mojej Mamie,
najcudowniejsza osoba, jaką mogłam poznać. Czasami przeraża mnie trochę jej
pewność siebie, ale potrafię też czerpać z niej siłę, aspirację. To dzięki
niej, jej mężowi i moim kochanym podopiecznym jakoś wytrwałam do końca tego
przeklętego listopada. To dzięki nim uwierzyłam w swoje możliwości. Sylvia
czasami wysyła mi smsy z naprawdę dużą dawką pozytywnej energii, które były dla
mnie wyjątkowo pomocne zwłaszcza w pierwszych tygodniach zeszłegi miesiąca, kiedy to
czułam się nadzwyczajnie w świecie martwa duchowo. „Hi, Martyna, hope you slept
well. It’s a brand new day with promise. Stay positive, put a song in your
heart. Have a lovely day.” – niby kilka krótkich zdań, ale, jak Bogów kocham,
była to pierwsza przyczyczyna iskierki, która rozbłysła w moim sercu, powoli
przeradzając się w coraz to trwalszy płomień.
Skrzywiłam się nieznacznie, zaraz jednak na moje usta wpłynął łagodny uśmiech.
- Nie – odpowiedziałam miękko, bez żadnego wahania. – Lubię swoje życie.
Czemu miałabym nie lubić? Otaczają mnie cudowni ludzie, Bogowie mnie wspierają, w mojej głowie wciąż jest mnóstwo pomysłów. Przyjeżdżając tutaj właściwie chciałam sobie trochę poodkładać na studia i za rok wrócić do Polski, napisać jeszcze raz maturę rozszerzoną z matematyki i dostać się na politechnikę w Krakowie. Tymczasem jestem po swoim pierwszym, poważnym egzaminie, aplikuję do college’u na następny rok, chcę poszukać pracy jako wolontariuszka na weekendy. Byłam w wielu pięknych miejscach, a jednocześnie jeszcze mnóstwo cudów tego świata mam przed sobą do poznania. I powoli sama, już świadomie, zaczynam tworzyć otaczającą mnie rzeczywistość.
Jedynie 3 zdjęcia nie mojego autorstwa (mój aparat telefoniczny właśnie pokazał na tej płaszczyźnie brak pewnych "zdolności"), ale... no, musiałam się tym z Wami podzielić. Tak właśnie wygląda Oxford Street w Londynie w okresie świątecznym - chyba najbardziej wystrojone miejsce w całej stolicy. Jest to trochę szalone, ale... jest w tym szaleństwie i komercjaliźmie pewne piękno.
zródło: google grafika
Nie bójmy się marzyć, nawet jeżeli nasze cele skrajnie różnią się od tych u ludzi z naszego otoczenia.
I przede wszystkim, nie odkładajmy ich realizacji na „jutro” – sami stwórzmy sobie możliwości do działania tu i teraz. Nie ma na to bardziej idealnej chwili.
Bardzo fajnie ze ci sie podoba:) mialysmy podobny czas emigracji, mnie minie pol roku w wigilie I rowniez jestem zachwycona. Podoba mi sie rowniez ze czarnoskorzy sa fajni bo jesli mam byc szczera to o tych amerykanskich nic dobrego powiedziec na razie nie moge... nigdy nie bylam rasistka I boje sie ze po moich przygodach z murzynami tutaj niestety ale zaczne... brr
OdpowiedzUsuńPól roku...w perspektywie tu i teraz szmat czasu, w perspektywie całego życia- tyle, co nic nieraz:)
OdpowiedzUsuńI wyjeżdżając nigdy nie da się zostawić pewnych problemów bo przecież tak naprawdę cały świat tkwi w nas. Ale najważniejsze to się go uczyć, poznając też i to co poza nami, co nie? Dlatego to cudowne, że spełniasz właśnie marzenia. Że niczego nie żałujesz. Taka odrobina odwagi, szaleństwa i mądrości- cóż, nic więcej przecież nie potrzeba:)
W sumie ja to się czuję tak, jakby właśnie to takie nic było, mimo że tyle się wydarzyło... ale ja dalej mam wrażenie, że to czerwiec jest dalej, mimo że choćby pogoda pokazuje mi, że to definitywnie lato nie jest ;D
UsuńCóż, teraz jestem tego świadoma - wcześniej trochę inaczej spoglądałam na świat, swoje życie. Plus byłam cholernie podekscytowana tym wszystkim, że przez jakieś dwa miesiące serio myślałam, że moje życie się jakoś podzieliło na "to z Polski" i "nowe w Anglii", a problemy wliczyłam w to pierwsze ;) A potem wystarczyło jedno, niespodziewane trochę spotkanie z rodziną, kilka miłych chwil spedzonych poza granicami UK i... bum, klapki mi z oczu spadły ;P
Pewnie, że tak - zresztą, całe życie się uczymy tak czy siak ;) Póki co, na razie uczę się jeszcze rozróżniać to, które marzenia tak naprawdę są moje, bo dosyć długo karmiłam się tymi, które tak naprawdę do mnie nie należały ;)
Pół roku to jednak mega czasu... Nie wiem, czy bym się odważyła :P jezu, ja kilkadziesiąt kilometrow odjezdzam do Krakowa i w piątek z podkulonym ogonem wracam na całe długie dwa dni :P naprawę jestem pełna podziwu :)
OdpowiedzUsuńMartyna, czekałam na ten post :)
OdpowiedzUsuńWarto marzyć i realizować te marzenia :)
OdpowiedzUsuńTrzymaj się!
Głupi telefon nie dodał mojego komentarza :(
OdpowiedzUsuńAle już jestem :D
Kurcze, pamiętam, że kiedy poznawałam Cię wirtualnie to akurat wylatywałaś. I tak sobie czytam i myślę... masz piękne życie Kochana. Otaczają Cię cudowni ludzie, a w takim gronie czas leci jak batem strzelił. :*
No patrz, co za nieznośne urządzenie! >.< No, ale napisałaś, to najważniejsze :*
UsuńNo, ten czas upływa jak szalony. A ja tego nie odczuwam :p Śmieje się, że pewnego dnia się obudzę i nawet nie zdam sobie sprawy, że mam 30 lat :D
I fakt, jest to też zasługa ludzi. Nie mogłam lepiej trafić, mimo że pamiętam, iż, gdy do nich aplikację wysylalam to był raczej strzał wynikający z desperacji :D
A nowy, cholera, nowy xD I nawala :D
UsuńO nie, nie może tak być. Ja właśnie na takie myślenie absolutnie się nie zgadzam. Te pół roku przeżyłaś tak intensywnie, że do trzydziestki Kochana to czeka Cię jeszcze mnóstwo pięknych doświadczeń :) I właśnie najważniejsze, by tych lat "nie przespać", tylko żyć, żyyyć :) . (Wiem, że nie do końca to miałaś na myśli, tak tylko mówię, zapobiegawczo xD)
A popatrz... piękne rzeczy przychodzą do nas niespodziewanie :)
Patrzcie, no, następna sobie nowy telefon sprawiła! :D a ja jeszcze ze swoim się trzymam, mimo że powoli zaczyna już opadać z sił, staruszek :(
UsuńJa wiem, że jeszcze mnóstwo wydarzeń na mnie czeka, po cichu już wyczekuję pewnych miesięcy w 2015 roku, chociaż wiem, że będą też i takie, podczas których będę srać ze stresu :D ale chodzi o to, że tutaj też życie tak ludzi porywa, iż czas mija naprawdę szybko. I ma to różne odbicia, jest to zarówno piękne, ale też odbijające piętno na co niektórych życiach... ale o tym napiszę kiedyś notkę osobną, bo dużo by bablać, jeszcze mi komentarza nie opublikuje i znów w Wordzie będę go musiała edytować :D
Ale za zapobiegawczość oczywiście dzięęęęękuję :*
No, dokładnie, ale ja wierzę, że po prostu Bogowie się mną opiekują. I też znajduję w tym nadzieję, że... no, to jednak jest dla mnie - ta emigracja. Jestem pewna, że gdyby mi to pisane nie było, nie czułabym się tutaj tak dobrze.
A ja kiedyś wybiorę się do Anglii... Bo uwielbiam ten kraj, nie wiem czemu, niby nigdy nie byłam ale studiowałam jego kulturę i historię i bardzo mi się podoba...
OdpowiedzUsuńWybierz się koniecznie, bo naprawdę jest co podziwiać. Nawet ta brytyjska pogoda w sumie aż taka straszna nie jest :) Ja o kulturze to mogę powiedzieć zarówno te pozytywne jak i negatywne rzeczy, bo mieszkam tu już dłużej i też poznałam czarne strony tego kraju... ale to i tak mu magii nie odbiera, nic dziwnego, że przyciąga ono tak wielu ludzi.
UsuńKażda kultura ma swoje plusy i minusy :) Jeśli tylko będę miała możliwość to napewno się wybiorę, niestety raz mi wyjazd taki przepadł ehh...
UsuńNa szczęście, jeżeli chodzi o kulturę w UK to jest to mieszanka kultur z całego świata i życie naprawdę nie jest tutaj nudne :)
UsuńJakby co, mogę być przewodnikiem po Londynie, bo to miasto to już zdążyłam bardzo dobrze poznać, aczkolwiek jeszcze wiele przede mną :p I na spokojnie, myślę że podróż do UK trzeba chociaż troszeczkę zaplanować... choćby dlatego, by nie znankrutować przez taką wycieczkę :D
No właśnie nie mam finansów :) Ale pewnie się kiedyś uzbierają. Choć obecnie myślę o zwiedzaniu polski :)
UsuńNa spokojnie, przyjdzie Twój czas, znajdą się finanse :)
UsuńA Polska też jest piękna, ja mam jeszcze sporo do zobaczenia w naszym kraju ojczystym, temu napewno będę wracać, gdy tylko okazję będę mieć :)
Ja muszę bardzo pozwiedzać! Kraków, Toruń, Poznań... Łoj dużo tego będzie :)
UsuńJa właśnie w maju zaczynam od Poznania :) Miała być jeszcze Łódź, ale to jeszcze pewne nie jest. I chcę zobaczyć jak największą część wschodniej Polski :)
UsuńI dobrze, że masz taki wybór :)
Tylko kiedy ja to zwiedzę i skąd pieniądze na to wziąć ? :) Ale chyba najpierw będzie Kraków :)
UsuńOjaaa to już pół roku :) Ale zleciało :)
OdpowiedzUsuńAle pięknie to wszystko napisałaś - o marzeniach, o lepszym życiu.
I co najważniejsze - nie żałujesz. A wiele osób, po rozliczeniu zysków i strat, uważa swój wyjazd za porażkę. Ja wyjechałam tylko na pół roku ale też nie żałuję :)
Naprawdę jestem pełna podziwu. Nie wiem, czy bym się odważyła tak wyruszyć za granicę na stałe, zostawić w Polsce wiele rzeczy mających dla mnie szczególną wartość, i jeszcze tak bez idealnej znajomości języka :)
OdpowiedzUsuńWszystko się układa, więc nie masz czego żałować. O to w życiu chodzi by robić to, na co mamy ochotę, spełniać marzenia i osiągać cele.
OdpowiedzUsuń