sobota, 9 maja 2015

"W każdym spotkaniu jest część żalu z rozstania(...)"

 “(...) ale w każdym rozstaniu jest ta sama ilość radości ze spotkania.”

 Powyższy cytat naszedł mnie zupełnie niespodziewanie, gdy kilka tygodniu temu przemierzałam samotnie kolejne dziesiątki kilometrów pociągiem, by ostatecznie zawitać na jednym z ostatnich przystanków mojego dwutygodniowego pobytu w Polsce - na Dworcu Głównym w Krakowie. I chociaż byłam mega podekscytowana moim pierwszym, od dobrych kilku lat, wypadem do tego cudownego miasta, którego uliczki, Stary Rynek i moja ukochana Wisła wypełnione są nieopisanym urokiem i magią - moje serce osnute było mgłą tęsknoty, a oczy raz za razem szkliły się od łez, których starałam się nie wypuszczać na wolność, gdyż nie przywykłam do płaczu w miejscach publicznych.
 A tęskniłam bowiem do Mamy, którą wówczas po raz ostatni przytuliłam na dworcu w Opolu, tęskniłam za moim irytującym, ale najukochańczum Rodzeństwem, za tą garstką cudownych ludzi z mojej rodzinnej mieściny, z którymi, w pierwszym tygodniu pobytu w kraju lat dziecinnych, wybawiłam się za wsze czasy, powspominałam, pośmiałam się i z zaskoczeniem odkryłam, iż pomimo mięsięcy uciekania z najróżniejszych, mniej lub bardziej bolesnych, powodów do prywatnej samotni - mimo tego wszystkiego dalej potrafię otwierać się na ludzi. Teraz to nawet nie wiem czy Bogowie sami wiedzą, kiedy po raz kolejny ujrzę te wspaniałe osoby.

 Otuchy dodawała mi jednak wizja kolejnego dnia, pierwszego z trzech zaplanowanych spotkań z osobami poznanymi w naszej blogsferze. Z tych wszystkich trzech osób to Ją znam najdłużej, bo jakieś 3 lata. Z uśmiechem wspominam nasze mailowe rozmowy, prośby o rady odnośnie matury rozszerzonej z polskiego, moje ówczesne plany... I chociaż tyle się od tamtego czasu zmieniło, nie mogłam przepuścić okazji, bowiem w moim sercu gdzie Kraków - tam i nasza kochana Anonimowa.
 Muszę przyznać, że jak miałam kiedyś w zwyczaju obawiać się najróżniejszych spotkań, tak przed tamtym moje serce po prostu śpiewało z radości i ekscytacji. Wiem jednak, że Ona miała pewne obawy, które miałam w planach rozproszyć w ciągu najbliższych kilku godzin, które nas czekały.
 Chyba obydwie zostałyśmy troszkę zaskoczone faktem, iż nasze “blogowe osobowości” w większym lub mniejszym stopniu różnią się od tych prezentowanych w realu - niezwykle przyjemna niespodzianka, która sprawiła, że nie było mowy o żadnej niezręcznej ciszy i myślach typu: “Co by tu powiedzieć, by nie wyjść na nudziarza?”. Głupawka za głupawką, przeobrażanie w żarty sytuacji na pozór poważnych, moje - dosłowne - zderzenia czołowe z lampą Anonimowej, doszukiwanie się głupich tekstów w polskich piosenkach.
Ale były też i poważniejsze chwile, wypełnione zwierzeniami, wylewaniem na zewnątrz rzek żalu, goryczy i zawodu, które zbyt długo zalewały duszę, zatruwały ją swoimi okropnymi toksynami. Chwile, kiedy moje serducho ściskało się ze współczucia i pewnej... bezradności. Ta bezradność sprawiała, że czasami po prostu brakowało mi słów, zastanawiałam się czy w ogóle istnieją jakieś odpowiednie reakcje, które, bez nadeptywania na zbyt wrażliwe “odciski”, ukoją tą kochaną Osóbkę... Ale zamiast ich szukać, po prostu chwytałam w swoje dłonie jej dłoń, pragnąc przelać w Nią trochę swojej energii, chęci do podjęcia nowych działań i wyzwań. Nowego wymiaru nabrało wtedy dla mnie powiedzienie, iż mowa jest srebrem, ale milczenie złotem.
 Osiem godzin upłynęło z prędkością ośmiu minut. Ostatnie słowa na pożegnanie. Ostatnie uściski. Ostatnie słowa otuchy. Kolejne miejsce, które tak cholernie ciężko było mi opuszczać. Ale w tym całym smutku rozstania była też ukryta nadzieja na kolejną wizytę.
 - Wrócę - pomyślałam, kiedy to, ciągnąc za sobą swoją 14-kilogramową walizkę, po raz ostatni obejrzałam się na budynek, w którym mieszka. - Postaram się wrócić jak najszybciej...
Trzymając się tej myśli napisałam do Niej jeszcze jednego sms’a, po czym skupiłam się na kolejnej wyprawie. Do Poznania... Do Poznania...

“(...) na razie mogę napisać, że w Polsce na kilka dni zawitam na początku maja (w tym najprawdopodobniej pierwszego dnia na kilka godzin w Poznaniu, ale ciii, wciąż planuję, jak to wszystko upchać w tak krótkim czasie ;P ). (...) Ja sobie jeszcze życzę minimum jedną lekcję jogi, tak na marginesie ;D”
“(...) byłoby fajnie, gdyby udało ci się wpaść....a kilka godzin w Poznaniu i tak brzmi intrygujaco XD I lekcję masz jak w banku XD”

 Taa... Trochę nam nie wyszło, co, Indie? Los sprawił, że mogłam przyjechać wcześniej, na dłużej, bez pośpiechu... Ten sam los sprawił, że Ciebie w dosłowności zabrakło na tym świecie... Jak dla mnie bilans niewyrównany. Chociaż... Wszystko jest po coś, prawda?
 Bo, na cholerną ironię losu, gdyby nie to wszystko... Kto wie czy poznałabym Fridę. Kochaną, roześmianą Fridę, w której domu czułam się niezwykle swobodnie i tak... swojsko. Fridę, przy której boku zaczęłam dostrzegać nowe barwy otaczającego mnie świata. I znów zdumiona byłam tym, jak szybko przywiązać potrafię się do ludzi, jak wiele znaczy dla mnie czyjś uśmiech, blask radości w oczach.
Wycieczki do palmiarni, zoo, wyrawy do parków, spacer uliczkami miasta i obserwowanie gołębich amorów, wieczory pełne śmiechu i pewnych moich małych alkoholowych odpałów... Każda kolejna chwila bardziej wyjątkowa od poprzedniej. Cudowna myśl o tym, że po raz kolejny jestem we właściwym miejscu, we właściwym czasie, z właściwymi ludźmi.
 Drugiego dnia pobytu w mieście, kiedy to Frida musiała udać się do pracy stwierdziłam, że najwyższy czas odbyć wyprawę w pewne miejsce. Nad Wartę.
Nie obyło się oczywiście bez zgubienia właściwej drogi, paradowania bez celu w koło. W końcu, przeklinając pod nosem i jednocześnie śmiejąc się z własnego nieogaru - dotarłam na miejsce, z radością oznajmiając o tym Fridzie w sms’ie. Kochana, była dla mnie normalnie jak mama zastępcza.
Tak więc dotarłam nad Wartę... I gdy tak usiadłam na trawie z zachwytem wpatrując się w gładką powierzchnię rzeki... Poczułam, że Kogoś tam ze mną brakuje. “Mieliśmy pójść nad Wartę, puścić na wodę papierowe łódki…”. Mieliśmy...
Obróciłam się najpierw w prawo, potem w lewo. Nie było Go tam. A ja zamiast poczuć Jego energię... Odkryłam jedną wielką pustkę. Było to chwilowe, ale podziałało niczym uderzenie w twarz. Chwyciłam za telefon, chciałam automatycznie napisać do Fridy, ale... Nie potrafiłam. Nie miałam sumienia jakoś... W końcu Ona znała Go tyle czasu, co ja będę odpierdalać... Nie chciałam otwierać Jej ran jeszcze szerzej, jednocześnie...
 Musiałam się komuś wygadać. Wybrałam numer Asi. Zupełnie jak kilka miesięcy temu, w jednym wielkim amoku, wybrałam Jej adres mailowy. “Może wydawać Ci się dziwne to, że piszę do Ciebie, ale szczerze nie wiem, do kogo mam się zwrócić.” - napisałam Jej wtedy... Oczywiście po wysłaniu tamtej wiadomości ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Byłam świadoma, że nie tylko ja napisałam Jej wtedy maila... Z drugiej strony, gdyby nie tamten mail kto wie czy w ogóle byśmy się kiedykolwiek spotkały... Czy nie spisałabym Poznania na “liście miejsc zakazanych”.
 Tymczasem już następnego dnia uśmiechnięta od ucha do ucha wyczekiwałam chwili, gdy będę mogła przytulić naszego czerwonowłosego Promyczka. A kiedy po raz pierwszy usłyszałam Jej głos... Poczułam jak jakieś, od dawna zamknięte, obszary mojego serca powoli zaczynają się otwierać, mury, bariery i maski poczęły opadać.
- O, cholera - przemknęło mi przez myśl na krótko przed tym jak ze śmiechem wbiegłyśmy na ulicę, chcąc szybko załapać się na zielone światło.
 Nie byłam z początku pewna czy powinnam poruszać pewne tematy... Ogólnie to chciałam bardziej wspomóc Asię rozmową, pozwolić Jej się wygadać na nurtujące Ją tematy, a to, że poszło to w drugą stronę... to, że pierwsze łzy popłynęły z moich oczu... Jak później się śmiałyśmy: my nie płaczemy, nam się tylko oczy pocą!
 - Och, Skarbie, i Ciebie będę musiała tutaj zostawić... - westchnęłam w duchu, gdy tak siedziałyśmy nad Rusałką, popijając Heinekena, próbując rozszyfrować zachowania pewnych osób, składając do kupy wydarzenia ostatnich tygodni i miesięcy, doszukując się jakiegoś wyjaśnienia w tym całym “chaosie”. Wspominając Tego, który też miał siedzieć z nami i zwijać się ze śmiechu po zielonej trawie. “Miałam w sercu marzenie... przyjechać w maju do Polski i spotkać się z Tobą i z Nim.”.
 A czas leciał. Zbliżała się godzina przyjazdu Jej pociągu, czas pożegnania, który tak bardzo chciałam odłożyć. Przecież tyle rzeczy chciałam Jej jeszcze powierzyć, tyle pragnęłam jeszcze od Niej usłyszeć, wspomóc radą czy pocieszeniem.
Nim się obejrzałam, byłyśmy już na dworcu, kupując bilety, sprawdzając rozkład jazdy autobusu, który następnego dnia miałam złapać, by dotrzec na lotnisko. Coraz mniej czasu na wymianę myśli. Pełna śmiechu sytuacja, gdy znalazłyśmy biletomat, w którym utknęła czyjaś karta płatnicza, a myśmy genialnie zaczęły wciskać wszystkie możliwe guziki, w końcu decydując się na ucieczkę z miejsca “wypadku”.
 Nie chciałam się żegnać. Do kurwy nędzy, jak bardzo tego nie chciałam... A kiedy ostatecznie pociąg, którym udała się w drogę powrotną do domu, znikł mi z pola widzenia, pozwoliłam polecieć kilku łzom po policzkach, serce zaskomlało żałośnie, odczuwając brak tego cudownego ciepła i miłości, które w powietrzu w mgnieniu oka z rzeczywistości przeistaczały się we wspomnienia.
Nie mogłam się doczekać chwili, gdy Frida wróci z pracy do domu. Nie mogłam być zbyt długo sama. Nie mogłam wpuścić do, wciąż otwartego serca, zbyt dużej ilości tego nieprzyjemnego chłodu.

 Dzień powrotu nadszedł stanowczo za szybko. Nim się obejrzałam, a już przekraczałam próg poznańskiego lotniska z Fridą u boku. I pomimo lekkich wyrzutów sumienia, iż to z mojego powodu biedna musiała wstawać wcześnie rano, ogromnie cieszyłam się z Jej obecności. Kolejne pożegnanie, kolejne “pocenie się” oczu. Jej uśmiech ogrzewający moją duszę. Ostatecznie rozstałyśmy się za pomocą dwóch słów: do zobaczenia.
 Na kilkanaście minut przed wejściem na pokład samolotu zadzwoniłam do Mamy, starając się panować nad drżącym głosem, co raczej niezbyt pomyślnie mi wychodziło. Później szybko, po raz ostatni wybrałam numer Asi, wiedząc, że Ją obudzę, mając na to jednocześnie Jej pozwolenie. Kilka wymienionych szybko zdań, moje kolejne “dziękuję”, obietnica utrzymywania kontaktu... I trzeba było kończyć.

 “Każde spotkanie doprowadza do rozstania i tak zawsze będzie, dopóki życie jest śmiertelne. W każdym spotkaniu jest część żalu z rozstania, ale w każdym rozstaniu jest ta sama ilość radości ze spotkania.”

 Ciężko mi było wrócić do Anglii. Ukochanej Anglii, która jest jednocześnie tak daleko od ukochanych ludzi. Ale to tutaj jest moje życie. Moje plany i marzenia do zrealizowania.
 Życie z rozdartym sercem nie jest łatwe... Ostatnimi czasy przyłapuję siebie na tym, że zbyt często sprawdzam telefon czy loguję się na facebook'a w oczekiwaniu na pewne wiadomości. Życie od wiadomości do wiadomości. Od słowa do słowa. I oczekiwanie.
 Ostatecznie staram się z tym nie walczyć, tylko doceniać. Z uśmiechem na ustach wspominać i cichutko oczekiwać na kolejną okazję do spotkań. Delektować się tęsknotą, bo mimo wszystko... Dobrze jest mieć za kim tęsknić.

"

11 komentarzy:

  1. Bardzo dużo prawdy w tym cytacie...A Kraków to wspaniałe miejsce...Chociaż bardzo daleko...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak mi przypomniałaś o tej akcji z biletomatem, to aż herbatą się oplułam xD Jak dwie blondynki, "poklikajmy, może wyleci i będziemy bogate" xD
    A tak na poważnie, to i mi się oczy spociły znów, kiedy przeczytałam w nocy tego posta, znów odezwała się tęsknota, ale przecież... damy radę! Ja już zaprawiona w boju w tęsknocie, Ty niejako też - więc kochana, tak, jak w tytule Twojego bloga - damy radę i przeżyjemy mnóstwo takich wspólnych chwil :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to nasze zastanawianie się, gdzie się ten jegomość wybiera, że tak dużo płaci xD
      No cóż, chyba, Kochanie, na tęsknotę jesteśmy "skazane"... ale ogarniemy! :* jeszcze napewno nie jeden raz się spotkamy, a oczekiwanie też ma swoje uroki :)
      Ah, jakbym chciała, by mi się udało jeszcze raz w tym roku do Polski przyjechać... a jak nie to za rok - dla Ciebie zrezygnuje z wooda i będę Ci w przygotowaniach do ślubu pomagać, o! :P a potem mogę być sprzątaczką, mam już wprawę na zmywaku itd. :D

      Usuń
    2. No xD I ten "miły" pan kierowca od autobusu, który mruczał coś pod nosem, żem u się zapytałam, skąd Twój autobus odjeżdża dokładnie xD
      Póki co, ja wierzę, że to tylko póki co :) Pewnie, że ogarniemy! Ta tęsknota zawsze umacnia, a takie spotkania są jeszcze piękniejsze, więc wszystko ma swój urok Kochanie :* Otóż to :)
      Też mam nadzieję, że uda się w tym roku! A weź mnie nie denerwuj z tym woodem xD Taki fail xD Ojoj :*

      Usuń
  3. Bardzo spodobał mi się Twój blog, jestem tu po raz pierwszy, ale ma w sobie coś przyciągającego Twój sposób pisania :) I tytuł taki motywujący ^^
    Kurcze, Anglia, ale super. Studiujesz tam? Bo z tego co wyczytałam w jakichś Twoich poprzednich postach, to piszesz, że mieszkasz u rodziny goszczącej. Wybacz, na pewno gdzieś tu już o tym pisałaś, ale jak wspomniałam, jestem nowa, a ciekawi mnie to, bo sama w pewnym momencie już chciałam rekrutować na studia w Szkocji. Potem się okazało jednak, że już terminy minęły.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudownie jest, kiedy spotykasz się z kims z neta i ta osoba okazuje sie naprawdę warta tego spotkania .Sama boję się ludzi, ale kilka takich spotkań mam za sobą i co by nie mówić o obecnych ludziach z nosami w telefonach ja sie cieszę, że jest internet i ze mozna poznać tylu ludzi, których w normalnych okolicznosciach bysmy nie poznali :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz to mnie oczy zwilgotniały... Nie powiem wiele, bo nie jestem w stanie. Przez wzruszenie. Ale Ty wiesz. ile dla mnie znaczy nasze spotkanie, jak Cenię znajomość, prawda?
    Dziękuję raz jeszcze za wszystko, z całego serca :****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh, Skarbie mój... wiesz, rozumiem tą reakcję, bo miałam identycznie po przecztaniu czy Twojej notki, czy Asi. Zresztą, są sytuacje, gdy słowa okazują się zbędne.
      I wiem... i potwornie też za Tobą tęsknię, za tą możliwością wskoczenia w pociąg, odwiedzin częstszych. Ale jakoś do następnego spotkania dotrwamy :* ja też Tobie dziękuje :*

      Usuń
  6. Spotkania z osobami poznanymi przez internet są spoko, mile wspominam moje internetowe love i ten okres.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przyznam szczerze, że okropnie się ucieszyłam, jak ponownie trafiłam na Twojego bloga. Minęło naprawdę mnóstwo, mnóstwo czasu odkąd słyszałam jakieś wieści o Tobie. Och, jak dobrze znowu prześledzić starą, dobrą Prostą! I cieszę się, że spotkałaś się z osobami poznanymi w internecie. To chyba jedno z najmilszych uczuć, kiedy możesz wreszcie usłyszeć głośny śmiech osoby, która często wywoływała szeroki uśmiech na Twojej twarzy podczas smutnych dni. Poza tym, bądźmy szczerzy, osoby poznawane w internecie są czasami ciekawsze niż ci z realnego świata.

    OdpowiedzUsuń
  8. Musisz częściej wracać do Polski ;)

    OdpowiedzUsuń