czwartek, 2 lipca 2015

O pierwszym rock'owym koncercie i o tym, dlaczego ma on dla mnie tak ogromne znaczenie

 W zasadzie miałam pisać o czymś zupełnie innym. Trochę pousprawiedliwiać się z następnej zbyt długiej nieobecności. Wylać kolejne rzeki żalu i przykrych odczuć. Dać upust tym wewnętrznym demonom, które potrafię ujawnić tylko tutaj. Powyliczać rzeczy, których nie udało mi się zrobić, z którymi wciąż stoję w miejscu, a które sprawy nadzwyczajnie w świecie zjebałam. Przez duże, wielgachne „Z”.
Miałam napisać kolejny smętny post, ale... W tym całym stresie, w jakim ostatnio żyję, w tych wszystkich aktach samodestrukcji, sypiącym się powoli ciele, niepewnościach i tęsknotach – w tym wszystkim tli się pewien płomyczek, który sprawia, że na moją buzię wpływa uśmiech ekscytacji i rozmarzenia, oczy świecą się wesołym blaskiem oczekiwania, rozpierana mega pozytywną energią nie umiem usiedzieć w jednym miejscu... i nie będę tego w stanie uczynić aż do sobotniego wieczoru. Ale od początku.

 Przedwiośnie 2010 r.
 Do moich uszu dobiegł stłumiony dźwięk obijających się o siebie szklanych butelek, dobiegający zza ściany „mojego” pokoju. Zacisnęłam mocno powieki, złapałam kilka głębokich wdechów chcąc uspokoić swoje serce, które na ten dźwięk w sekundę wypełniło się hektolitrami paniki i niepokoju. 
„To się nie dzieje naprawdę... nie dzieje!”, szeptałam, chcąc chociaż cząstką siebie uwierzyć w te słowa. Kolejne podejrzane dzwięki dobiegające z przedpokoju w mig rozwiały ostatnie mgły złudnej nadziei. „Zaczęło się”, westchnęłam, chowając twarz w dłoniach. Wystarczyło, by Mama wyjechała na kilka dni do schorowanej babci, by Tato wykorzystał tą okazję... na picie.
 Wtedy tego nie rozumiałam. Zresztą, nie tylko tego. Byłam po prostu przestaszonym dzieckiem, które bało się wizji rozpoczącia życia w „patologicznej rodzinie”. Nie rozumiałam nałogu Taty... Teraz, kiedy zmagam się z własnym, kiedy moje ciało powoli przestaje się mnie słuchać, a ja mimo to szukam ukojenia w niezdrowym nawyku... teraz wiem jak ciężko jest sie przeciwstawić nawoływaniom pewnych demonów. Ale wtedy...
„I co ja mam zrobić?! Cholera, Mati i Gola jeszcze w szkole. Mam im w ogóle powiedzieć? Będzie na nich krzyczeć? Robić sceny? Mam kazać im zostać w naszym pokoju...? Może napiszę do Mamy...? Nie, to tylko pogorszy sprawę. Jeeezu, co ja mam zrobić?!”. Nie mogąc dłużej usiedzieć przy biurku wymknęłam się do przedpokoju. Łzienka pusta. Kuchnia także. Na korytarzu też go nie ma, droga wolna. Zakradłam się do komody na ręczniki, obrusy i pościele. W nozdrza uderzył mnie zapach mydła, którego kostki Mama zawsze wrzuca między świeżo wyprane i wyprasowane prześcieradła.
Nie mydła jednak szukałam... Po kilku sekundach znalazłam. Niedbale zawinięte w jeden z ręczników dwie butelki wódki, jedna opróżniona do połowy. „Serio, Tato?!”. Poczułam panikę... jeżeli on to wszystko wypije, do czego będzie zdolny? Nim jednak zdążyłam ułożyć sobie w głowie przynajmniej dziesięć dramatycznych scenariuszy, do moich uszu dotarł... Huk? Jazgot? Skrzywiłam się z niesmakiem. Nigdy nie lubiłam niespodziewanego hałasu. Zawsze reaguję na niego mniej lub bardziej agrasywnie. Dopiero po chwili rozpoznałam w tym wszystkim dźwięki gitary elektrycznej, perkusji... ryk rozszalałej publiczności i głos, który wówczas oceniłam  jako „szkrzeczący i drażniący słuch”.
Czego, do jasnej cholery, Tato znowu słucha?
 Przyzwyczajając się stopniowo do dźwięków drażniących moje uszy, powoli ruszyłam w stronę salonu. Jedno spojrzenie na ekran telewizora, całą resztę uwagi skupiłam na wyłożonym na kanapie Tacie, na jego zaszklonych od alkoholu oczach, na puszce piwa, którą trzymał w lekko trzęsącej się dłoni... na dwóch pustych puszkach i jednej nieotwartej. Miałam ochotę ją wyrzucić przez okno.
 Tato po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że nie jest w pomieszczeniu sam. Przeniósł wzrok na mnie, po czym uśmiechając się nieznacznie odezwał się:
 - To jest PRAWDZIWA muzyka. PRAWDZIWA klasyka. Nie jakieś tam High School Musical – widząc malujące się na mojej twarzy niedowierzanie dodał cicho – kiedyś to zrozumiesz.
 - Ach, tak...? – Spojrzałam na ekran telewizora, przyglądając się od niechcenia biegającemu po scenie Angus’owi Young’owi, którego imienia jeszcze wtedy nie znałam.
„A ten się czegoś naćpał czy jak?!”, przeszło mi przez myśl, gdy tak obserwowałam jak gra kolejne solówki w tym swoim szkolnym mundurku, z pierwszymi kroplami potu na twarzy.
Potem skierowałam swoją uwagę na wokalistę, od którego głosu mimowolnie przeszły mi po plecach ciary. Wzdrygnęłam się na krześle, łypnęłam okiem jeszcze raz na Tatę mając nadzieję, że moja obecność sprawi, że zapomni o istnieniu tej cholernej wódki.
 - Nie sądzę, by mi się coś takiego kiedykolwiek spodobało – stwierdziłam, obserwując rozszalałą publiczność, mężczyzn wytatuowanych, spoconych, bez koszulek, ludzi skaczących przez barierki, drących się w niebogłosy, kobiety w samych biustonoszach i szortach, multum tych dziwacznych, diabelskich rogów.
Ja niby miałabym zapałać sympatią do czegoś takiego? W życiu!
 Dzisiaj uśmiecham się, przywołując sobie w głowie te wspomnienia. Tak, byłam dziewczyną zakochaną w High School Musical i innych tego typu rzeczach. Okazyjnie słuchałam tego, co leciało w radiu na wybranej przeze mnie esce, a rodzice często żartowali, że mogłabym w końcu „dorosnąć”, zacząć słuchać klasyki właśnie, a nie tej „komercyjnej kociej muzyki”.
 Ludzie się jednak zmieniają. Tak jak ja, gdy w ciągu kilku miesięcy zaledwie, zaczęłam dostrzegać piękno i magię muzyki takich zespołów jak Led Zeppelin, Queen, Red Hot Chili Peppers, Aerosmith, które na początek polecił mi Tato, sama odkrywając chociażby Ramones, QOTSA, Pearl Jam lub Nirvanę i wiele innych, poprzez eksperymenty z polską muzyką rock’ową, które przeprowadzałam ze swoją siostrą, gdy ta „wyrosła” nagle ze swojej pasji, w której centrum stał Michael Jackson.
 A jeżeli chodzi o AC/DC...
 - Mam tylko jedno marzenie – odezwał się Tato, gdy po całym domu rozniosły się głośnie dźwięki utworu „Thunderstruck”, a ja zaczęłam obawiać się o to, czy sąsiedzi nie zdecydują się wszcząć za chwilę jakiejś awantury. – Nim umrę...
 Zamarłam. Nim umrze? Co on w ogóle... Serce zaczęło bić gwałtowniej, gdyż przypomniałam sobie pewien sen... pewną smutną wizję... wszystkie złe przeczucia. Z niepokojem spojrzałam na swoje stopy.
 - ...zanim kiedyś umrę, muszę iść na ich koncert. Po prostu muszę – upił kolejny łyk piwa – potem mogę umierać.

 Grudzień 2014 r.
 Późny wieczór. Z westchnieniem ulgi rzuciałam się na łóżko, automatycznie włączając laptopa. Wypadałoby się nareszcie porządnie zabrać za powtórki do IELTS... zwłaszcza, że przez cały listopad nie potrafiłam zmusić się do tego. Tymczasem zabookowany już egzamin zbliżał się wielkimi krokami.
 Odruchowo zalogowałam się na facebooka, ze znudzeniem zaczęłam przeglądać kolejne zdjęcia, linki, nowinki i inne badziewia. I nagle tamten post... mój świat skurczył się do jednego faktu – AC/DC po latach milczenia znów wrócili do grania. Będzie trasa koncertowa!
Z trudem łapiąc oddech kliknęłam w odpowiedni link. Kilka sekund szukania... Jest! Grają w Londynie! W dodatku we sobotę, którą mam całkowicie wolną, ale...
 No tak, jak zwykle, zaraz przytoczyłam sobie milion powodów, by nie iść... Bo przecież to lipiec, a „kontrakt” z Sylvią mam do czerwca. Co ja będę w lipcu robić? Jak zmienię pracę, czy będę mogła pójść? No i w ogóle to wszystko pewnie drogo wyjdzie. No i przecież... skojarzenia.
 Automatycznie napisałam do Goli, jedynej osoby, której wtedy potrzebowałam. Bo ona wiedziała. Chociaż nie wiem czy rozsądnie w takim przypadku pytać się o radę młodszej siostry-anarchistki, która ledwo skończyła gimnazjum i swoim buntem oraz weltschmertz'em doprowadza wszystkich do szału, włącznie z samą sobą.
 Mam jednak wrażenie, że moja emigracja troszkę nas do siebie zbliżyła. Wciąż dzieli nas mur. Kocham ją, ale nie potrafię jej tego powiedzieć. Ona ma identycznie. Nawet gorzej, bo jest o mnie cholernie zazdrosna i już dwa razy zrobiła mi niezłą akcję, przez którą serio miałam ochotę wracać do Anglii i więcej jej nie widzieć. 
Tak czy inaczej...
 Gola była pierwszą osobą, którą poinformowałam o tym fenomenalnym wydarzeniu.„Jeeeeezu, jedź!!!”, napisała jedynie. Niby dwa słówka, a rozwiały one moje wątpliwości.
 Kilka dni później, walcząc trochę z zacinającym się komputerem, nie bacząc na cenę, kupiłam bilet. Oczywiście nie obeszło się bez popsucia humoru, gdy zupełnie przypadkowo znalazłam stronę, gdzie dostępne bilety były dwa razy tańsze.
Po dokonaniu zakupu kilka razy czytałam potwierdzenie wysłane do mnie mailem, by upewnić się, że naprawdę to zrobiłam... stało się. Klamka zapadła.
Wciąż jednak nie byłam pewna czy dobrze uczyniłam.

 12 czerwca otrzymałam przesyłkę. W wielkiej, tekturowej „kopercie” ukryty był mój bilet. Przepustka na wydarzenie, które niewątpliwie zapamiętam na zawsze. Kto w końcu nie pamięta swojego pierwszego koncertu? Zwłaszcza, jeżeli jest to koncert zespołu, który kocha się całym sercem.
Pomimo smutnych wspomnień. Pomimo faktu, że nie mogę się tą wyjątkową miłością dzielić akurat z osobą, z którą najbardziej bym chciała.
Przynajmniej nie w tym dosłownym sensie. Czasami brak dosłowności potrafi być naprawdę przytłaczający.

 Na początku stycznia napisałam, że ten rok będzie wyjątkowy. Bo nie byłam i wciąż nie jestem w stanie go „przewidzieć”. Miałam na myśli także i ten koncert właśnie. Tymczasem Wszechświat tak wszystko zaplanował, że już w tą sobotę znajdę się na Stadionie Wembley, będę śpiewać z Brianem, drzeć się na całe gardło na widok Angusa, śmiać się... i zapewne też wzruszać. Będę kolekcjonować chwile, wspomnienia, wszelkie dźwięki i kolory, by później opowiadać zarówno tym, którym obiecałam relacje, jak i pewnie w bliższej lub dalszej przyszłości kolejnym osobom chcącym poznać jeden z wielu puzzli mojego życia. 
 Będę tam. Po prostu będę. Dla siebie i dla Ciebie, Tato. Bo wiem, że chciałbyś, żebym poszła. I żebym, zamiast płakać, zaśpiewała dla Ciebie głośno „I'm on the highway to hell!”. Żebym odżyła, zamknęła pewne drzwi, otworzyła nowe. Może właśnie tego mi trzeba, zwłaszcza po tych ostatnich tygodniach...
Czystej dzikości i szaleństwa na oczyszczenie.
 Tymczasem, Kochani moi, zostawiam Was z tym oto kawałkiem. Nie umiałam się z nim, z pewnych przyczyn, pogodzić przez dobre kilka lat. Paradoksalnie, inna śmierć sprawiła, że od grudnia słucham jej wręcz nałogowo - czasami z czystej potrzeby płynącej prosto z serca, kiedy indziej, bo chcę sobie udowodnić pewne rzeczy.
I chociaż kocham to wykonanie z River Plate 2009... dalej nie jestem pewna, czy chciałabym usłyszeć w sobotę tę piosenkę, dosłownie, na żywo.

17 komentarzy:

  1. Smutno mi się zrobiło, gdy to czytałam, a oczy zaszły mi łzami. A czytając pierwszą część, tę o alkoholu, aż mną zaczęło trząść, bo w mojej rodzinie także są z nim problemy (myślałam, że były ale nie, nadal są). Jedź i baw się dobrze!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rety rety...wiesz pewnie, że w jakimś sensie cię rozumiem w tym temacie. Bo sama trochę ponad dwa tygodnie temu właśnie z pewnymi skojarzeniami, demonami i tęsknotą walczyłam na Incubusie. Na tym, którego też się cholernie bałam. I na tym, na którym bałam się usłyszeć parę kawałków, zwłaszcza jeden na którym prawie się poryczałam, ale było warto. Bo nawet jak to trudne, to oczyszcza. Właśnie może nieraz człowiek musi sobie wręcz coś udowodnić? Ja tak stale myślę o tym twoim koncercie teraz, o tym co mi opowiadałaś jak wtedy piłyśmy u mnie w domu przecież, składam to sobie i rety...naprawdę, mam cholernie wielką nadzieję, że ten koncert może to pewna cegiełka, której brakuje w chaosie życia, pewna cegiełka, która pozwoli ci zbudować po latach od tego wszystkiego solidną i trwałą budowlę, własną wieżę, na której będziesz...bezpieczna. Wiesz pewnie o co mi chodzi. Będę się modlić po swojemu i trzymać w tą sobotę za ciebie kciuki, nawet na naszej parapetówie,o. I będę też trzymać kciuki żebyś oprócz tego też po prostu świetnie się bawiła, wyszalała, wyskakała. Była tam szczęśliwa, jak tylko nieraz na koncertach tych, których uwielbiamy, możemy być. Bo to zawsze niesamowite przeżycia, a zwłaszcza, jeśli są dla nas intymne, nawet tak bardzo, nawet jeśli jakoś boleśnie. Szalej tam,a potem opowiadaj jak było, no!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, Kochana... I cóż, po tej Twojej blogowej relacji z koncertu to się trochę wystraszyłam o siebie. Ale wtedy to byłam trochę... rozstrojona. Zresztą, wiesz, o co chodzi, bo rzadko, ale Ci relacjonowałam. I wiesz, na Ciebie Incubus zadziałał oczyszczająco, że właśnie te łzy zaczęły Ci napływac do oczu, zaczęłaś wspominać, potem te stare maile. U mnie będzie troszkę inaczej. Sam fakt, że to już prawie 5 lat po prostu woła, bym się ogarnęła. Trochę nie chcę robić sobie postanowień, że "od dzisiaj to i tamto", bo boję się, że jak zjebię to mnie to znów załamię... ale niewątpliwie dzisiejszy koncert, jakkolwiek to wszystko się potoczy, będzie dla mnie przełomowym momentem. Kolejną szansą możliwe, bo przecież napewno w ciągu tych 5 lat dostawałam ich sporo, ale no... nie wychodziło. A czasami trzeba własnie byka za rogi chwycić, po prostu.
      I tak... No, masz dopełnienie mojej pijackiej historii. Wciąż nie pamiętam, co Ci gadałam (ach, ten urwany film xD), ale o tym to raczej nie wspominałam, bo to takie dla mnie... intymne było. Długo się zastanawiałam, czy właśnie o tym tutaj pisać.
      I dzięki, napewno mi to pomoże ;) To Ty trzymaj kciuki, a ja dla Ciebie też "zaśpiewam" (nie umiem śpiewać, ale co tam :))... "Have a drink on me", jak zagrają, bo jakoś tak... pasuje mi do Ciebie, no ;) I nawet jest tam wzmianka o tequilli :D I mam zamiar się wyszaleć, skoro dożyłam tego dnia znaczy, że mam ku temu szansę ;) I opowiem, spokojna głowa.

      Usuń
    2. Nie dziwię się. Trochę taka kompilacja się nam zrobiła? I wiem, wiem...że po prostu jakby w tobie grał rozstrojony instrument, który trzeba dostroić odpowiednio. I jasne, to zupełnie inny czas w ogóle, inne sytuacje, dlatego mówię, częściowo to może można porównać...ale właśnie nie do końca. Zresztą, ja czekam na relację tutaj, więc już więcej nie będę dyskutować XD
      I może i lepiej?:) Nie no, musiałaś się wygadać jak widać. I nie, o tym nie, ale mówię, to cegiełka dołożona do reszty, powiem tak.

      Usuń
  3. I to jest właśnie piękny dowód na to, jak muzyka potrafi oczyszczać, prawda Skarbie? Jedne trudne skojarzenia zacierają inny ból, to wszystko jest jednym, wielkim, uzależnionym od siebie mechanizmem. Wiesz... ja ten Twoją obecnosć na tym koncercie przeżywam trochę tak, jakbym sama miała tam być. Po prostu czuję, jakie to dla Ciebie ważne. I może trochę dlatego, że cholernie brakuje mi w tym roku koncertów, właśnie takich, wielkich, pełnych emocji, z których musiałam na razie przez inne, ważne wydatki zrezygnować. Ty wiesz, że ja będę przeżywać razem z Tobą i będę czekać na relację, ale to jest chyba oczywiste :D
    A jak odwiedzisz nas w naszym mieszkanku jak wpadniesz do Polski, to obie sobie pośpiewamy o autostradzie do piekła!
    Hell yeah! Szalej! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, Słońce, święta prawda. I dokładnie, albo jedno wynika z drugiego, albo inne uzupełnia kolejną część układanki. I tak dalej, i tak dalej. I, kurde, ja to bym wiele dała, byś tam mogła ze mną być... bo właśnie wiesz i ten fakt sprawia, że bym Cię chciała mieć u boku. No, ale będę Cię napewno mieć w serduchu (zresztą, mam Cię tam zawsze) i dla Ciebie tam też się powydzieram :) W ogóle ciekawe jak mój głos będzie na tych filmikach brzmieć... o ile mi się coś nagrac uda ;D I rozumiem ten brak, powód też bo pamiętam jak rozpaczałam dwa lata temu, że na Openera jechac nie mogłam, rok temu też... Ale wiesz, pamiętam jak mnie rok temu pocieszałaś, że na następny koncert PJ idziemy razem, także tego... teraz tylko łapać okazję :* A przed Tobą Woodstock, także pod względem koncertowym ten rok to nie aż taki... jałowy :)
      No to już się nie moge doczekać tego wspólnego śpiewania! Zrobimy sobie karaoke xD

      Usuń
    2. Ale ja będę przecież - mentalnie chociaż :) Mimo, że będę siedzieć nad notatkami pewnie, albo może właśnie o tej godzinie pójdę już na piwo się odstresować xD No, także się tam wydzieraj, tylko gardła nie wypluj, czy coś xD :* I na spokojnie, jak się nagrać nie uda to też nie koniec świata! Baw się więc dobrze i wyszalej się za wszystkie czasy :*
      No bo pojedziemy na PJ, to nieuniknione! Ale nie będę się już w barierki tkać, bo tam życie stracić można, serio :( No Woodstocku to ja się już nie mogę doczekać... priorytet, który pozwala przetrwać myśli o obronie :D
      Biedny Papus xD Nawet nie wiesz, jaki on potrafi być marudny xD

      Usuń
  4. Rób to, na co masz ochotę i to, co sprawia Ci największą radość :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak zamierzam, bo w innym przypadku chyba wykipieję ;)

      Usuń
    2. Bo nie można rezygnować z siebie przecież.

      Usuń
  5. Wzruszyłam się... miłość do muzyki i najbliższej osoby, jej pamięć. Łzy same napływają do oczu. Koncert ulubionego zespołu jest czymś tak wspaniałym, że się w głowie nie mieści. Tyle emocji, przeżyć... no po prostu nie mogę tego wyrazić, Zwłaszcza pierwszy świadomy. Dla mnie była to Kongresowa w 2007 roku. Byłam wcześniej na dwóch koncertach Budki (1997 i 1999 r.), ale cóż taki gówniarz mógł zapamiętać?
    Życzę Ci takich przeżyć, jakie miałam ja te osiem lat temu, bo muzyka, którą nosimy w sercu ma ogromną moc.
    Baw się wspaniale, "dobrze" to za mało :***

    OdpowiedzUsuń
  6. Taką muzyką zaraził mnie Przyjaciel. Led Zeppelin, Hendrix, Doorsi. Piękne, że Tato również pokazał Ci prawdziwą muzykę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pokazał... można trochę powiedzieć, że "zostawił w spadku" i teraz sama podążam tą ścieżką ;)

      Usuń
    2. Ja dzielę ludzi, którzy słuchają muzyki i tych, którzy słuchają piosenek. W muzyce liczą się instrumenty, styl, słowa to sprawa drugorzędna.

      Usuń
  7. Kochana, to Ty tam uważaj, żeby Ci pikawa z piersi nie wyskoczyła :) I zbieraj dobre chwile, dobre wspomnienia by żyć nimi (i z nimi), gdy czasem nadejdą złe chwile. Trzymaj się :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę się pilnować, bo wiesz - w takich warunkach to łatwo będzie o jej zdeptanie i cóż ja po tym uczynię? xD I właśnie chcę ich nazbierać jak najwięcej, bo szansa jest naprawdę wyjątkowa i cóż... traktuję ten koncert trochę też jako początek nowego rozdziału ;)

      Usuń
    2. No ja właśnie nie wiem, co Ty w tym wypadku poczynisz :D no i mam nadzieję - że to będzie dobrze rozpoczęty rozdział :)

      Usuń