środa, 22 lipca 2015

Na przekór czasowi i milom, tudzież kilometrom – czyli Asikowa Nominacja Dobrych Myśli po raz drugi na moim blogu

 „Lepiej wykopuj dobre wspomnienia zawczasu. Biorę sie za pisanie posta :)”. Taką wiadomość dostałam wczorajszym rankiem od Asi.
 - No chyba żeś, kobieto, oszalała! – Pomyślałam w pierwszym odruchu, już nieświadomie szczerząc się od ucha do ucha. Bo doskonale wiedziałam, na co się zanosi.
 A niech to licho, myślałam sobie przygotowując dzieciom lunch, i co ja niby mam napisać? Przecież wszystko piękne, co wydarzyło sie w moim życiu, opisałam na początku lipca!
 - Czy aby napewno? – Usłyszałam głosik dochodzący z serca. – Myśl, kochana, myśl.  Masz piękne życie, Skarbie. I wiele cudownych jego okruchów, którymi możesz dzielić się z innymi. Tylko pomyśl...
 Pomyślałam. Mała kuchnia mojej host family wypełniła się zapachem czosnku, pomidorów i oregano, a ja myślami wróciłam do zeszłej soboty. Do samotnego, długiego spaceru po Londynie, który pomógł mi się wewnętrznie uspokoić, wyciszyć. Do cudownego głosu Bona i gitarowych dźwięków wygrywanych przez Angusa, które rozbrzmiewały mi w uszach, gdy spokojnym krokiem przemierzałam zatłoczoną Oxford Street, by w końcu odetchnąć od tego gwaru w ukochanym Hyde Park. Do widoku błękitnego nieba i srebrzystej tafli The Serpentine. Do śmiechu i dobrej energii roznoszonej przez mijanych tam ludzi. Do marzeń, że pewnego dnia sama będę tam z najbliższymi urządzać pikniki, popijać zimne piwo, grać w siatkówkę i zwijać się ze śmiechu po trawie.
 I już wiedziałam, o czym napiszę. O ludziach. Ludziach rozsianych po różnych krajach. Ludziach, których kocham, za którymi tęsknię, którzy są najpiękniejszymi cząstkami mojego życia. Bez których nie miałoby ono żadnego sensu.

 Polska, listopad 2011 r.
 - Wiesz co, Martynka, ty jednak fajna jesteś – dotarło do mych uszu takie stwierdzenie, gdy usilnie starałam się sprawdzić czy wypisałam poprawnie na kartkę z ocenami wszystkie stopnie jednego z moich klasowych znajomych.
 Listopadowe, chłodne przedpołudnie. Wraz z O. stwierdziłyśmy, iż zamiast marznąć podczas jednego z naszych podwójnych okienek na korytarzu, pójdziemy do ciepłej pracowni geograficznej pomóc wychowawczyni w przygotowaniach do wywiadówki. Wypełnianie karteczek z ocenami 31 uczniów dla jednej osoby może być sporym wyzwaniem, ale, jak powszechnie wiadomo – co dwie głowy to nie jedna. Poza tym, kto by przegapił taką okazję, by sobie do woli poszperać w klasowym dzienniku?
 Tak więc z O. ochoczo zakasałyśmy rękawy. Jedna kartka, druga... dziesiąta, dwudziesta. Stronica dziennika za stronicą. Hm... M. nie chciała, żeby wpisać jej tą jedynkę z cytologii. A P. wspominał, że fajnie by było, gdybyśmy tak przymknęły oko na jego nieobecności. Idziemy na to? Co tam G. mówił? Aaa, czy K. wstawiła mu 5 za ostatnią odpowiedź. Geez, ale to nudne!
 Jak się okazało, wypełnianie arkusików do najfajniejszych zajęć nie należało. A ja, jak to ja, zaczęłam z nudów bredzić trzy po trzy. W końcu dobrowadzając biedną O. swoją gadaniną do śmiechu.
I kiedy właśnie tak zaśmiewałyśmy się z czegoś, przy okazji wypełniając kolejną karteczkę usłyszałam to magiczne „fajna jesteś”. Tak szczere, tak pieknie brzmiące, że w pierwszej chwili mnie... zatkało. Bo jeszcze nikt mi nie powiedział, czegoś tak prostego, a jednocześnie tak cholernie miłego. Pomijając osoby poznawane wirtualnie, u których szukałam tego, czego nie mogłam odnaleźć wśród ludzi z najbliższego otoczenia.
 - Serio? – Wymknęło mi się z ust mimowolnie.
 - No pewnie! Bo wiesz, tam w gimnazjum, gdy cię mijałam na korytarzu... taka trochę niedostępna się mi wydawałaś. A teraz liceum, jesteśmy w jednej klasie i no... kurde, dziewczyno, ja nie wiedziałam, że Ty taki postrzelony świr możesz być!
 Oczywiście, jak na „postrzelonego świra” przystało, wybuchłam wtedy śmiechem... trochę zbyt głośno... Na tyle głośno, że O. prawie i by mi usta ręką zasłoniła, bo przecież nasza Angliczka miała wtedy lekcje, jakbyśmy jej podpadły przed wywiadówką...
 Tak więc tamtego szarego, listopadowego dnia zbliżyłam się do O., która przez pewne moje maski dojrzała prawdziwą mnie. Osobę, która przecież nie gryzie, nie bije, a potrafi pogadać, powygłupiać się, przytulić... a czasami po prostu być. I wiecie, O. jest teraz w sumie jedyną osobą z mojej klasy licealnej, z którą utrzymuję kontakt. Jedną z niewielu, z którą łączy mnie dziwna „więź” – ja o niej pomyślę i ta nagle do mnie pisze. I vice versa. Kocham ją, wspieram w jej planach, a ona cieszy się z moich małych życiowych postepów. Po prostu jesteśmy dla siebie. I mamy nadzieję być. Jak najdłużej.

 Niemcy, sierpień 2014 r.
 - No, to dzie jest te... polskie wodka?! – zawołał na całą kuchnię M., mąż Cioci, który, mając za żonę kobietę z Polski, postanowił nauczyć się języka polskiego... robiąc całkiem duże postępy, mimo że śledząc jego niektóre wyczyny można, dosłownie, ryczeć ze śmiechu.
 - No właśnie, Mama – klasnęłam w ręce radośnie, już trochę podpita wypitym wcześniej (po kryjomu) malibu. – Mówiłaś, że z babcią żubrówke z Polski przywieźliście! Dawajcie tutaj, trzeba wznieść toast za... za udane przygotowania do wesela!
 Sierpniowa noc. Mały, wiejski domek na jednym ze wzgórzy w Selbach. Po pracowitym dniu pełnym przygotowań do „spoźnionego weselnego party” M. i Cioci, gdy to, walcząc z burzą, deszczem i wiatrami, rozkładaliśmy wielgachny namiot, układaliśmy stoły i krzesła, by koniec końców znaleźć sie w przytulnej kuchni, by przy gorącej herbacie i rozmowach nadawanych jeden przez drugiego całą rodziną zabrać za przygotowania wyśmienitych, kolorowych dań. Od ciast, nad którymi wraz z Mamą przejęłam pieczę, poprzez sałatki, sosy, pizze i desery. I tak zaskoczył nas wieczór, gdy już zmęczeni, ale szczęśliwi rodziną rozsiedliśmy się w salonie z kieliszkami malibu i wina.
 Chcąc przygotować jeszcze jedną potrawę wraz z Ciocią, M., Mamą, kuzyną i jej chłopakiem oraz wujkiem przeszliśmy do kuchni... i wtedy M. napomniał o wódce.
 - Dobra, Mamuś, to ty idź na górę po wódkę, a ja poszukam kieliszków – tanecznym krokiem ruszyłam w stronę barku. – Oj, nie ma kieliszków...? A chuj z tym, wezmę...
 - MARTYNA!!!
 - No sorry! Geez, nie przeklinam po angielsku to chyba po polsku mi wolno wśród swoich, co? No, Mama, nie śmiej się ze mnie tylko idź po flaszki. Pijemy ze szklenek! I zaśpiewamy „Hej sokoły!”. M., musisz się nauczyć to śpiewać – dodałam przechodząc na łamany niemiecki zmieszany z angielskim.
 - Jeeesu, dziewczyno, weź ty więcej nie pij! – Burknęła Mama pod nosem, kierując się jednak na górę spełnić moją „prośbę”.
 A więc była żubrówka. Było nabijanie się z tego jak „żłopię” wódkę i moje udawane fochy. Oczywiście nie obeszło się bez rozlewania... Kto przypadkowo potrącił ciociną szklankę, no kto?
 - Kurde, patrz no, co zrobiłaś – westchnęła Mama, przyglądając się imponującej kałuży na środku kuchennego blatu. – Wódki szkoda.
 - Nie marudź, siostra – rzuciła Ciocia, dierżąc już w ręku dwie słomki. – Z blatu też można! Dla chcącego nic trudnego!
 ZDROWIE!
 Mam cudowną rodzinę. Rodzinę, z którą można się powygłupiać czy też właśnie pić wódkę z blatu przez słomkę... Rodzinę, która w ostatnim czasie, mogę śmiało powiedzieć, że uratowała mi życie. Ale o tym w następnej notce.
 Swojego czasu próbowałam się od nich wszystkich odciąć. Napisać własny rozdział. Pielęgnować własne urazy. Wszechświat pokazał mi jednak, że nie tędy droga. Bo ci ludzie kochają mnie taką, jaka jestem. I robią wszystko, czasami rezugnując z własnych planów, by mi pomóc. Bogowie, dziękuję wam, że postawiliście mi ich na mojej drodze. Bo teraz już wiem... że nie jestem sama.

 Polska, kwiecień 2015 r.
 Przemierzając jedną z poznańskich ulic, okręciłam się na pięcie, wyjmując szybko telefon z kieszeni, niedbale przewieszonej przez ramię, torby.
 - Gdzie ja, cholera jasna, znowu zawędrowałam?! – Jęknęłam głośno, drapiąc się niezradnie w ucho.
 Uśmiechnęłam się szeroko. Czas pospamować pewnej Osóbce smsami. Niech mnie prowadzi, bo sama, kurde, jeszcze gdzieś w jakimś buszu skończę i tyle będzie z naszego spotkania!
 „Dobra, zapomniałam czy miałam skręcić w prawo, czy w lewo :D chuj, najwyżej zawrócę!”
 „Mam po aptece akademickiej wnioskować, że Twój wydział jest gdzieś niedaleko? :D”
 - Osz, Ty mentalna blondynko, wypuścić Cię tylko w teren! – Śmiałam się z samej siebie.
 Biadna Asiatka tylko się przeze mnie tam głowiła, gdzie ja, do jasnej ciasnej, się włóczę.
A było sobie kupić nowy telefon z tymi no... Google Maps, ale niee, po co, mruczałam pod nosem, szczerząc się jak głupia, gdy wraz z Asią próbowałyśmy ustalić miejsce mojego p ołożenia.
Zdałam się więc na przeczucie, które cichuto podpowiadało mi, że podążam we właściwym kierunku. Zdałam się na wesołe podszepty oczekiwania, które radowało się niezmiernie na samą myśl o spotkaniu z tą kochaną dziewczyną. Nie wiedziałam, co się ma wydarzyć... byłam jednak pewna, że nasze wspólne chwile zapamiętam do końca życia.
 A oczekiwanie wciąż we mnie istnieje. Na każdą wiadomość od niej, każde wypowiedziane lub napisane słowo. I z nią jest inaczej... z nią czuję ulgę. Nie boję się określenia Przyjaciółka. Nie boję się przyszłości, tego że mi ona ją zabierze. Bo my po prostu jesteśmy. Bez obietnic, których obawiamy się nie dotrzymać. Jesteśmy we wzajemnie dawanym sobie wsparciu, w każdej przesłanej sobie piosence tudzież głupich zdjęciach lub filmikach. I obie oczekujemy... realizacji pewnych marzeń, planów. O, takie oczekiwanie to dopiero ma słodki smak. Smak rozkwitających marzeń.

 Anglia, lipiec 2015 r.
Pokonce rtowy powrót do rzeczywistości... Obudziłam się przed 9.00 czując nieprzyjemne pieczenie w gardle. Ciało dziwnie ciężkie, lepiące się od potu, niewielkie zadrapania, siniaki, ból mięśni ramion, które jeszcze kilka godzin temu wyrzucałam raz za razem w powietrze.
Gdzie ten ogień? Gdzie ta szalona dziewczyna spod sceny?! Gdzie ta radość i euforia rozpierające serce do granic możliwości...?
 Ano, przepadły wraz z końcem koncertu, przeszło mi przez myśl, gdy z wielkim wysiłkiem dźwignęłam się do pozycji siedzącej.
 I nagle mój wzrok padł na siedmioletnią, kochaną osóbkę, smacznie śpiącą na sąsiednim łóżku. Usmiechnęłam się pod nosem, delikatnie głaszcząc palcem jej jedwabiście gładki policzek. Victoria tylko zmarszczyła nos i głębiej zakopała się pod kołdrę mimo panującej w pokoju duchoty. Zachichotałam, nagle znajdując w sobie siłę na wygramolenie sie z łóżka i wzięcie porządnego prysznica.
Zatrzymałam się jeszcze w drzwiach, spoglądając z czułością na plecy śpiącej Torii.
 - I love you, Bobo – szepnęłam w myślach, powoli kierując wzrok na drzwi do pokoju chłopców.
 Ich też kocham. Kocham moje życie tutaj. Ludzi, których poznałam do tej pory i tych, których dopiero spotkam. Koncert może i się skończył, ale to nie koniec całej opowieści. Jest jeszcze wiele rozdziałów do napisania. Mnóstwo marzeń do spełnienia.
Bo właśnie tamto wydarzenie na stadionie Wembley pokazało mi, że nawet te marzenia, które wydają się być zamrożone, martwe – i one mogą się spełnić pewnego dnia.
A powroty... one nigdy łatwe nie były. Jednak dzisiaj, patrząc się z perspektywy czasu, był to jeden z piękniejszych powrotów do domu. Do czterech par roześmianych oczu, do czterech par ramion, które albo obejmą czule, albo poklepią z uznaniem po plecach... do ust rozciągniętych w szerokich uśmiechach, wzajemnie przekrzykujących się przy stole podczas wspólnego posiłku.
 - You’re the lucky one – powiedziała mi niedawno Sylvia, z pewnego konkretnego powodu, o którym też niebawem tutaj napiszę.
 Jestem szczęściarą.
 I uczę się to doceniać. Nie zaglądać w najbardziej oddalone kąty w poszukiwaniu szczęścia. Bo ono jest we mnie. W każdym z nas, Kochani moi.
Chcecie być szczęśliwi, żyć w bajce? Podejdźcie więc do lustra i powiedzcie sobie: you’re the lucky one. I uwierzcie. Całym sercem.
 Tak więc zostawiam Was z Philem Collinsem. Ta piosenka kojarzy mi się trochę z naszą blogsferą. Dwa światy – real i wirtual – jedna rodzina.
"(...)Żadne słowa nie opiszą łez matki,
Żadne słowa nie uleczą złamanego serca.
Sen się skończył, lecz gdzie jest nadzieja,
Gdzieś, coś woła ciebie.
Dwa światy - jedna rodzina.
Zaufaj swojemu sercu,
Pozwól losowi zadecydować
O poprowadzeniu tych żyć, które widzimy."

 Teraz taką właśnie rodziną siedzimy przy ognisku rozpalonym przez naszą kochaną Asię... a mi nie pozostaje nic innego jak przekazać pałeczkę w przytaczaniu ciepłych, ogrzewających serca wspomnień. Nominuję więc: Alicję, Anelise, AlienLaleczkę, Martę i Corset... i wszystkich, których w ostatnim czasie dopadają smutki i kryzysy motywacji ;)

18 komentarzy:

  1. Jak przeczytałam wczoraj nominację, siedząc w ogóle na murku na ulicy i czekając na Red, to miałam taką pierwszą myśl, trochę podobną- w sumie najlepsze już opisałam. A potem przyszło mi do głowy coś, co niedawno sobie przypomniałam. I kolejne, rzeczy nawet z tego roku właśnie, tak trudnego jakoś, niepozbieranego. A jednak. I okazuje się, że teraz jak mam wybrać 3...cóż, będzie trudno. Ale chyba też złamię zasadę 3 jakoś XD
    I właśnie szczęściarzem, tak naprawdę, jest każdy z nas- jeśli też i włoży odrobinę wysiłku w budowanie tego szczęścia, takie mam wrażenie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo właśnie jak tak się pogłówkuje trochę, też puści się wolno pewne sprawy, które dotychczas trzymały nas w miejscu... to się okazuje, że tych wspomnień, tych pięknych rzeczy, które nas spotkały jest naprawdę mnóstwo :) I weź, ja chciałam 5 opisać, ale jak zobaczyłam, że mi się już 5 strona w Wordzie zaczyna zapelniać to poprzestałam na 4 :D zresztą, mam przeczucie, że ta nominacja jeszcze się pojawi, także no - mam zapas na wypadek, gdybym znów "utknęła":D
      I w sumie to wysiłek trzeba jakiś włożyć zawsze - takie dawanie i branie, trzeba we Wszechświecie równowagę zachować :) Tylko że właśnie potrzebna jest świadomość, że fundamenty niezbędne do budowy to mamy już na miejscu. Nawet jeżeli przyjdzie nam działać metodą "ziarnko do ziarnka..." :)

      Usuń
    2. No właśnie ja tak samo, rozpędziłam się i chciałam 5, ale odpuściłam już XD Jakoś z trudem wybrałam. W sumie, to właśnie stwierdzam, że mam klawe życie XD I to prawda, na pewno jeszcze nieraz się przewinie, pewnie Asia o to zadba XD
      Dokładnie. A jak nie my się o nią postaramy...to i sam wszechświat:> I to jest nieraz najlepsza metoda właśnie:)

      Usuń
    3. No patrz, jakie to nie fair :D Chociaż, może jakbym nie miała takiej skłonności do rozpisywania się to bym zamieściła tu nawet 6... ale i tak trudno by mi było wybierać xD I chyba też właśnie o to chodzi w tej nominacji - żeby sobie uświadomić, że nasze życie jest właśnie... klawe :D
      Właśnie dobrze jest mieć tą świadomość, iż w razie czego to Wszechświat nas wspiera zawsze :) najlepsza, bo w sumie sprawiedliwa ;)

      Usuń
  2. Czyli nie tylko ja, jak zobaczyłam Asikową nominację, pomyślałam "łojezuniu, ale wszystko, co dobre to ja w poprzednich Dobrych Myślach wypisałam?!" ??? Myślę i myślę, i choć wiem, że dużo dobrego się zdarzyło to jakoś nie potrafię tego sobie ułożyć w główce!

    Ciesze się, że Asia znowu odkopała tą zabawę, by znów powspominać, co dobrego się dzieje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie tyle w poprzedniej nominacji, co dosłownie na początku tego miesiąca - tak to jest jak ludź zaczyna przygodę z koncertami od występu swojego ukochanego, NAJukochańszego zespołu i potem nie umie powrócić do rzeczywistości i wszystko wydaje się takie... nijakie :D No, ale Asia dała mi "ostrzeżenie" nim jeszcze posta u siebie w ogóle opublikowała, więc miałam cały dzień właściwie, by przemyśleć to, co moge napisać... no i mnie naszło, o dziwo xD

      Dokładnie - przy okazji powysilać trochę mózgowice :D

      Usuń
  3. Geez, Kobieto, ja się muszę kiedyś z Tobą wódkie napić! Biorąc pod uwagę i moje wyczyny alkoholowe, to może być wesoło :D A rodzinę masz cudowną, nie da się ukryć :)))
    I w ogóle wiesz, że ja mam nasze sms'y z tego dnia jeszcze zapisane? :)))) Jak ja nie mogłam tam usiedzieć w tej sali tej xD A koleś przedłużał :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napijemy się! <3 jeżeli Wszechświat pozwoli to nie raz, nie dwa :* tylko nie krupnik, bo ja rzygać chcę na sam jego zapach xDI tjaa, ja już "preludium" w Twoim wykonaniu dostałam :D cały czas mi w uszach brzmi to Twoje "I na rrraz, dwa, trzy!" xD
      Ja właśnie z tych smsów wczoraj zaczerpnęłam inspirację, bo tak to sobie przeglądałam... tak mi się mój wkurw na tego faceta przypomniał :D

      Usuń
    2. Pewnie, że pozwoli, bo inaczej go rozwalę XD O Jeeezu, weź, najgorsza wódka :D Zawsze mam po niej odruch wymiotny :D Gorzka żołądkowa mi wchodzi za to XD Ano tak :D Faktycznie, już udało mi się skompromitować XD Geez, naprawdę nie wiem, czemu Ci składałyśmy życzenia XD Nie pamiętam nawet tego momentu szczerze mówiąc :D Ale było miłe :D
      Taa, taa, że gwałt zbiorowy planuje itd XD

      Usuń
  4. Po pierwsze dziękuję za nominację :) Po drugie... cudowne wspomnienia, które kiedy się czyta naprawdę czuje się szczęście... To nie są opowieści z lotu na księżyc, zdobycia Mount Everest czy lotu ze spadochronem. To są opowieści ze zwykłego i jednocześnie niesamowitego życia, bo to, jaki jest świat zależy właśnie od tego jak na niego patrzymy. Twój jest cudowny. Razem z tym Twoim przeklinaniem i marudzącą mamą ;p Z kacem po koncercie i radością z prysznica po nim :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mega pozytyw, widzę że nie tylko ja nadużywam słowa "chuj" :D ehehee! Coś takiego jak od O. zawsze jest miło usłyszeć, a to raczej rzadkie. No i rodzina! Jaki lajt, jak na święta wypiłam trzy szklanki martini, to matka się wkurzyła jaka to ja pijana nie jestem ;p

    OdpowiedzUsuń
  6. To piękne w sumie,że umiesz dostrzegać w tak małych niby rzeczach tak wiele radości. I tak. Dwa światy to dobre określenie.

    OdpowiedzUsuń
  7. No wlasnie, najlepiej cieszyc sie z malych rzeczy, szkoda czasu na czekanie az zdazy sie cos wielkiego:)

    OdpowiedzUsuń
  8. W całej nominacji widać, że jesteś cudownym człowiekiem. Ciepłym, wrażliwym, doceniającym magię codzienności. Wrażenie potwierdzam :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Cholera, dodałam przez przypadek komentarz do tego wpisu pod poprzednim. Przeczytasz sobie? :D

    OdpowiedzUsuń
  10. nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo chciałabym Cię zobaczyć w Niemczech 2014. :D nie wiem czemu, ale ja po części mam wrażenie, że pod wpływem z ludzi wydziela się ich skrawek pozytywnej energii i dzielą się wtedy nią z innymi. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Pozazdrościć takiej rodziny :)

    OdpowiedzUsuń