piątek, 26 grudnia 2014

Webale Krismasi Party, czyli o świątecznym lunchu w afrykańsko-brytyjskim stylu

 Nastał czwartkowy poranek. Po przepłakanej nocy właściwie nie byłam pewna czy, leżąc na łóżku z zamkniętymi oczami, dalej śnię, czy jestem już w pełni obudzona.
Nagle do moich uszu dotarł odgłos upadających na podłogę garnków. Potem tupot drobnych stópek Ethana, który biegając po schodach wołał na cały głos: „Christmas! Christmas! Merry Christmas, everyone!”.
 Ostrożnie uchyliłam powieki. Promienie słoneczne natarczywie próbowały dostać się do pokoju przez zasłonięte okno. Przez kilka sekund nie potrafiłam zrozumieć dlaczego łóżko Victorii jest pozbawione wszelkich poduszek, miśków, kołdry i, co najważniejsze, samej Victorii. Dopiero chwilę później przypomniało mi się, że dzieciaki zrobiły sobie nocny maraton filmowy w pokoju chłopców. Skrycie dziękowałam w duchu za to – moi podopieczni zbyt często widywali mnie ostatnio zapłakaną i zasmarkaną, nie chciałam ich martwić na krótko przed ich świętem.
 Minutę później poczułam nieznaczne wibrowanie telefonu, który na noc zazwyczaj kładę pod łóżko wraz z okularami. Zmarszczyłam czoło. Nie ustawiałam sobie przecież żadnych alarmów czy przypomnień. Jeszcze bardziej zaskoczyło mnie, gdy zobaczyłam, że to Sylvia przesłała mi wiadomość na, popularnej w UK, aplikacji WhatsApp. Spojrzałam na zegarek, było grubo po 9.00 rano. Cholera, przecież nawet w soboty nie sypiam tyle, mimo że te dnie mam całkowicie wolne i przeznaczone dla siebie. Dlaczego moja host wysyła mi wiadomości, kiedy znajduje się w kuchni i doskonale mogę ją usłyszeć, nawet gdy drzwi pokoju są zamknięte? Nie wiedząc, czego mam oczekiwać, powoli odblokowałam telefon, by móc odczytać otrzymaną wiadomość… okazało się, że moja Sylvia przesłała mi sklejkę zdjęć całej rodziny wraz z krótkimi życzeniami świątecznymi. Nawet nie zdałam sobie sprawy, że uśmiecham się od ucha do ucha. Smutek z poprzedniego dnia i dziwaczne otępienie prysły niczym bańka mydlana.
 - To będzie dobry dzień! – przeszło mi przez myśl, gdy tak starałam się jedną ręką rozsupłać pasek szlafroka, a drugą rozsunąć zasłony, chcąc wpuścić do pokoju jak największą ilość słońca, którego tak bardzo potrzebowałam ostatnio.
 Niektórym z Was pisałam, że opiszę na blogu jak wyglądały moje pierwsze święta w Anglii. W poprzednim poście krótko wspomniałam, w jaki sposób świętowałam Yule. Czas by przedstawić, jak moja host family obchodzi swoje Boże Narodzenie.
Pamiętam, że napisałam, iż moi host nie ubierają choinki, nie spożywają wigilijnej kolacji. Wigilia u nich polega głównie na robieniu ostatecznych porządków, wielkich zakupów, kupowaniu i pakowaniu prezentów.
 Żebyście lepiej zrozumieli ideę tego świętowania, może najpierw zobrazuję Wam trochę faktów, których dowiedziałam się od Sylvii odnośnie życia w Ugandzie. W tym państwie bowiem jednym z wyróżników są relacje międzyludzkie. Ludzie są otwarci, przyjaźnie nastawieni do siebie. Kiedy komuś zabraknie cukru lub mąki, zamiast iść do sklepu, udaje się do domu najbliższego sąsiada po taką ilość, jaka akurat jest potrzebna. Każdy dobry przyjaciel automatycznie staje się członkiem rodziny.
Nawet tutaj w Anglii dzieciaki do każdego przyjaciela Sylvii lub Freda wołają per ciociu lub wujku.
 Niedawno też, kiedy wraz z Sylvią jechałyśmy pociągiem do centrum, natknęłyśmy się na pewne ogłoszenie. Przedstawiało ono zdjęcie czarnoskórej kobiety oraz informację, że od ponad miesiąca dana osoba nie zamieniła z nikim ani jednego słowa, dlatego też, jeżeli wyślemy wiadomość na taki i taki numer, odpowiednia organizacja zajmie się doborem wolontariuszy, którzy zostaną wysłani, by w jakiś tam stopniu pomóc i wesprzeć daną osobę.
W pewnym momencie zauważyłam, że Sylvia robi temu ogłoszeniu zdjęcie.
 - Muszę to przesłać mojej mamie – powiedziała, gdy zauważyła moje pytające spojrzenie. – Oni tam w Ugandzie nie uwierzą, że są ludzie, którzy mogą nic nie mówić przez tak długi czas!
Tak samo jest z ciszą panującą choćby w pociągu. Moja host powiedziała, że to w jej kraju ojczystym również jest to praktycznie niespotykane.
 Uganda nie jest bogatym krajem. Nie ma sprawiedliwego systemu politycznego. Ponadto, coraz więcej wzorców ludzie zaczynają tam czerpać prosto z Europy Zachodniej czy USA. Ale jednak relacje międzyludzkie są naprawdę silne.
Dla każdego normą jest, iż jeżeli np. do domu ktoś przychodzi w odwiedziny, powinno się zaoferować tej osobie posiłek. Nie herbatę lub inny napój – kultura nakazuje poczęstowanie przybysza jedzeniem.
 Od kilku już miesięcy doświadczam jakiś cząstek tej kultury z Ugandy. I muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie czułam się tak… swojo. Każdy znajomy Freda lub Sylvii zawsze darzy mnie uśmiechem, czasami zagaduje o to, jak się czuję, co tam u mojej rodziny w Polsce lub jak przebiega moja nauka angielskiego.
A świętowanie Bożego Narodzenia jest po prostu jedną z okazji, by spędzić czas razem, przy wspólnym posiłku, muzyce, śmiechu i niekończących się rozmowach, gdzie niekoniecznie trzeba pilnować się, by mówić po angielsku, skoro siedzi się w gronie rodaków.
 Tak więc czwartkowego dnia pięć rodzin z Ugandy i dwie dziewczyny z Europy (siostra Sylvii, Victoria, również gości u siebie w domu swoją Aupair, 21-letnią Carmen z Rumunii), spotkało się w jednym domu, by wspólnie spędzić ten piękny, pełen radości dzień.
 Już po kilkunastu minutach mnie i Carmen ogarnęła głupawka, zaczęłyśmy rozmawiać ze sobą tak, jakbyśmy znały się od lat, mimo że była to nasza pierwsza dłuższa rozmowa. Ale cóż, ja to mogę rozmawiać ze wszystkimi i o wszystkim, mogę też milczeć -  są przecież różne formy komunikacji.
Praktycznie cały czas byłyśmy otoczone dzieciakami, które co rusz zaczepiały nas albo, by włączyć się do rozmowy, powiedzieć jeden z świątecznych żarcików lub po prostu prosić o pomoc np. w nalewaniu soku czy znalezieniu ręczników papierowych.
 Aż w końcu nadszedł czas, by rozpocząć posiłek. Jedzenia było tyle, że trzeba było podzielić to wszystko na pewne "tury", ale jakże mogłoby być inaczej, skoro każda z rodzin przyniosła ze sobą po kilka dań. Polskie potrawy świąteczne na pewno zna każdy z Was. W czasie czwartkowego party przez stół przewinęły się takie dania jak: pieczony indyk, grill’owane warzywa, kurczak w sosie curry, kurczak w sosie barbecue, łosoś pieczony w miodowym sosie, wędzona ryba w sosie z orzeszków ziemnych, ryż zapiekany z goździkami, imbirem i drobno pokrojoną cebulką oraz zwykły, biały ryż, wegetariańskie curry, którego głównym składnikiem było jakieś dziwaczne (ale niezwykle smaczne!) afrykańskie warzywo, szpinak zapiekany z warzywami, wegetariańska moussaka, duszone na parze słodkie ziemniaki, kukurydza i kawałki dyni, chapati, sałatka z mango i ananasa, ciasto czekoladowo-pomarańczowe, ciasto marchewkowe, cytrynowe muffiny. A dla dzieci zostały jeszcze przygotowane hot-dogi, macaroni cheese oraz lasagna. Ku mojej radości nie zabrakło piwa imbirowego oraz herbaty gotowanej z dużą ilością mleka i świeżo startego imbiru oraz cynamonu.
 Spróbowałam wszystkiego, co nie zawierało jakiegokolwiek mięsa i, szczerze, do teraz zastanawiam się, jak to się stało, że nie rozsadziło mi tam brzucha.
Najmilej wspominam jednak tańce, moje wygłupy z Carmen, kiedy próbowałyśmy tańczyć do piosenek w języku uganda, które, tłumacząc na angielski lub polski, nie miałyby żadnego sensu. Były m.in. utwory o dziewczynie z potencjałem, Beduinie podróżującym na słoniu czy… chlebie z masłem (w Ugandzie chleb z masłem jest takim samym rarytasem jak u nas mango).
 Szczerze, nigdy nie sądziłam, że można tak dobrze się bawić na tego typu spotkaniach. Od czasu do czasu, gdy włączałam na chwilę gg i odbierałam wiadomości od jednej z koleżanek, która błagała mnie, bym jakimś cudem wyciągnęła ją ze spotkania rodzinnego, na którym „potwooornie się nudzi”, nie wiedziałam, co jej opisać. Bo ja bawiłam się świetnie wśród dziesiątki rozradowanych dzieci, uśmiechniętych dorosłych cały czas wesoło paplających w swoim języku ojczystym i z roześmianą Carmen.
 A po powrocie do domu, na kilkanaście minut przed północą, kiedy wróciliśmy do domu, kiedy, zamiast do łóżek, udaliśmy się do salonu, zasiedliśmy w szóstkę przy stole, by rozegrać kilka partii kart, gdy tak z udawanym oburzeniem darłam się na Nathana „Dude, are you joking?!”, gdy ten po raz trzeci jokerem zmuszał mnie do brania kolejnych kart przy akompaniamencie wybuchów śmiechu swojego ojca, gdy wraz z dziećmi śledziłam „cichą wojnę” między Sylvią i jej mężem o to, kto będzie większym loser’em – wtedy przypomniała mi się moja poranna myśl.
„To będzie dobry dzień!” – faktycznie, był dobry. Niesamowity. Magiczny. Przygoda taka, jaką chciałam przeżyć, gdy postanowiłam zostać w Anglii na święta. Przygoda, która sprawiła, że zamiast łez podczas zasypiania na ustach gościł mi szeroki uśmiech.

 Jakkolwiek Wy spędziliście swoje święta – mam nadzieję, że również będziecie je mogli wspominać z radością i przyjemnym ciepłem wypełniającym Wasze serca.

58 komentarzy:

  1. A mi się wciąż marzy, by wyjechać kiedyś chociaż na tydzień gdzieś, gdzie mogłabym mówić po angielsku :)

    Potrawy, powiem Ci, imponujące! Ile nowych smaków! Och, ach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko przed Tobą ;) Zobaczysz, jak naprawdę o tym marzysz to pewnego dnia napewno znajdziesz możliwość, by udać się na takową wyprawę ;)

      Oj, żebyś wiedziała... ja to tam chwilami myślałam, że mi talerza nie starczy ;D

      Usuń
    2. Otóż to :) najpierw przyziemne rzeczy, sesja, studia a później się pomyśli :)

      Domyślam się :D ja w tym roku się nawet u wuja nie objadłam, bo nie spuszczałam oka z pięciomiesięcznej księżniczki, więc czasu na jedzenie nie było :D

      Usuń
    3. A może w te przyziemności coś niezwykłego Ci się wplecie, kto wie? ;) A jak nie, zawsze jest plan, który przedstawiłaś mi powyżej ;)

      No masz, taka świąteczna wyżerka Cię ominęła ;D ale zobacz, znalazłaś magiczny przepis dla wszystkich, którzy chcą uniknąć świątecznego przejedzenia - nic tylko sobie dziecko znaleźć do pilnowania ;P

      Usuń
    4. Jest czas, jest czas :)

      Otóż to! Ale dla takiego szkraba warto się poświęcić, cudnie się uśmiecha, a wielkimi oczętami przyprawia o szybsze bicie serducha :P no chyba, że zacznie targać za włosy, to już inina sprawa ;P

      Usuń
    5. Takie maluchy mają talent do skradania serc ;) Starsze zresztą też, tylko one to czasami za dużo pyskują, wtedy to chyba nawet człowiek bardziej się wkurza niż w sytuacji, gdy taki berbeć ciągnie za włosy ;D

      Usuń
    6. Ja nawet nie o pyskowaniu myślę tylko o tym, jak za rok zacznie biegać, i będzie trzeba mieć oczy wokół głowy :) teraz to Aniołek, chwilę ponosić, tu położyć, tam potrzymać.. to jeszcze znośne :D

      Usuń
    7. Haha, no jak opanuje umiejętność biegania to napewno będzie to chciała w pełni wykorzystać :D Ale jak tak ją uwielbiasz to myślę, że nawet takie bieganie za nią będzie Ci frajdę sprawiało :)

      Usuń
    8. No właśnie :P
      Znaczy no, to ogólnie nie jest z mojej rodziny i tak dwa razy ją widziałam dopiero, i jeju to tak się obserwuje jak człowieczek się zmienia i to aż nie do pomyślenia ;<

      Usuń
    9. Ano, czas szybko upływa, mi najbardziej szkoda tych dzieciaczków, bo teraz mają swój świat, piękny świat, w którym dostrzegają znacznie wiecej niż my... ale z biegiem czasu będzie coraz więcej programowania, że tak to określę... nim sie obejrzeć taki maluszek wyrasta na odpowiedzialnego człowieka myślącego o przyszłości i takich przyziemnych sprawach...

      Usuń
    10. ale na szczęście pięciomiesięczne dziecko ma jeszcze kilka wspaniałych, wypchanych bezmyślnością lat, więc aż tak daleko w przyszłość nie wybiegajmy - chyba że mówimy o nas samych :)

      Usuń
  2. Cieszę się, że tak dobrze się bawiłaś ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie ja się cieszę, że i z Tobą mogłam sie tymi wspomnieniami podzielić ;)

      Usuń
  3. ja nie umiałabym tak spędzić świąt z obcymi ludźmi, ale cieszę się, że Twoje mimo wszystko się udały :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem otwarta na wszystkich ludzi (no, dobra, są pewne nieliczne wyjątki ;)), poza tym moja host family nie jest dla mnie rodziną tylko z nazwy - naprawdę czuję się u nich jak w domu i w sumie mało brakowała, a sama zaczęłabym do ich przyjaciół mówić "wujku" i "ciociu" ;D

      Usuń
    2. Z tego co czytam to i dla nich jesteś kimś bliskim :) Często jest tak, że z pozoru obce osoby są nam bliższe niż rodzina. Oczywiście nie mówię tego o Tobie :) Kiedy odwiedzasz swoją rodzinę? :)

      Usuń
    3. Dla dzieci napewno jestem - to się czuje ;) Nie wiem jak to jest z dorosłymi, aczkolwiek wiem że są to ludzie o cudownych sercach i robią wszystko, bym czuła się z nimi jak najlepiej. W końcu doskonale wiedzą, co to znaczy emigrować w bardzo młodym wieku, jakie są z tym konsekwencje związane.
      Masz na myśli moją rodzinę w Polsce? ;)

      Usuń
    4. Na początku maja planuję przylecieć do Polski na tydzień i spędzić w tym 4-5 dni z moją rodzinką ;)

      Usuń
    5. Oj no to jeszcze trochę czasu minie zanim się z nimi spotkasz :)

      Usuń
  4. Dobrze, że bawiłaś się świetnie i pojawił się uśmiech. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego właśnie było mi potrzeba w ostatnich dniach ;)

      Usuń
    2. No i czekam na relacje z przyjęcia do college. Uwierz w siebie!

      Usuń
    3. To trwa trochę dłużej niż w Polsce, ale oczywiście podzielę się każdą wiadomością :)

      Usuń
    4. Super! Ale wiesz, dobrze jest mieć tych kilku ludzi, z którymi czujemy się po prostu dobrze.

      Usuń
  5. Ethan i Victoria nawet na odległość potrafią sprawić, że człowiek uśmiecha się do siebie, a co dopiero mieć te maluchy przy sobie!
    Cieszę się Kochana, ze jednak ten czas spędziłaś hmm... dobrze. Bo chyba te słowo wszystko wyjaśnia. Proste, ale mówi, co trzeba, o :)
    Tylko zastanawiają mnie te łzy o których wspomniałaś na początku. One są chyba efektem tego kryzysu, o którym mi wspominałaś, prawda? Ale o tym, to już Ty dobrze wiesz, gdzie pisać :)
    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te dzieciaki mają w sobie takie naprawdę duże pokłady pozytywnej energii, co więcej, uwielbiają jak ktoś się śmieje dzięki nim (gorzej, jak kogoś dzięki nim szlag trafia, bo nie chcą słuchać niektórych próśb lub poleceń, ale cóż - dzieci ;)).
      W prostocie też wbrew pozorom zawarte jest mnóstwo magii, niekoniecznie jest ona związana z przyziemnością ;)
      No tak, powiedzmy że dawno nie płakałam ;P O tym kryzysie możesz tutaj przeczytać: http://damy-rade.blogspot.co.uk/2014/12/co-jesli-kiedys-przyjdzie-takie-jutro.html a takie szczególiki to już Ci niedługo opiszę gdzie indziej ;*

      Usuń
    2. Ano dzieci i cóż, wybaczyć im trzeba. Ale mają przekochane serduszka i to cholera czuć na odległość :)
      Otóż to ;) Nic dodać, nic ująć po prostu.
      No to najważniejsze :) Już lecę czytać :) Okej, wiem, gdzie szukać :*

      Usuń
    3. Wybaczać i nie tresować... a to czasami mi się tak "włącza" automatycznie, bo sama byłam na dosyć surowych warunkach wychowana i zdarza mi się za dużo razy gadać "Nie wolno", a potem sobie wyrzucam, że jędza jestem... No, ale mam z nimi mimo wszystko bardzo dobre relacje, także ostatecznie bilans na plus wychodzi i niech tak zostanie ;)
      No, jak poczytasz to będziesz już mieć jako tako widok, a o reszcie Ci napisałam na mailu. Się rozpisałam, ale nareszcie mogę Ci sie wygadać nie troszcząc sie o limit słów ;P

      Usuń
    4. Najważniejsze, że bilans ostatecznie wychodzi na plus, jak mówisz :) A jędzą czasem też być trzeba, w końcu nie możesz pozwolić sobie wejść na głowę ;)
      Czytałam i wszystko już wiem. :* I odniosę się do tego w mailu, bo tam faktycznie, można szaleć ze słowem i jakoś takie to wszystko jest... nasze, o ;)

      Usuń
  6. Czytałam z ogromnym uśmiechem ten wpis ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raduje mnie Twój uśmiech ;)

      Usuń
    2. Więcej uśmiechu ;D

      Usuń
    3. Pewnie...lepiej się uśmiechać niż smucić, prawda?

      Usuń
    4. Ależ oczywiście - uśmiech od razu ociepla atmosferę :)

      Usuń
    5. Tak troszkę to stety/niestety działa ;)

      Usuń
    6. A czemuż to "niestety"?

      Usuń
    7. Cóż...bo ja nie lubię być zbyt miła.

      Usuń
  7. grunt, żeby pamiętać święta i żeby nie kojarzyły się z monotonią,, bo ona jest najgorsza ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi w tym roku bardziej zależało na tym, by nie kojarzyć tego okresu z tęsknotą.

      Usuń
  8. Kurde to naprawdę świetnie brzmi! U nas chyba ludzie jakoś często się krępują po prostu. Nie są tak otwarci. To musiało być świetne doświadczenie, także kulinarne :) Najważniejsze, że dzień faktycznie był dobry!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, ale nasza kultura narzuca pewien... dystans do ludzi, życia. Aczkolwiek z Polakami jeszcze nie jest tak żle, powiem Ci. Tylko z tolerancją jest problem niestety. Bo mnie kurwica bierze nawet, gdy moja siostra w żartach mówi mi jakieś rasistowskie żarciki. Niby wiem, że ona lubi czarny humor i nie mówi tego na serio, ale moim zdaniem takie "dowcipy" nie powinny w ogóle istnieć.
      A pod względem kulinarnym to ja mam raj na co dzień - trafiła mi się host, która kocha i, co najważniejsze, potrafi gotować, więc korzystam i "eksperymentuję" ;)
      Tak, nie ukrywam, że trochę tego potrzebowałam... nawet bardziej niż "trochę".

      Usuń
    2. Kurczę, komentarz mi się nie dodał...
      No ja uwielbiam czarny humor, więc mnie nawet takie żarty śmieszą. Ale jak słyszę, gdy ktoś śmiertelnie poważnie mówi "małpa" to moje spojrzenie zabija.
      To masz dobrze! :D Możesz się poduczyć i potem innych karmić :)
      To tym bardziej się cieszę :)

      Usuń
    3. No patrz, co za niesprawiedliwość!
      Mnie to w sumie łatwo rozśmieszyć, nawet niekoniecznie trzeba żarty opowiadać ;D I w sumie raz już nie wytrzymałam i zaczęłam się chichrać jak po raz enty wyleciała mi z jakąś tam "czekotubką", ale to już wiedziała, że ona to specjalnie robiła, nie było sie o co boczyć ;P
      Ano, mam już zebranych kilka przepisów, wiec napewno zrobię z nich użytek jak nie dla innych to dla siebie kiedyś tam ;P

      Usuń
    4. Zdarza się :)
      No właśnie, ja zawsze rzucę takie spojrzenie, a potem się śmieję, więc już to zaakceptowałam w sobie i tyle :)
      Ojej to jak coś ja się wpraszam na smakołyki! :D

      Usuń
  9. Powiem tak- jak zwykle świetnie jest poznać inny aspekt świąt, poznać po prostu inny kawałek świata, zobaczyć i osobiście doznać to, co dla nas kiedyś było odległe. To sporo uczy i chociaż nieraz tęsknimy do tego, co się utarło, do tego co przyzwyczajone i ułożone w nas, trzeba z tej nauki jak najwięcej korzystać i...cieszyć się nią.
    A w ogóle, to trzeba najbardziej cieszyć się po prostu tak wspaniałymi chwilami:)
    I rety...sama aż bym tam "wskoczyła", bo to, jak to opisujesz, emanuje niesamowitą energią. No jednak kolejne dni przyniosły dobre i radosne rzeczy jak widzę:)
    I pograłabym w karty! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, a ja w dodatku taką "mieszankę" zaliczyłam za jednym zamachem. Może nawet dobrze, bo obeszło sie bez zapachu brukselki, którą wcinać lubie, jak najbardziej, ale najlepiej z zatkanym nosem ;D Ale ten fakt odkrycia czegoś nowego właśnie tylko zachęciał mnie ku temu, by zostać tutaj w tym miesiącu bez żadnych wyrzutów sumienia czy niezdecydowania.
      Tęsknota była, aczkolwiek bardziej do ludzi, aniżeli do zwyczajów. Ale to też powinno się doceniać, nawet jeżeli polało sie trochę łez jak we środę, to przecież później przyszedł czas na śmiech.
      O tak, to był zastrzyk pozytywnej energii, mimo że nie była to jakaś mega szalona impreza zakrapiana alkoholem i pełna skandalów. Był w tym spokój, a zarazem radość i poczucie jedności z tymi, którzy również w tym uczestniczyli.
      Ja nie mam łba do kart ;D W sensie, zasady mi z pamięci wylatują, nieważne ile razy ktoś by mi to tłumaczył. Pamiętam jak mi kolega tak fajnie wytłumaczył jak się w "kuku" gra. To było chyba w pierwszej licealnej. Nawet wygrałam kilka rund. Rok później na jakimś okienku ktoś wyciągnął karty no i hasło: "Gramy w kuku!". I jak rozdawali karty to ja się uśmiechnęłam i powiedziałam, że nie pamiętam jak to się gra. I oczywiście "Geez, Martyna, przecież kiedyś Cię uczyłem! Jak możesz nie pamiętać?!" xD

      Usuń
    2. Głęboka woda, można rzec, ale za to jak przyjemnie się w takiej pływa! :D
      Ej, nie lubisz brukselki? Ja to nawet ten zapach lubię, no proszę cię :D Ja rozumiem, jak kogoś mdli od nadmiaru perfum, ale od naturalnego swądu brukselki...nigdy! Dlatego walcze o to z mężem, tak w ogóle :D
      No tak, wiem wiem, że to bardziej o ludzi chodzi, a z nimi ewentualnie związane małe rytuały. I cóż...powiedzmy, że świat wynagrodził, jak to ma w zwyczaju zawsze ostatecznie przecież:)
      A bo to trzeba pić przepraszam bardzo? Po takich do jakich to porównujesz to z reguły żadnej pozytywnej energii nie ma :D Bo to mi się kojarzy od razu z pijanymi laskami w klubach, co potem nie wiedzą, z kim zaciążyły ( sorry, to te skandale:D).
      To jak mój Mąż. Z milion razy tłumaczyłam mu jak się gra w tysiąca a ten...no nic. Za cholerę :D Chociaż, remika, pokera zna. Ale tej jednej nie może i już, jakby była wielce skomplikowana....ale to tak jak mi nie idzie wyjaśnić gry w szachy, bo żaden ze mnie strateg :D

      Usuń
  10. No to nieźle się bawiłaś. Fajnie tak poznać odmienną kulturę, zwyczaje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie niesamowite przeżycie. Ja to tak już poznaję od czerwca, ale to to była taka dawka ciepła i radości, że do teraz uśmiecham się na samą myśl o tym.

      Usuń
  11. Ciekawe to. Kultura, tradycje i obyczaje są różne i fajnie można je skonfrontować z tym, co jest u nas- w Polsce. Tęsknisz jednak pewnie troszkę za tą polską tradycjonalnością, prawda?
    Frykasy, których nie jemy na co dzień, zawsze znajdą miejsce w Naszym żołądku;)

    OdpowiedzUsuń
  12. No to tam bym się objadła na sto procent. Spróbowałabym wszystkiego! (aż zrobiłam się głodna)
    No pod względem jedzeniowym te ich święta podobają mi się bardziej niż nasze. :P
    Ale moje też był udane jeśli chodzi o atmosferę, więc nie narzekam. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Tylko pozazdrościć :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Na obczyźnie, a lepiej niż w polskiej rodzinie - można się nad tym zadumać...

    OdpowiedzUsuń
  15. I o to właśnie chodzi w tych wyjazdach, prawda? O poznanie świata z innej strony, o nowe kultury, odmienne sposoby spędzania czasu. Fajnie! Tylko pozazdrościć. Tak pozytywnie oczywiście :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Poznawanie nowych kultur to coś pięknego. Zazdroszczę :) I oby więcej!

    OdpowiedzUsuń
  17. Chociażby dla tych potraw chciałabym przeżyć chociaż takie jedne święta ;)

    OdpowiedzUsuń